Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Od tej chwili – zaczął Gusiew ostrym, stanowczym tonem – wszystkie wysiłki skierować na obronę. Grupom wychodzącym na trasę postawić zadania: przede wszystkim mają się strzec i uważać na możliwe prowokacje. Każde zamówienie na operację specjalną trzeba traktować jak potencjalną pułapkę. Oczywiście, ten wariant jest mało prawdopodobny, powinni nas wybierać pojedynczo, ale mimo wszystko… Zewnętrzna obserwacja i wyszukiwanie obserwatorów nieprzyjaciela – zresztą znacie się na tym lepiej ode mnie. I wszystkim wydać naboje przeciwpancerne.

– A z magazynu wypisać kilka czołgów – nie wytrzymał szef.

– Oprócz tego… – Gusiew udał, że nie usłyszał podpuchy. – Na waszym miejscu zwołałbym nadzwyczajne zebranie przewodników i dowódców grup. Mamy dość specjalistów, żeby przewidzieć wszystkie możliwe warianty działań przeciwnika. Idealnie byłoby zatrzymać ludzi i nie rozpuszczać ich do domów. Idealnie – ale to byłaby już demonstracja.

– Don postanowił, że pora iść na materace? – zapytał szef.

– I podjąć próbę nawiązania łączności z innymi oddziałami. Wyjaśnić, jakie nastroje panują poza granicami Moskwy. Jeżeli w istocie zacznie się jakiś zamęt – to nie później, niż w ciągu najbliższego tygodnia. Myślę, że zdarzy się co najmniej jeszcze jedna prowokacja. Trzeba się przygotować. Ja oczywiście pozostanę do waszej dyspozycji i w razie czego mogę przycisnąć pozostałych. Więc nie pękajcie, tylko bierzcie się do roboty. I to szybko.

– Kto tak każe? – zapytał szef.

– Paweł Gusiew – stwierdził Gusiew i wyszedł za drzwi.

W westybulu zatrzymał Gusiewa głos dyżurnego:

– Pe, zejdź do zbrojowni. Instruktor mówi, że musi obejrzeć twoją pukawkę. Miałeś ostatnio jakieś zacięcie?

– Miałem. Niczego sobie… ostatnio.

– A on dopiero teraz się o nim dowiedział. Chyba jakiegoś pierdolca dostał. Wszystkiego się czepia. Przy okazji, gratuluję awansu!

– Uhm… – Gusiew skwitował gratulacje kiwnięciem głowy i skierował się do piwnicy. Rozlegały się stamtąd niezbyt głośne trzaski i chrupanie – jakby ktoś gryzł pospiesznie chipsy „Moskiewskie” i dławił się ich nadmiarem. Gusiew przypomniał sobie, że jeszcze dziś niczego nie jadł i od razu poczuł się głodny.

Instruktor oczywiście nie zajadał się chipsami. Siedział na krześle w jednym ze strzeleckich boksów i położywszy nogi na stole przestrzeliwai jakiś nieznany Gusiewowi automat o krótkiej lufie. Broń trzymał niedbale, w jednej ręce. A z tarczy tylko strzępy leciały.

Gusiew podszedł ostrożnie, zastanawiając się, jak by tu delikatnie powiadomić instruktora o swojej obecności, żeby nie nadziać się na kulę. Ale instruktor wyczuł go, jakby miał czujniki w plecach. Odwrócił się, zdjął ochronne nauszniki, położył automat na kolanach i wezwał Gusiewa, kiwając nań palcem. Gusiew spostrzegł stojący nieopodal obrotowy fotel na kółkach, przytoczył go bliżej i usiadł.

– No, ładnie – stwierdził instruktor. – Jakie wieści? Odchodzisz?

– I komuż ja was miałbym podrzucić? Oczywiście zostaję.

– Aha… – instruktor natychmiast poweselał. – Pamiętasz, niedawno rozmawialiśmy… Pamiętasz?

– O tym, żeby cichutko prysnąć do Afryki?

– Co ty z tą Afryką? Między nami mówiąc, białemu tam się zgubić jest znacznie trudniej, niż na przykład w Ameryce Łacińskiej.

– Wiesz, to pewnie kwestia romantyki z dzieciństwa. Zawsze marzyłem o tym, żeby zobaczyć śniegi Kilimandżaro.

– A inne śniegi ci nie wystarczą? Na przykład Montana?

– Nie lubię chłodów – przyznał szczerze Gusiew spinając się wewnętrznie. – Ostatnio trudno znoszę zimy. To chyba wiek…

– To będziesz z Florydy jeździć do Montany na narty. A potem znów wracasz na brzeg. Według mnie – piękne życie.

– Opowiadaj – poprosił Gusiew. – Dość reklamy. Mów o sprawie.

– Rozumiesz, jak bardzo jest to poważne? – instruktor znacząco pomachał automatem.

– Jak się z czymś wygadam, to mnie zabijesz – zgodził się beztrosko Gusiew. Rzeczywiście było mu wszystko jedno, jaki układ zaproponuje mu były kontrwywiadowca. Gusiew wiedział już, że odmówi. Ale posłuchać… o, to byłoby ciekawe. Nigdy jeszcze tak otwarcie mu nie proponowano, żeby sprzedał ojczyznę w zamian za życie. Nie zamierzał też instruktora wydawać. Po co?

– Nie, mój drogi – stwierdził instruktor uprzejmie. – Zastrzelę cię, jak tylko poczuję, że w zasadzie możesz się wygadać. Najmniejsze podejrzenie – i koniec rozmowy.

– A przesłuchanie na psychotropach? – Uśmiechnął się Gusiew. – Sam wiesz, co się dzieje, kiedy jeden brakarz zabije drugiego.

– Nie zdążą. Będę już daleko stąd.

Gusiew parsknął.

– No dobra – powiedział. – Przy okazji – masz moją broń?

– Owszem. Potem zabierzesz…

– To zaczynaj.

Instruktor przez chwilę bawił się automatem.

– Na początek status uchodźcy politycznego. Pieniądze, mieszkanie, ochrona. Potem, jeżeli zechcesz, nowe dokumenty, nowa twarz i wszystko, czym dysponują w programie ochrony świadków.

– A przeciw komu mam świadczyć?

Instruktor rzucił nerwowe spojrzenie przez ramię – coś mu się pewnie przywidziało.

– Wiesz przecież, kto właściwie wymyślił Wybrakówkę – zaczął głuchym szeptem, nachylając się całym ciałem w stronę Gusiewa. – I wiesz, jak ten pomysł dotarł na Kreml, do tych bałwanów, co samodzielnie nawet roweru nie mogliby wymyślić. Z pewnością wiesz też doskonale, którym właściwie durniom ta idea wpadła w ręce. Kto pisał projekty zarządzeń – sto drugiego i sto szóstego. Kto popychał całe opracowanie do przodu. Przecież ty wiesz wszystko, Gusiew. Opowiedz o tym – i nikt nie będzie miał do ciebie żadnych pretensji, jeszcze bohaterem cię ogłoszą.

– Kto ogłosi, można wiedzieć? – zapytał Gusiew.

– A ty co, nie domyślasz się?

– Rząd Stanów Zjednoczonych?

– Ja tego nie powiedziałem.

– To znaczy, że chcą mieć solidne kompromitujące materiały przeciwko reżimowi Litwinowa… No cóż, nic w tym niezwykłego. Ale czy wystarczy do tego głos i oświadczenie jednego człowieka?

– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak niewiele wystarczy. Tylko kilka słów prawdy. Ale ty to musisz powiedzieć, Pe, nikt inny. Nie jesteś przecież zwykłym brakarzem – ty jesteś Paweł Gusiew. Rozgłoś to – i wreszcie się stąd wyrwij. Nie powiesz mi, że tego nie chcesz.

– Przypuśćmy, że chcę. Zawsze chciałem. A ty jaki masz w tym interes?

– Uciekniemy razem. Możemy wiać teraz, możemy i trochę poczekać. Ale dobrze byłoby nie później, niż jutro rano. Rozumiesz, oni zamierzają pospiesznie kogoś ewakuować i gotowi są oddać nam ten korytarz.

– A beze mnie ty im nie jesteś potrzebny?

Twarz instruktora stężała na kamień i Gusiew zrozumiał, że trafił w sedno.

– Spróbuj wydostać się sam – powiedział łagodnie. – Bardzo ci dziękuję za starania, ale ja nigdzie stąd nie wyjadę. Nie mogę porzucić naszych w tak krytycznej chwili.

– Drugiej szansy nie będzie – syknął instruktor. – Łap okazję, Pe, nie bądź durniem. Przecież siedzisz w Związku jak w klatce. Niechby i była złota, jak w twoim przypadku, ale zawsze…

– Mylisz się. Moje życie to takie samo gówno, jak w przypadku pozostałych.

– Tym bardziej! – ożywił się instruktor. – Związek nie ma przed sobą żadnych perspektyw, wkrótce wszystko się zawali, sam dobrze wiesz. Faszystowskie reżimy są nietrwałe z natury rzeczy. A ty się już chyba dość gówna najadłeś! Choć resztę życia przeżyj jak wolny człowiek!

– Ależ ja jestem wolnym człowiekiem – oznajmił Gusiew zdecydowanym głosem, wstając jednocześnie z krzesła. – Raz jeszcze dziękuję za propozycje, ale to mi nie pasuje. Gdzie moje spluwy?

Instruktor warknął z rozczarowaniem, ale też wstał.

– Do rana czekam na twój telefon. Zastanów się. Bardzo liczę na to, że podejmiesz rozsądną decyzję. Do cholery, Gusiew! Z jakiej racji masz płacić za cudze grzechy?! Kim dla ciebie był ten Ptaszkin… Którego w istocie nie było… A może ty kochasz starego Gusiewa?! Dość, tylko mi tu nie pierdol! Przecież ty ich wszystkich nienawidzisz, tych ludojadów! Co, myślisz, że nikt się nie domyśla, po co poszedłeś do ASB?!

63
{"b":"102786","o":1}