Mijał czas i przemijały kolejne pokolenia królewskich potomków. Jak wszyscy w Wielkim Królestwie, tak i oni poznawali Pieśń Jedyną, ledwie dorośli do tego, by pojąć jej słowa – ale żaden nigdy nie kojarzył jej ze sobą czy swymi dziećmi. Nic nie świadczyło o tym, by którykolwiek z nich nosił piętno królewskiego rodu. To Czarownice zadbały, aby żaden z nich niczym się nie wyróżniał, gdyż tylko to mogło ocalić ich życie. Żyli zatem w nędzy, niewoli i strachu, jak wszyscy obecni mieszkańcy dawnego Wielkiego Królestwa. Nieliczni pracowali na roli, inni tracili życie w straszliwych kopalniach złota lub pędzili żywot zaharowanych i lękliwych mieszkańców miast i miasteczek.
Aż wreszcie pojawiło się przedostatnie pokolenie królewskiego rodu – to, które miało wydać z siebie Istotę z Pieśni Jedynej. Jak zwykle większość z nich oddała życie za sprawą Najeźdźców. Tylko jeden jedyny potomek królewski zdołał założyć rodzinę i spłodzić troje dzieci. Śmierć nadeszła za sprawą donosu sąsiada, który złakomił się na ich dom i oskarżył o śpiewanie Pieśni. Najeźdźcy wtargnęli o świcie, gwałtownie i brutalnie. Dzieci – dwóch paroletnich chłopców i malutka, raptem roczna dziewczynka spały. Czuwające Czarownice były bezradne. Patrzyły z ukrycia, jak Najeźdźcy podpalali dom, widziały żołdaka, który ścinał głowę ojcu rodziny, i drugiego, przeszywającego strzałą z łuku pierś matki. Straszliwym, bezdźwięcznym Głosem Czarownice wzywały dzieci, by się obudziły, lecz chłopcy spali bardzo mocno, a wezwanie – ku zdumieniu Czarownic – usłyszało tylko roczne niemowlę. Dziewczynka ta stoczyła się ze swego posłania, przeczołgała przez palący dom ku oknu i wylazła na nie, spadła do sadu i tam, jakby nie wiedząc sama co czyni, wiedziona jedynie Głosem Czarownic, prześliznęła się nie zauważona między końskimi kopytami, popełzła dalej i doszła w ten sposób do skrytych w głębi sadu Czarownic. Tam czyjeś ręce otuliły ją burym płaszczem i uniosły ze sobą. Od tego dnia aż do dziś była pod ich opieką. Opiekunki kolejno zmieniały się – według liczb, które określiła Magiczna Kostka – aby wychować ją na przyszłą władczynię.
– Byłyśmy szczęśliwe, że żyjesz, że udało się nam ciebie ocalić, a zarazem przerażone – wyznała Czarownica Pierwsza. – Nie spodziewałyśmy się, że Istotą z Pieśni będzie dziewczynka. Pieśń wprawdzie nie określiła wyraźnie jej płci, ale mimo to wydawało się nam, że winien to być chłopiec, przyszły Luil XXV.
– Jednak Los wskazał palcem na Ciebie. Jesteś obdarzona Głosem i umiesz Głosu słuchać. To on ocalił ci życie w dniu śmierci twoich rodziców. Twoich braci śmierć zaskoczyła we śnie – dodała Czarownica Czwarta.
– Byłyście rozczarowane, że jestem dziewczynką, i to rozczarowanie tkwi w was do dziś – powiedziała twardo, niemal brutalnie Luelle.
– Nieprawda – zaprzeczyła Czarownica Trzecia. – Wkrótce potem Matka Natura wydała na świat nowe zwrotki Pieśni, które wyraźnie wskazywały, że Istotą winna być właśnie dziewczyna. Zaczęło się od księżniczki Luelle i na niej skończy się era niewoli.
– Moi oboje rodzice i rodzeństwo nie żyją…
– Nie żyją. Nigdy ich nie znałaś. Byłaś zbyt mała, by cokolwiek zapamiętać…
“I nie pamiętam” – pomyślała Luelle. – “Anie pamiętając, nie żałuję ich…”
* * *
Dzień następny wstał w czerwonym blasku wschodzącego słońca. Ale ta czerwień nie była purpurowa, lecz jakby krwawa. Wszystkie drogi, wsie i miasta całego dawnego Wielkiego Królestwa z wyjątkiem Wysokich Gór, Wielkich Lasów i Pustyni pokrywała czerń – czerń rycerzy i żołdaków Urgha. Rozkazem królewskim nakazano im cały ten dzień stać z bronią w pogotowiu – i czekać. Nikt nie spytał, na co czekać – i nikt też tego nie wiedział. Ale jedyne, co Urgh mógł przeciwstawić Pieśni – to była siła.
Z brzaskiem dnia wstali poddani Najeźdźców, a oczy ich, zamiast jak zwykle wypatrywać swych wrogów i ciemiężycieli – spoglądały w dal, pełne wyczekiwania i nadziei. Krwawy kolor słońca nie zdziwił ich. Wydawał się jednym ze Znaków. Stali więc u okien swych domostw, lub przed domami, nieruchomi, gotowi na wszystko i Najeźdźcy wydawali im się całkiem nieważni i niegroźni. Stali też przy oknach swych domostw zdrajcy i krew w barwach wschodzącego słońca wydawała się im ich własną krwią, która spłynie jako kara za zdradę.
O brzasku też zbudził się Urgh XIII i stanął w oknie swej komnaty. Miał tak stać cały dzień – czekając na Niepojęty Czar. Niepojęty i nieokreślony, więc tym straszliwszy.
Nie wstał o brzasku, gdyż wcale się nie kładł, Pustelnik z Pustyni, ponieważ zbyt wielu było chorych i co chwila któryś z nich wołał o wodę, o pomoc, o dobre słowo, o ukojenie bólu. On też jeden nie wiedział, że cały kraj – wolni i niewolni – trwa w oczekiwaniu na Czar. Jego dnie i noce były niekończącym się trudem ratowania ludzkich istnień lub przeprowadzania ich łagodnie do Wiecznej Krainy.
O brzasku dnia Czarownice z Ajokiem i Luelle wstąpiły po stopniach Świątyni, przeszły przez jej ruiny i stanęły twarzą do gładkiej skalnej ściany. Wyciągnęły przed siebie dłonie i skupiły całą swoją Moc. Po dłuższej chwili skała drgnęła, zarysowały się w niej szpary o kształcie prostokąta. Dłonie Czarownic promieniowały Mocą i kamienne wrota zaczęły drgać, a po chwili rozwarły się. Za nimi rozpościerała się czarna czeluść. Patrzący na to wstrzymali oddech. Wrota jednak nadal przesuwały się, jakby na niewidocznych zawiasach, i Luelle ujrzała, że w czeluści coś połyskuje. Gdzieś, w jej głębi jarzyła się zielonkawa poświata. Czarownice z Luelle, blade choć opanowane, postąpiły w głąb, tuż za nimi szedł drżący i przejęty chłopiec.
Zielone lśnienie biło od ogromnego, omszałego głazu o dziwnym kształcie, który znajdował się pośrodku mrocznej pieczary. W pieczarze panował taki chłód, że serce Luelle także się zmroziło. Czarownice wymieniły między sobą niespokojne spojrzenia, zaś Ajok poczuł, że od Kamienia płynie jakaś mroczna, zła siła. Spod niego wydobywał się lodowaty podmuch, który – mimo panującej na zewnątrz wiosny oszronił jaskinię szarym nalotem lodu. W zielonkawym lśnieniu Świętego Kamienia było coś groźnego – i Luelle aż wzdrygnęła się na myśl, że musi nań wstąpić. Jedna z Czarownic podała jej dłoń – suchą i zimną. Dziewczyna z jej pomocą wstąpiła na Kamień – i nagle poczuła, jak jej całą Istotę spowija odpychający i straszliwy chłód, a ciało sztywnieje. Ujrzała swoje własne, pokrywające się szronem stopy.
Szron – śmiertelny, lodowaty uścisk Świętego Kamienia jął wstępować wyżej, ku jej kolanom; mroźnym tchnieniem obejmował teraz jej biodra i zaczął piąć się ku coraz wolniej bijącemu sercu. Serce w tych lodowatych okowach zaczęło coraz to spowolniać swój rytm i zamierać. Ostatnim wysiłkiem woli Luelle jęknęła – a razem z nią jęknęły Czarownice. Skalne wrota zaczęły się nagle, same z siebie zamykać i wówczas jedna z Czarownic krzyknęła bez tchu:
– Uciekajmy! Kamień ją zabija! Zabije i nas!
Luelle, półprzytomna, poczuła, jak chwytaj ą ją silne ręce jej Opiekunek. W ostatniej niemal chwili, nim skalne wrota zamknęły się tak szczelnie, iż zniknęły nawet rysy znaczące ich ślad, Czarownice wraz z omdlałą Dziewczyną i Ajokiem przedarli się przez wąziutką szparę i wybiegli z powrotem na oślepiające światło dnia.
Luelle już nie widziała ani nie czuła, jak Czarownice położyły ją w trawie, poniżej schodów świątyni, jak rozcierają jej ręce, nogi, masują okolice serca. Nie widziała też małego, szarego ptaka, który przysiadł koło jej głowy, patrząc na nią smutnymi oczami bez wyrazu. Straciła przytomność.
Gdy ją odzyskała, był już wieczór. Nachylały się nad nią strwożone twarze jej Opiekunek i zalana łzami twarz Ajoka.
– Żyje… – usłyszała pełne ulgi westchnienie Czarownic.
– Bałam się, że Kamień ją zabił – ponuro stwierdził głos Czarownicy Drugiej.
– Ale dlaczego? Dlaczego?! – wołał głos przerażonego Ajoka. – Dlaczego Święty Kamień jej nie chce? Dlaczego nie wypełnił się Czar Pieśni Jedynej? A tam ludzie… tylu ludzi, cały naród czeka…
– Dlaczego? – powtórzyły jak echo Czarownice.
– Któż nam odpowie teraz na to pytanie?
– Tylko Siostra Piąta, gdyby umiała mówić – odparła Czarownica Czwarta, zaś Ajok zaśpiewał głośno i przez łzy:
“Gdy Piąta spojrzy wzrokiem bezkresnym w istotę Czaru,
powiedzie Luelle w święte ruiny godną i czystą,
Bo za jej sprawą ta z rodu królów odrzuci z siebie
to co jest skazą…”
Gdy skończył śpiew, powiedział ze smutkiem:
– Tej zwrotki wcześniej nie było. Zrodziła ją Matka Natura wówczas, gdy Luelle znajdowała się w niewoli, na Zamku. Mnie podpowiedział jej słowa wiatr, a potem deszcz pluszczący o szyby i wreszcie ptaki w Wielkim Lesie, gdy się tam znalazłem po raz pierwszy…
– Milczysz, Siostro Piąta – westchnęła boleśnie Czarownica Pierwsza.
Szary ptak, cały czas towarzyszący im, nagle zerwał się i zatrzepotał skrzydłami. Czarownice smutno śledziły jego lot. Zatoczył nad nimi koło i usiadł znowu przy głowie Luelle. Po chwili jednak ponownie się poderwał i frunął, zatoczył krąg i powrócił. Niecierpliwie zatrzepotał skrzydłami i znowu zerwał się do lotu…
– Ona namawia nas, byśmy wstały i poszły za n i ą… szepnęła nagle Czarownica Trzecia. – Widzicie?
– Ale po co? – spytała posępnie Druga. – Pieśń Jedyna nie spełniła się, Święty Kamień odrzucił Luelle. Po co mamy iść i gdzie? Czy znamy jakiegoś innego potomka królewskiego rodu? Mamy tylko ją, Luelle. A w niej, kto wie, może i z naszej winy tkwi jakaś skaza, której nie potrafimy dociec, a tym bardziej usunąć…
– Siostro Druga – powiedziała surowo Czwarta. – Nie wolno tracić nadziei. Tym bardziej, iż nie jest to tylko nasza nadzieja, ale setek tysięcy zniewolonych ludzi, jej współrodaków. Może ta skaza jest do usunięcia? Może istnieje jakiś sposób…
– Ten ptak nie ustaje w próbach namówienia nas, byśmy za nim ruszyli – powiedział Ajok, nie odrywając oczu od szarego, drobnego kształtu, trzepoczącego skrzydłami.
Luelle nagle uniosła głowę i usiadła. Jej twarz nadal była nadzwyczaj blada, ale oczy zaczęły już nabierać wyrazu.