Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Co wcale nie wróżyło brakarzom dobrze.

Waluszek siedział w sali roboczej i położywszy nogi na stole Gusiewa puszczał dym ku sufitowi. Zobaczywszy swojego przewodnika nie tylko bez dziury po kuli w głowie, ale i bez kajdanek, zerwał się z miejsca i kopnął się ku niemu przez całą salę.

– No i jak?!

– Jeszcze pożyjemy – odpowiedział skromnie Gusiew.

– Wiadomo coś o strzelaninie na Pietrowce?

– A czy ktoś coś nam powie? Ale czekaj, zaglądał tu instruktor szkolenia ogniowego i cię szukał.

– Dziwne. Mógł przecież zadzwonić.

– Widać nie chciał.

Gusiew zmrużył oczy i tknął Waluszka pięścią w ramię.

– Niegłupia myśl – stwierdził. – Nasz Wilhelm Tell ma niezwykłego nosa do wyczuwania dziur w burtach. No dobra, Loszka, los przezornym sprzyja. Od tej chwili przez radio – żadnej zbędnej gadaniny. Wyłącznie służbowe rozmowy i komunikaty. Gdyby ktoś chciał nas podsłuchiwać – nic bardziej prostego. Kumasz? A ty co tu robiłeś beze mnie?

– Przyjmowałem wyrazy współczucia.

– Jaja sobie robisz? – Nie uwierzył Gusiew.

– W żadnym wypadku. Zbiegła się połowa oddziału. Daniłow powiedział, że w razie czego weźmie mnie do swojej grupy. Różnie bywa, powiedział.

– Czyli chcieli mnie pochować, dranie. – Gusiew westchnął ciężko i spochmurniał.

– Niby tak – zgodził się z nim Waluszek i nawet trochę się zmieszał.

– Brakarze… – Gusiew wyglądał na porządnie wkurzonego. – Cholerne tchórze. Swego czasu takich ministrów na kopach z gabinetów wyprowadzali. A teraz wystarczy tylko, że jeden normalny człowiek pokaże staremu capowi, gdzie jego miejsce, wszyscy pękają i czekają na egzekucję. Oj, coś się psuje w państwie duńskim. I dlatego rozmaite złodziejskie męty ocalałe z pogromu wracają do miasta. Ktoś już nawet widział tych łachmaniarzy na ulicy. A co potem? Cyganie przez granicę znów zaczną się złazić? Tfu!!! Wiesz ty, że byli u nas tacy ludzie – Cyganie?

– Mmm…

– Którym Bóg jakoby pozwolił kraść?

– Mmm…

– Więc oni sobie kradną jak przedtem. Tylko nie tutaj, bo ich stąd gnali, Loszka! To było jak jakaś pieśń! Agencja cały kraj postawiła na uszach. Cyganom stworzono tak nieznośne warunki, że poznikali, jakby ich krowa językiem zlizała. Drobne złodziejaszki sami zwiali, a tych, co mieli wille warte po milionie dolarów, za ucho i na katorgę! Rozumiesz, Loszka, to przecież łatwe jak odebranie dziecku cukierka – kompletnie unicestwić jedną, wyraźnie zaznaczającą swoją odrębność, społeczną grupę. Idziesz do Ostankino [22] i oznajmiasz ludziom: tak i tak, od pojutrza ogłaszamy Cyganów wrogami narodu. Nie dość, że dranie kradną wszystko, co ćwiekami nie przybite i nie ucieka na drzewo, ale jeszcze wycwanili się i handlują narkotykami. A kto da Cyganowi pieniądze, nie chce, żeby w kraju było dobrze. I cześć!

– Owszem, tak mniej więcej się to odbyło – zgodził się Waluszek. – Pamiętam.

– Niczego nie możesz pamiętać – Gusiew pokręcił głową. – W rzeczywistości było inaczej. Cygańska diaspora zapuściła w kraju bardzo głębokie korzenie. Na jednym tylko Targu Kijowskim wybrakowaliśmy pięciu mentów, którym miejscowe Cyganki haracz płaciły. Wpadliśmy tam z obławą, a te gnoje, widzisz, ujęli się za swoimi podopiecznymi i postanowili je obronić przez ASB. A w całym kraju…

– Chcesz mi przez to coś powiedzieć?

– Nie inaczej. Wybrakówka nie ma takich korzeni, Loszka. I jeżeli jutro tego pierdołę Litwinowa skłonią, żeby wystąpił w telewizji i ogłosił mnie i ciebie wrogami narodu… Zobaczysz, co się zacznie wyrabiać.

Waluszek lekko się zjeżył. Przywykł już we wszystkim ufać Gusiewowi, ale jego przewodnik chyba przegiął tym razem pałę.

– Co mamy dziś w planie? – zapytał, usiłując skierować myśli Gusiewa na zwykłe, codzienne sprawy.

– Na razie nic. Teraz muszę złożyć szefowi meldunek – to co najmniej pół godziny. Potem – nie wiem. Dość już mam daremnego łażenia po trasie. Może przeniesiemy się jako wzmocnienie do grupy Daniłowa. Jemu jakby się jakaś strzelanina szykowała. Nie będziesz się sprzeciwiał?

– A czego ja…

– No właśnie – czego?

– Co?

– Pytam cię, czego ty chcesz, agencie specjalny?

Waluszek zrobił bardzo zabawnego zbieżnego zeza.

– Pe, nie wściekaj się – poprosił.

– Nie wściekam się, do cholery! – Gusiewowi nagle dziwacznie zadrgał policzek. – Loszka, trzeba podjąć jakąś decyzję. Nie da się tego uniknąć.

– No to podejmuj – zgodził się Waluszek.

– A ty?

– Ja – za tobą. Zgodnie z instrukcją będę osłaniał plecy przewodnikowi.

Gusiew splunął pod nogi, odwrócił się nagle i odszedł. Waluszek pożegnał go pełnym urazy spojrzeniem.

– I co? – zapytał szef. – Odchodzisz?

– Dyrektor dzwonił?

– Przed chwilą przyszło przeniesienie.

Gusiew opadł ciężko na krzesło i zapalił. Szef poszedł za jego przykładem. Naczelnik oddziału miał nieszczególną minę.

– A jak nie odejdę? – podsunął Gusiew.

– Toś dureń.

– Ale jednak?

Szef dymił jak parowóz i patrzył ponuro gdzieś ponad ramieniem Gusiewa.

– Rozpierdalają nas – oznajmił po krótkim namyśle. – Nie dziś, to jutro. Po chuj masz zostawać z nami? Co, zachciało ci się dostać w łeb zbłąkaną kulą? Zmiataj, pókiś cały.

Gusiew zakrztusił się i wyprostował się w krześle.

– Nie dam rady nikogo wziąć ze sobą – wymamrotał. – Ani was, ani kogokolwiek innego. Nawet mojego Loszki.

– Dzięki choć za propozycję – parsknął szef. – Ja tu siedzę jak na szpilkach i czekam, kiedy mnie mój Gusiew zaprosi do siebie, do Komendy Głównej. Mógłbym u niego, kochaneczka, kierowcą zostać. Albo ordynansem.

– Zlituj się – poprosił Gusiew.

– Wiesz, że teraz, po dzisiejszej prowokacji, zrobiło mi się lżej na duszy… – przyznał szef. – A zwłaszcza od chwili, kiedy przysłali twoje przeniesienie. Wcześniej siedziałem jak kołek w dupie i cały czas myślałem – kiedy zaczną? A teraz wszystko jest jasne. Można wreszcie odetchnąć. Tak się naje…łem przy tej Wybrakówce, że nie da się powiedzieć. Trochę teraz odpocznę, dopóki… Dopóki nie przyjdą.

Gusiew rozdusił papierosa o popielniczkę i wyjął nowego. Okropnie chciało mu się palić. I wódki by się w tym stanie napił.

– Od ciebie też odetchnę – oznajmił szef. – Wyrwali mi wrzód z dupy i zabrali bezcennego Gusiewa!

Gusiew chciał się już obruszyć, ale zrezygnował. Nigdy jeszcze nie widział szefa w stanie takiego rozdrażnienia i wewnętrznego rozdarcia – i zwyczajnie go to zaciekawiło. Było to nawet zabawne.

– Stażystą się nie przejmuj, Daniłow go weźmie. Sam zresztą widzę, że się nie przejmujesz. Przecież jesteś naszym modelowym człowiekiem z żelaza, prawdziwym czekistą. Jak to szło? Długie ręce, zimne nogi…

– …i wielkie niebieskie oczy – podpowiedział Gusiew. – Szefie, niech pan przestanie. Już powiedziałem – nigdzie nie pójdę.

– Coooo?! – ryknął szef, unosząc się z miejsca.

– Milczeć! – Gusiew cisnął weń rozkazem tak ostro i niespodziewanie, że szefa wbiło w krzesło, skąd wytrzeszczył zdumione bezbrzeżnie oczy.

Gusiew wstał. Wszedł do tego gabinetu przygnębiony i załamany, ale teraz każdy jego ruch tchnął niezłomną wolą i zdecydowaniem.

Szef nieco się już otrząsnął i teraz obserwował wszystko z najgłębszym zdumieniem i ciekawością. Przywykł do tego, że Gusiew wszystkich irytuje i wszystkiego się czepia. Do głowy mu nigdy nie przyszło, że ten człowiek nagle może zacząć wydawać rozkazy i polecenia.

Każdego innego szef natychmiast wyrzuciłby za drzwi. Gusiew jednak… nie, to była inna kategoria. Po pierwsze, byli niemal przyjaciółmi. A po drugie, miał przed sobą Gusiewa – człowieka, który należał do świata silnych i możnych, ale z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zdecydował, że lepiej mu się żyje wśród zwykłych ludzi. Trudno było takiego nie szanować. I nie wziąć pod uwagę jego opinii, kiedy nadciągają nieszczęście i zguba.

вернуться

[22]Siedziba moskiewskiej stacji telewizyjnej.

62
{"b":"102786","o":1}