Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Dopiero po usilnych namowach Max Ikar pozwolił, bym się do niego zbliżyła.

– Nigdy nie zrobiłabym ci krzywdy – zapewniłam go.

– Już nieraz to słyszałem – odparł. – Wszyscy oni tak mówią. Kłamcy!

Ikar odgarnął z twarzy swoje jasne włosy i wtedy zobaczyłam, że jego tęczówki są martwe. Spojrzałam na Max, a ona powiedziała mi to, czego już się domyśliłam.

– Ikar jest niewidomy.

– Taa, jestem tak jakby niedorobiony – powiedział chłopiec. – Jak my wszyscy.

ROZDZIAŁ 81

Kit zostawił Frannie i Max z dziećmi, a sam wyruszył zwiedzać budynek. Musiał dowiedzieć się jak najwięcej na temat tego, co tu się odbywało. Wszedł do jakiegoś gabinetu. Bez wątpienia pracował tu jakiś ważniak. W oczy rzucała się tabliczka z napisem: NICZEGO NIE BIERZ ZA DOBRĄ MONETĘ. KWESTIONUJ WSZYSTKO.

– Sam na to wpadłem – mruknął pod nosem Kit.

Kit bał się o dzieci i Frannie. Strach z każdą chwilą się potęgował. Kit czuł się tak, jakby zobowiązał się opiekować cudzymi dziećmi i zapewnić im bezpieczeństwo. Traktował tę odpowiedzialność bardzo poważnie, i to było główną przyczyną jego lęku.

Rozejrzał się po gabinecie. Nie było tu żadnych zdjęć ani pamiątek. Nic o charakterze osobistym.

Kto tu urzędował? Musiał to być człowiek wysoko postawiony. Gabinet, z oknem wychodzącym na laboratorium, miał około sześciu metrów długości i sześciu szerokości. Podłogę przykrywał puszysty, srebrzystoszary dywan. Stało tu dębowe biurko, a nad nim na ścianie wisiała tablica z płyty korkowej.

Przyczepione do niej kartki papieru przykuły uwagę Kita. Miał przed sobą niezwykłą kolekcję wykonanych tuszem rysunków przedstawiających coś, co wyglądało jak projekty usprawnień ludzkich części ciała i organów. Ten, kto to narysował, jest bardzo dobrym artystą, pomyślał Kit i wzdrygnął się. Przeszedł go zimny dreszcz. Ten, kto wykonał te rysunki – chce być Bogiem.

Wziął do ręki kopertę. W środku znajdowały się rysunki oczu o różnych kształtach, przedstawionych w przekroju poprzecznym i podłużnym.

Da Vinci byłby z tego dumny, myślał Kit.

Kolejne rysunki wyobrażały nogę w różnych pozycjach; niektóre wymagały takiej giętkości, że zdawało się to przekraczać ludzkie możliwości. Na następnej kartce widniała ręka z rozłożonymi palcami. Na nią naklejona była folia, na której naszkicowano nową kończynę.

Nowa ręka? Ulepszona? Czy to właśnie widzę?

Na szkicu mięśnie były dłuższe, a palce miały bardziej opływowe kształty. Wyglądało to jak zmodyfikowana wersja obecnie stosowanego urządzenia. Kit musiał z niechęcią przyznać, że to naprawdę fascynujące.

Zupełnie jakby jakiś wielce utalentowany projektant części ciała pracował nad modelami na przyszły sezon.

Te szkice tak zaabsorbowały Kita, że niewiele brakowało, by nie zauważył pęku kluczyków wiszącego na metalowej pluskiewce. Przez cały czas miał je przed sobą. Pochwycił je tak gwałtownie, że o mało nie zerwał płyty ze ściany. Kluczyki oznakowane były małymi, starannie wykaligrafowanymi literkami.

Pierwszy z nich otwierał szufladę biurka. Kit szarpnął ją tak mocno, że wypadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się na wszystkie strony.

Jak się okazało, były tam spinacze, monety, znaczki i długopisy – to, co znaleźć można w każdym biurku. Pośród nich leżał składany scyzoryk. Kit schował go do kieszeni. Mógł się przydać.

Drugi z kluczy pasował do zamka w drzwiach długiej szarej metalowej szafki stojącej obok biurka. W środku stały litrowe butelki, na pierwszy rzut oka szczelnie pozamykane.

Wziął pierwszą z nich oznakowaną napisem: WIEKI i obejrzał ją pod światło.

W ciemnym płynie unosiło się kilkanaście embrionów nie większych od kulek.

Kit przez chwilę obawiał się, że nie wytrzyma nerwowo. Tu, w schludnym gabinecie jakiegoś ważniaka. Odwrócił się i odetchnął ciężko. Uspokoiwszy się nieco, powtórnie obejrzał embriony.

Ludzkie, pomyślał. Małe martwe dzieci w szafce? A niech ich szlag!

Zmusił się, by obejrzeć dokładnie główki i miniaturowe palce embrionów, kołyszące się w płynie. Żołądek podszedł mu do gardła.

Kit wyciągnął z szafki następny słój, trzymając go ostrożnie w dwu rękach. Ten oznakowany był napisem: WIEK2. Zawierał embriony, niemal identyczne jak w poprzednim pojemniku. WIEK3 i WIEK4 niczym nie różniły się od dwóch poprzednich słojów.

Szafka wypełniona była po brzegi pojemnikami zawierającymi embriony tak do siebie podobne, że Kit nie potrafił ich rozróżnić.

Wziął do ręki trzeci klucz i włożył go do zamka szafki stojącej po lewej stronie biurka. Rozległ się cichy trzask i Kit wysunął górną szufladę.

W środku znajdowały się alfabetycznie poukładane dokumenty: korespondencja wewnątrzbiurowa, brudnopis pracy bez tytułu.

Druga szuflada zawierała pisma medyczne z lat osiemdziesiątych oraz wycinki ze „Spiegla” i jeden z londyńskiego „Timesa”.

W głębi dolnej szuflady Kit znalazł notatniki wypełnione różnymi wzorami i danymi, opisanymi naukowym żargonem. To wszystko było irytująco niezrozumiałe, ale na pierwszy rzut oka wydawało się ważne. Kit postanowił wziąć ze sobą kilka mniejszych notatników.

Przeglądając dokumenty, Kit nagle poczuł się nieswojo. Tu było za cicho. Dlaczego laboratorium zostało opuszczone? Porzucone? Czemu pozostawiono tu dzieci-ptaki?

Embriony w butlach nie żyły już od dłuższego czasu. Niektóre z rysunków upstrzone były odchodami much. We wszystkich rękopisach roiło się od przypisów, znaczków i skreśleń, jakby ich autorzy zaczynali pracę nad nimi, przerywali ją, zaczynali od nowa, po czym rezygnowali.

A jak to wszystko wiązało się z Max i czwórką innych dzieci? Tych, które pozostawiono na pastwę losu w klatkach, zagłodzone i leżące we własnych odchodach? Tych, które prawdopodobnie miały zostać uśpione?

Kit usłyszał za sobą jakiś dźwięk i odwrócił się. To była tylko Frannie. Chciał od razu powiedzieć jej wszystko.

– Chodź i rzuć okiem na to, co znalazłem. Powiedz, co o tym sądzisz.

ROZDZIAŁ 82

– Arogancja tych ludzi jest absolutnie zdumiewająca. To przekracza ludzkie pojęcie – rzuciłam ze złością. Łapczywie oglądałam rysunki porozwieszane na ścianach.

Kit wyrzucił na podłogę dokumenty z pudła. Podniósł kilka przewiązanych sznurkiem plików, by podzielić się ze mną swoim odkryciem.

– To pudło jest pełne rysunków i szkiców skrzydeł. Wszelkiego rodzaju. Tu powstawały projekty. Niesamowite, co?

– To są raczej nowe wersje niż projekty – powiedziałam, przeglądając rysunki. – Człowiek, który to projektował, bawi się w Boga.

– To ta grupa z Bostonu i Cambridge, wygnańcy z M.I.T. Uznają tylko zasady, które sami ustalili. Zawsze tak robili. Anthony Peyser wierzy, że stoi ponad nami wszystkimi i ponad prawem. Spójrz na to.

Pokazał mi kilka pism do pracowników. U dołu każdego z nich widniały odręcznie wypisane inicjały A.P… Anthony Peyser.

Zaczęłam się usilnie zastanawiać, czy którykolwiek z moich znajomych mógł być owym doktorem Peyserem. Nikt nie pasował do tej roli, a zetknęłam się z większością lekarzy i naukowców pracujących w tej okolicy. David znał ich wszystkich. Gdzie Peyser mógł się ukrywać? Czy to jego gabinet? Czy on był tym tajemniczym projektantem?

Kit usiadł przy komputerze. Wystukał coś na klawiaturze i na ekranie monitora pojawił się katalog.

– Uruchomiłem kilka losowo wybranych plików. Komputer ani razu nie zażądał wpisania hasła. Zupełnie jakby ktoś zostawił szeroko otwarte drzwi. Dlaczego? Klucze do szuflad wisiały na tablicy ogłoszeń i… dlaczego?

– Nie pytaj mnie. Sama tego nie pojmuję. Jeszcze.

Spojrzałam na stos notatników leżących na podłodze. Człowiek, który sporządził te notatki, doskonale posługiwał się cienkopisem. Rysunki wykonane były z dbałością o anatomiczne szczegóły, ale dało się w nich wyczuć rękę artysty. Czy doktor Anthony Peyser pracował w tym gabinecie? Takie miałam wrażenie. A.P. tu był.

42
{"b":"102248","o":1}