– Obszukaj go – polecił Gusiew Waluszkowi.
Waluszek powoli, żeby nie spłoszyć klienta, podszedł do Jurina i sprawnie go obszukał.
– Czysty – zameldował przełożonemu.
– Rozumiem. Jurin, słyszy mnie pan? Przyznaje się pan do winy?
– Nie… – wystękał Jurin. – Nie! Ależ nie!
– Dobrze. Jurin, wyjdzie pan teraz z nami z biura na ulicę. Wychodzimy spokojnie, bez gwałtownych ruchów. Chce pan żyć – to proszę wykonywać polecenia. Najmniejsza próba stawiania oporu – i strzelam. Idzie pan przodem, my za panem. Jasne?
– Chłopaki… – jęknął błagalnie Jurin. – Przecież ten kurwiszon… cholera jedna… ona mnie szantażowała…
– To już wyjaśni się w śledztwie – obiecał Gusiew. – Jeżeli faktycznie was wystawiono, wszystko będzie dobrze. Otrzyma pan nawet rekompensatę za straty moralne. Niewykluczone, że nawet wycofamy ostrzeżenie. Osoby winne zmowy zostaną surowo ukarane. A na razie – proszę robić to, co każemy. No, jazda.
Jurin lekko skinął głową. Widać było, że się zastanawia – rzucić się na napastników z pięściami, czy wybuchnąć płaczem.
– Proszę wykonać polecenie – odezwał się Gusiew. – No dalej, Jurin. Idziemy.
Każdy normalny człowiek na miejscu Gusiewa poradziłby Jurinowi, żeby nie próbował szukać ratunku u ochroniarzy – zatrzymanym różne rzeczy do głów przychodzą, więc lepiej uprzedzić. Gusiew jednak świadomie milczał. Po pierwsze, uznał Jurina za osobnika skłonnego do nadużywania przemocy i ryzykanta, który może sprowokować incydent przy wyjściu z czystej ciekawości – przecież i tak miał niewiele do stracenia. Po drugie, Gusiew nie bez powodu użył określenia „osoby winne zmowy” w liczbie mnogiej. Jeżeli Jurin jest winien, to aluzja, że oskarżenie nie padło tylko z ust „tego kurwiszona”, powinna klienta ostatecznie wytrącić z równowagi. I nie ma mu po co przypominać, że może napuścić na brakarzy pracowników ochrony, a samemu prysnąć gdzieś w zamieszaniu. I tak zresztą się domyśli, jeżeli ruszy głową. Gusiew przyłapał się na myśli, że właściwie to chce starcia. Zapragnął go ujrzawszy okaleczoną dziewczynę. Wrócił do pracy i chyba odzyskał dawne przyzwyczajenia i upodobania.
„Strzelać do złych ludzi… czyżbym akurat tego pragnął przez całe życie? Czyżbym nie nadawał się do innej pracy? Owszem, mogę robić i inne rzeczy. Ale kto ma strzelać, skoro ja będę taki wrażliwy i wybredny? Zajmie się tym ktoś inny, kogo nie zdołam kontrolować. Nie ma znaczenia, że ten ktoś któregoś dnia może zapukać i do moich drzwi. Skoro wziąłeś na siebie prawo decydowania o tym, kto jest zły, a kto dobry, bądź gotów i na to, że kiedyś wybrakują ciebie. Czyli samemu trzeba zostać brakarzem. Jest to wybór najrozumniejszy z możliwych”.
Jurin wyszedł z gabinetu ciężkim krokiem skazańca i od razu skierował się ku windzie. Gusiew skinął głową Maszy, a sam odnotował w pamięci, że z otworzonej kabury niemal wysuwa mu się igielnik. Walki na dole w holu nie da się uniknąć. Było to oczywiste, ponieważ Gusiew przeoczył bardzo istotny moment – nie wyjaśnił, czy ochronę uprzedzono o tym, że prezes wychodzi. Przecież powinni mu podstawić samochód! „Niewybaczalny błąd, ale teraz już nie można nic z tym zrobić… i cofnąć też już się nie da. Nie chcę, żeby ten zboczeniec wbijał ponure spojrzenie w Maszę, gdy ta będzie dzwoniła na dół i dawała fałszywe polecenia. Będzie potem musiała żyć z tym spojrzeniem. Bardzo dobrze wiem, jak to jest – spojrzy na ciebie taki tylko raz, a potem przez pięć lat budzisz się oblany zimnym potem. No nic, jakoś sobie poradzimy. Dobrze, że klienta nie skuliśmy – musiałby przybrać dość niewygodną i widoczną pozę… A może jednak? Ale czemu ja się właściwie tak denerwuję? Na dole pokażę ochroniarzom znaczek – i wszystko pójdzie jak po masie”.
Ponownie złapał się na tym, że niemal podświadomie pragnie walki, chce kogoś postrzelić. „Ostatecznie wariuję, czy co?”
W windzie słychać było tylko głośne sapanie Jurina.
Jak się tego należało spodziewać, ochrona spostrzegła szefa z daleka, od samej windy i wszyscy zareagowali powstaniem z miejsc i zdwojeniem czujności. Jurin idąc środkiem korytarza na razie zachowywał się rozsądnie. Gusiew i Waluszek szli za nim – Gusiew z prawej, Waluszek z prawej i nieco z tyłu. Jurin częściowo zasłaniał sobą Gusiewa, a najbezpieczniejsze miejsce trafiło się Waluszkowi. Brakarze często ustawiają się pozornie głupio, zasłaniając się wzajemnie własnymi ciałami. Zmniejsza się pole widzenia i zwęża sektor ostrzału. Ale po pierwsze, takie ustawienie kompletnie zbija przeciwnika z tropu, bo bierze cię za idiotę – i popełnia błąd. Po drugie, agenci ASB wszystko już niejednokrotnie przećwiczyli, i przywykli do tego, że strzelają, a nie ostrzeliwują się. Po trzecie, w razie gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, ktoś powinien zostać cały i nietknięty, żeby rozstrzygnąć wymianę ognia na korzyść ASB.
Teraz też obeszłoby się bez incydentów, tylko że stary doświadczony wyga miał w ręce to, czego Gusiew się obawiał – karabin „sajga”. Na razie trzymał go lufą w dół. Stary wyjadacz wyczuł pismo nosem, bał się jednak wszczynania alarmu bez potrzeby i dostania po uszach za nadgorliwość. Najwyraźniej płacili tu nieźle i dowódca zmiany nie chciał stracić miejsca.
„Połamie mi wszystkie żebra – pomyślał Gusiew. – Albo przejdzie na wylot. A figę, chłopaki, nie ze mną te numery. Czas wyprzedzić Jurina i pokazać znaczek”.
Przyspieszył kroku, ale się spóźnił. Na dziesięć kroków przed posterunkiem Jurinowi puściły nerwy.
Wrzasnąwszy dziko: „Załatwić ich!” klient rzucił się w pierwsze z prawej uchylone nieco drzwi.
Dokładniej rzecz biorąc, podjął taką właśnie próbę.
Mniej więcej przy pierwszej literze „i”, kiedy swoim tułowiem Jurin całkowicie zakrył Waluszka przed wzrokiem ochroniarzy, Gusiew już trzymał w dłoni igielnik i naciskał na spust. Skoczył przy tym w lewo, starym sposobem odciągając uwagę ochroniarzy od swego towarzysza.
Pistolet zatrzeszczał i na ciemnym mundurze dowódcy posterunku wykwitł rząd przynajmniej sześciu żółtych igiełek stabilizatorów. Trafiony zdążył tylko odwrócić się do Gusiewa i poderwać karabin. Huknął wystrzał – i pocisk utkwił w suficie.
Pozostałym dwóm ochroniarzom prawie udało się wyrwać rewolwery z kabur, ale Gusiew zdążył skosić obu jedną długą serią. Sprawnym i wytrenowanym ruchem wyrzucił pusty magazynek i przeładował broń.
Jurin zakończył upadek i z hukiem zwalił się na czworaki w drzwiach.
Ochroniarze malowniczo zsuwali się na podłogę.
Waluszek, który nawet nie zdążył wystrzelić, westchnął głośno, wsunął pistolet do kabury i z rozmachem kopnął Jurina centralnie w zadek. Ponaglony tym Jurin zanurkował do środka pokoju, poderwał się na nogi i zatrzasnął za sobą drzwi. Zaraz potem szczęknął klucz w zamku.
– Ratuuuunkuuuu! – rozległo się zza drzwi. – Morduuuują!
– Czemu go wypuściłeś? – wytknął Gusiew partnerowi. Potem się pochylił i podniósł pusty magazynek.
Waluszek pokręcił głową i rozłożył ręce.
– Zgłupiałem – powiedział. – Przepraszam.
– Na pomooooc! – darł się Jurin za drzwiami. – Straaaaaż!
Gusiew nacisnął klamkę i stwierdził, że drzwi są zamknięte od środka.
– Ej, zatrzymany! – zagrzmiał tak, że przekrzyczał wrzaski Jurina. – Macie dwie sekundy na otwarcie drzwi!
Odpowiedź Jurina nie nadawała się do zacytowania.
– Skocz na ulicę i wezwij naszych – zwrócił się Gusiew do Waluszka. – Niech koniecznie wezmą nosze.
Waluszek przeskoczył nad leżącymi ochroniarzami i zniknął za drzwiami. Gusiew podrapał się po ciemieniu i wyjął oba pistolety.
– No dobra, sam się prosiłeś! – rzucił w stronę drzwi. – Teraz będzie egzekucja. No, ja cię zaraz…
Nie rozwijając tematu trzykrotnie strzelił z „beretty” w zamek. Drzwi otworzyły się tak, że nie trzeba ich było nawet popychać nogą – same odleciały pod ścianę. Gusiew wszedł do pomieszczenia, które okazało się jakimś podręcznym magazynkiem nabitym papierzyskami, natknął się na oszołomionego Jurina i nie bez satysfakcji przywalił mu rękojeścią „beretty” pomiędzy oczy. Jurin stęknął i usiadł na ziemi. Gusiew dał mu kilka sekund na zorientowanie się w sytuacji, żeby klient dobrze poczuł, jak dobrze mu się dostało, a potem prawie nie mierząc wpakował mu igiełkę w udo. Winowajca zacharczał głucho i padł na plecy.