– Cindy, mówi Tom Brennan. Muszę porozmawiać z Peterem. To pilne.
– Pan Stricker wyjechał – powiedziała sekretarka. – Proszę zostawić wiadomość, przekażę mu, kiedy wróci.
Kit zaczął wydzierać się do słuchawki.
– Cholera jasna, Cindy, tu giną ludzie. Wezwij Petera przez pager w tej chwili. Zaczekam. Tym razem nie dam się spławić. Powiedz mu, że miały miejsce kolejne zabójstwa i to jego wina, do cholery.
Cindy zadziwiająco szybko udało się wezwać szefa. Kit był ciekaw, czy Stricker przez cały ten czas siedział w swoim gabinecie. Najprawdopodobniej tak.
W słuchawce rozległ się znajomy szept Strickera.
– Tom, o co chodzi? – Kit żałował, że nie może go dosięgnąć przez światłowodowe łącza i udusić.
– Miało miejsce kolejne zabójstwo. Dwa zabójstwa. Nie, właściwie to było ich o wiele więcej. Na razie nic nie mów, daj mi dokończyć to, co mam do powiedzenia. Ani słowa!
– Tom, gdzie jesteś?
– Powiedziałem, ani słowa, do jasnej cholery!
– Rozumiem. Oczywiście. Mów dalej.
– No dobrze. Otóż wcale nie jestem w Nantucket. Nie spędziłem tam nawet chwili. Jestem w Kolorado, i dobrze, bo właśnie tu FBI powinno mnie wysłać. To ty powinieneś mnie wysłać, Peter, gdybyś poważnie traktował moje ostrzeżenia.
– Byłeś świadkiem morderstwa. Mówiłeś, że…
– Zamknij się, do diabła. Tak, właśnie wyszedłem z domu doktora Henricha Kronera. On i jego panienka nie żyją. To nasza wina. Nie, to twoja wina. Kroner kiedyś pracował dla Anthony’ego Peysera.
– W porządku, rozumiem. Gdzie teraz jesteś, Tom? Gdzie dokładnie znajduje się dom doktora Kronera?
– Zapomnij o Henrichu Kronerze. On nie żyje. Już ci mówiłem. Peter, oni zabijali dzieci. Niszczyli embriony. Prowadzą eksperymenty na ludziach. Widziałem to na własne oczy. Widziałem to straszne laboratorium, w którym pracowali. Ja tam byłem.
– Tom, gdzie, u licha, jesteś? – Peter Stricker wreszcie nie wytrzymał i podniósł głos.
– Jestem w pieprzonej budce telefonicznej w sercu Piekła, i wiesz co? Są tu nawet sklepy! Chcę pięćdziesięciu agentów, i to już! Ściągnij wszystkich z Denver. Powiedz im, żeby pojechali do Bear Bluff, stan Kolorado. Niech czekają na mnie w ruinach „Zwierzyńca”. To klinika dla zwierząt. Nie da się jej nie zauważyć, bo ktoś spalił ją na popiół. Powiedz swoim ludziom, że to ja się z nimi skontaktuję – nie odwrotnie. Od tej chwili ja przejmuję dowództwo!
Stricker westchnął.
– No dobrze, rozumiem. Wyślemy tam ludzi.
Kit odwiesił słuchawkę i odetchnął głęboko. No, nareszcie jakieś dobre wieści. Nadjeżdżała odsiecz.
ROZDZIAŁ 98
Kit wyszedł z budki telefonicznej po zakończeniu niezwykle ożywionej rozmowy i podbiegł truchtem do samochodu. O dziwo, wyglądał nieco lepiej. Wróciły mu kolory. Powiedział, że jego dawny szef wreszcie go wysłuchał.
– Nie wiem, czy uwierzył we wszystko, ale przynajmniej częściowo dał się przekonać. Przyśle tu agentów.
Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że trafiłam do toczącego się w świecie rzeczywistym filmu przypominającego Inwazję porywaczy ciał. Zaczynałam szczerze wierzyć, że nie mogę ufać nikomu, kto mieszkał w Boulder i okolicznych mieścinach.
Pospiesznie wróciliśmy z Boulder do domu Carole. Moja siostra zobaczyła światła nadjeżdżającego samochodu i czekała na nas pod drzwiami.
– U nas wszystko w porządku, Frannie – powiedziała. Pewnie wyczytała niepokój z mojej twarzy. – Dzieciaki były grzeczne. Nikt nie latał.
– Tak, ale ty, Meredith i Brigid musicie stąd natychmiast odfrunąć. Kolejny lekarz ze szpitala nie żyje. Doktor Henrich Kroner.
Carole i jej córki spakowały się w kwadrans, co było ich nowym rekordem. Miałam wyrzuty sumienia, że wplątałam je w tę sprawę, ale i tak musiałyby stąd wyjechać. Ci ludzie, którzy deptali mi po piętach, bez większych trudności mogli dowiedzieć się, kim jest moja siostra, jeśli już tego nie wiedzieli, i zdobyć jej adres. Rezerwat Gunnison był w tej chwili dla niej najbezpieczniejszą kryjówką.
Wyściskałyśmy się mocno, próbując nie płakać. Potem wszyscy wylegli przed dom i pomachali mojej siostrze i jej córkom. Ich samochód rozpłynął się w mroku. Prosiłam Opatrzność, by były bezpieczne, byśmy i my byli bezpieczni.
Ale sama w to nie wierzyłam. Wydarzyło się zbyt wiele zła, a my za dużo wiedzieliśmy.
ROZDZIAŁ 99
Doktor Anthony Peyser powoli gramolił się z ciemnoszarego mercedesa. Na jego twarzy widać było, jak dużym jest to dla niego wysiłkiem. Peyser miał już grubo ponad siedemdziesiąt lat i choć uważany za geniusza, nie mógł zatrzymać procesu starzenia się i usunąć skutków życia w ciągłym napięciu.
Wolnym krokiem podszedł do mężczyzn oczekujących jego przybycia na małej, porośniętej krzewami polanie. Pomachał do nich ręką na powitanie; wyglądał na zwykłego, sympatycznego staruszka.
– Nie złapaliśmy jej jeszcze – rzucił Harding Thomas, zanim Peyser zdążył cokolwiek powiedzieć.
– Na to wygląda – odparł doktor i uśmiechnął się blado. – Cóż, to mnie nie dziwi. W innych okolicznościach, kto wie, może nawet byłbym z tego zadowolony. Dziewczynka ma ptasi instynkt samozachowawczy i umiejętność latania, oraz ludzki rozum. Na każdym kroku udowadnia wam swoją wyższość, prawda? Oczywiście, że tak. Wspaniała dziewczynka.
– Dostaniemy ją – powiedział Thomas.
Peyser skinął głową i wydął cienkie wargi.
– Nie mam co do tego wątpliwości. Szukała pomocy u ludzi i to będzie jej zgubą. W końcu popełniła błąd.
Harding Thomas przytaknął. Jak zwykle, doktor miał rację.
– Schwytajcie ją żywcem, jeśli to możliwe. Można za nią dostać grube pieniądze – powiedział Peyser. – Ale jeśli to wam się nie uda, zabijcie ją. To samo dotyczy wszystkich, którzy ją widzieli. Korzyści, jakie wynikną z naszej pracy, będą wystarczającym usprawiedliwieniem podjętych przez nas działań. Nadchodzą najważniejsze dni w historii ludzkości.
ROZDZIAŁ 100
Tę noc spędziliśmy w domu Carole. Spaliśmy fatalnie; wszyscy obudziliśmy się przed świtem. Kit musiał pojechać do „Zwierzyńca” i postanowiliśmy mu towarzyszyć; doszliśmy do wniosku, że lepiej trzymać się razem.
Posiłki podobno były już w drodze. Mieliśmy spotkać się z agentami FBI w „Zwierzyńcu”. Kit zajrzał tam koło północy, ale nikogo nie zastał.
Przed czwartą opuściliśmy dom Carole. Boczne drogi, którymi się przekradaliśmy, zalegał złowieszczy mrok. Ani w Radcliff, ani w Bear Bluff nie było ulicznych latarni.
O czwartej czterdzieści pięć znaleźliśmy się przy „Zwierzyńcu”. Wjechaliśmy na znajomą drogę, ale Kit nie zatrzymał się przy ruinach. Przejeżdżając obok, dokładnie je zlustrował.
– Nikogo nie widzę. Może Stricker jednak mi nie uwierzył. Co za dupek.
Zawróciliśmy i podjechaliśmy z powrotem do mojego dawnego domu. W pobliżu nie było żywej duszy. Ludzie z FBI jeszcze tu nie dotarli.
– Zatrzymaj wóz, Kit. Muszę się tu rozejrzeć.
To był mój dom i nie mogłam zostawić go bez pożegnania. Kit skręcił na podjazd.
Wzięłam jego latarkę.
– To nie potrwa długo.
Wyskoczyłam z jeepa i weszłam na osmalone schody. Jedna myśl przyćmiła wszystkie inne: to był mój dom, moje miejsce pracy, a moje nieszczęsne zwierzaki zostały zamknięte w środku i spalone żywcem.
Budynek wciąż się tlił, a w powietrzu unosił się silny, drażniący odór spalenizny. Mój dom przestał istnieć. Z trudem dawało się go rozpoznać.
Kiedy wreszcie zdobyłam się na to, by zajrzeć do środka, przeżyłam spore zaskoczenie. Zaświeciłam latarką i… okazało się, że zwierzęta zniknęły. Ktoś wypuścił je z klatek przed podłożeniem ognia. Poczułam ulgę.
– Frannie – usłyszałam za moimi plecami głos Kita. – Dobrze się czujesz?
– Musiałam to zobaczyć – szepnęłam przez ściśnięte gardło. Zakryłam nos chusteczką, ale to niewiele dało. Na języku czułam ostry, nieprzyjemny smak sadzy.