Od czasu tamtych wydarzeń Dziecko spoglądało na swą Opiekunkę z mimowolnym szacunkiem i podziwem. Do tej pory miało ją za zwykłą Starą Kobietę, żebraczkę, jakich wiele błąka się po drogach i bezdrożach tej krainy. Siebie zaś – za ubogie, żebracze dziecko, sierotę, przygarniętą z litości przez ubogą, lecz dobrą staruszkę. Teraz Dziecko nie było już pewne swej własnej, nieciekawej z pozoru osoby.
– Jeśli ona jest czarownicą, to j a… – zastanawiało się nieraz z pewnego rodzaju zarówno ciekawością, jak lękiem i nigdy nie kończyło tych zagmatwanych, nieporadnych rozmyślań.
Stara Kobieta – Czarownica – której dopiero teraz Dziecko zaczęło przyglądać się z większą niż zazwyczaj uwagą, okazała się być o wiele bardziej niejednoznaczna, niż na to wyglądała na pierwszy rzut oka.
Mogło też być inaczej: to Dziecko powoli dorastało, miało już pięć lat, wiek w którym dziecięcy umysł rozwija się coraz szybciej i zaczyna lepiej rozpoznawać otaczający je świat. Nie wykluczone, że różne czarodziejskie wydarzenia miały też miejsce wcześniej, gdy Dziecko miało dwa, trzy lub cztery lata, lecz nie umiało jeszcze ogarnąć ich swym wątłym umysłem.
– Może – myślało Dziecko z rosnącą ciekawością – za sprawą Czarownicy byłam już kiedyś myszką lub jabłkiem na drzewie, kwiatem na łące albo królikiem w norze…?
Dziecko nie mogło zapomnieć cudownego choć niepokojącego uczucia, gdy było Choinką, smukłą, srebrzystą, iglastą – a równocześnie nadal było Dzieckiem, myślącym, czującym, i dokoła kłębili się na spoconych, rżących koniach groźni rycerze w zbrojach, nie widząc go, choć mając w zasięgu dłoni.
Stara Kobieta, która to sprawiła, musiała być kimś niezwykłym; kimś całkiem, ale to całkiem innym od odwiedzających ich czasem Wieśniaków. Teraz, gdy Dziecko ukradkiem przyglądało się swej Opiekunce, z ciekawością, choć już bez zdziwienia stwierdziło, że Czarownica nie jest wcale taka stara, na jaką na ogół wygląda. Jej dłonie – duże i ciepłe – były gładkie, a nie pomarszczone, jak przystałoby u staruszki. Jej zgarbione zazwyczaj plecy – zwłaszcza gdy nikt nie patrzył – prostowały się swobodnie, a ruchy były zgrabne i płynne, jak u dojrzałej, lecz ciągle młodej kobiety. Oczy też miała nadzwyczaj bystre, o nieruchomych, długich powiekach; były one szare i chłodne jak górski strumień.
– Czy mogłabyś znowu zaczarować mnie w choinkę? – spytało Dziecko, gdy już znalazły kolejną, tymczasową siedzibę. Tym razem była to solidna, ciepła stajnia, stojąca koło rozwalonego i dawno opuszczonego domu. Wieś znajdowała się na tyle daleko, że nikt tu nie zaglądał, zwłaszcza że zbliżała się zima i pasterze już dawno przestali wyganiać swe owce, kozy i krowy w poszukiwaniu świeżej trawy.
– Mogłabym – odparła spokojnie Czarownica.
– Więc zrób to – poprosiło Dziecko. – To było piękne. Moje ręce były smukłymi srebrzystymi gałązkami, a głowa… głowa była taka dumna, jak wierzchołek choinki! Zrób to…
– Nie wolno mi – powiedziała Czarownica. – Mam prawo tylko do trzech sztuk magicznych, żeby cię ocalić. Co innego zwykłe sztuczki, tych mogę robić ile tylko pragniesz. Mogłabym też robić je dla Wieśniaków, dla ich dobra, i to bez ograniczeń, ale nie chcę, bowiem zostałabym wówczas rozpoznana jako Czarownica…
– …i co wtedy?
– Wtedy, jak to na ogół w życiu bywa, jedni by nam pomagali ukryć się przed Najeźdźcą, ale znaleźliby się też tacy, którzy by nas wydali w ich ręce. Ludzie są słabi, a za nasze głowy wyznaczona jest wysoka nagroda.
W ten sposób, w starej stajni za Wsią, Dziecko – wkraczając w szósty rok swego życia – dowiedziało się, że istnieje ktoś taki jak Najeźdźcy, którzy wiele by dali, iżby ono, Dziecko, i Czarownica zostali schwytani. I choć Najeźdźcy w swych wspaniałych, lśniących zbrojach z ogromnymi czarnymi końmi wydawali się Dziecku nadal piękni – już wiedziało, że uosabiają sobą Śmierć. Pojęło to po krótkiej wymianie zdań z Opiekunką:
– … a gdyby nas już schwytali, co potem?
– Zabiliby – odparła krótko Czarownica, bez specjalnego wzruszenia w głosie.
– A kim są Najeźdźcy? – spytało znowu Dziecko.
– Wkrótce nadejdzie czas, by ci to wytłumaczyć. Jeszcze nie nadszedł. Za to pora już nauczyć cię pisać, czytać i rachować – zakończyła Czarownica krzątając się po starej stajni.
Dopiero teraz Dziecko dostrzegło po raz pierwszy, że takie krzątanie się Starej Kobiety po każdorazowej, tymczasowej siedzibie ma wiele wspólnego z czarami. Nie przemęczając się zbytnio, paroma dosłownie ruchami swych zgrabnych, dużych rąk, Czarownica doprowadzała stajnię do przytulnego wyglądu. I wkrótce okazało się, że dawna rudera jęła przypominać całkiem przyzwoite pomieszczenie mieszkalne; że ma stół, łóżka, komodę, a nawet lampę nad stołem. Myszy, od których stajnia dosłownie roiła się, na jeden ruch jej ręki kicnęły do swych norek. Lampa rozbłysła różowym światłem. A co dziwniejsze – lecz tego Dziecko jeszcze nie wiedziało – światła lampy nie było widać z zewnątrz i stajnia nadal wyglądała na opuszczoną.
Całą zimę, długą i mroźną, Dziecko uczyło się pod okiem Czarownicy. W dzień odczytywało wszystkie litery alfabetu, a wkrótce potem całe teksty z wielkiej, zniszczonej księgi, wyjętej z worka – zaś w nocy, gdy spało, Opiekunka kładła na jego głowie swoje duże dłonie i mamrotała coś pod nosem. Każdy dzień posuwał naukę naprzód o dni przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście. W ciągu niecałego miesiąca Dziecko opanowało płynnie czytanie, pisanie, liczenie. Teraz długie, zimowe wieczory zaczęły być przyjemniejsze. Dziecko czytało już bowiem swobodnie wielką, zniszczoną Księgę Czarownicy.
Była to najdziwniejsza Księga świata, ale Dziecko – dla którego była ona w ogóle pierwszą książką w życiu – nie wiedziało o tym. Kto wie, może sądziło nawet, że wszystkie książki są właśnie takie…?
Czarownica śledziła je spod oka, gdy rozczytywało siew pożółkłych i nieco już kruchych, zetlałych stronicach – i uśmiechała się do siebie wąskimi wargami. Raz nawet – a zdarzyło się to po raz pierwszy w całej, blisko sześcioletniej znajomości Dziecka i Czarownicy – ta ostatnia roześmiała się głośno – i jakby z triumfem. A było to tak:
Dziecko czytało właśnie w skupieniu króciutki rozdział Wielkiej Księgi, zatytułowany: “Magiczne przeobrażenia”. Nieznany autor wyjaśniał w nim, jakie zaklęcia należy wyszeptać i jakie ruchy rąk przy tym wykonywać, by przeobrazić na przykład mysz w jabłko lub pająka w kłębek wełny. Czarownica wpatrywała się w Dziecko chłodnymi, szarymi oczami z napięciem i uwagą. Obserwowała czujnie, jak Dziecko bezgłośnie porusza wargami, jak mamrocze szeptem słowa zaklęcia, a potem wykonuje nieporadnie określone ruchy rąk. Bystre oczy Czarownicy już dawno dostrzegły na stole małego, brązowego pajączka. Dziecko również go widziało.
… pajączek swobodnie kroczył na swych wysokich, zgiętych nóżkach po ogromnej dla niego przestrzeni stołu. Różowe światło lampy przydawało jego ciału fioletowego odcienia. Dziecko mamrotało świeżo wyuczone zaklęcia i czyniło dziwne gesty rękami – a pajączek szedł… Ruchy jego rąk były coraz mniej nieporadne i bardziej płynne, a mamrotane słowa jakby szybsze – a pajączek coraz szybciej zbliżał się do krawędzi stołu. Dziecko nadal próbowało nowej sztuki, określonej przecież tak prosto i precyzyjnie w Wielkiej Księdze a pajączek już dobiegał krawędzi… zaraz spadnie lub opuści się wolno na długiej, pajęczej nitce… Czarownica nie spuszczała z Dziecka chłodnych, szarych oczu… a pajączek biegł., biegł… biegł… I NAGLE STOCZYŁ SIĘ ZE STOŁU JAKO MAŁY KŁĘBEK WŁÓCZKI! I wówczas to Czarownica wybuchnęła radosnym, swobodnym, niemal triumfalnym śmiechem. Jednak zaraz rzekła surowo:
– A teraz odczaruj pajączka z powrotem…
– Nie chcę – odparło Dziecko. – Z tej włóczki można zrobić coś ładnego… Pomponik albo laleczkę. Nie chcę…
– To nie jest włóczka. To jest mały, żywy pajączek. I musisz wrócić mu życie – rzekła z naciskiem Czarownica.
– Nie umiem – odparło niechętnie Dziecko, nie spuszczając łakomego wzroku z kolorowego kłębka. – To mi się teraz bardziej podoba.
– A jednak z powrotem przeobrazisz włóczkę w pajączka powiedziała twardo Czarownica.
Mały, barwny kłębek leżał nieruchomo koło nogi stołu cały długi dzień, nim Dziecko – szukając wśród pożółkłych stronic Wielkiej Księgi – odnalazło rozdział o odczarowaniu przeobrażonych za sprawą magii przedmiotów i żywych istot. Tym razem niemal w godzinę opanowało nową sztukę – i za chwilę mały pajączek, spiesznie przebierając wysmukłymi nóżkami, skrył się w szparze podłogi. Opiekunka patrzyła na to z nieskrywanym zadowoleniem.
Gdy zapadła już noc i Dziecko układało się do snu na wygodnym, wyścielonym liśćmi łóżku, nagle otwierając szeroko oczy spytało:
– … więc jestem także Czarownicą, jak ty?
– Nie – odparła krótko Opiekunka. – A kim jestem?
– Kiedyś się o tym dowiesz – padła sucha odpowiedź, a Dziecko, nie zastanawiając się nad tym dłużej, usnęło. Tej nocy śniły mu się myszy przemieniane w ciepłe, pluszowe pantofelki, jabłka przeobrażające się w wielkie różowe balony i kolorowe ptaki zaczarowane w błyszczące, złote gwiazdy.
Od tego czasu Dziecko, niemal co dzień, dla zabawy, przemieniało coś w coś – na przykład łyżkę w małą, zwinną jaszczurkę lub muchę w kręcącą się szybko srebrną kuleczkę, albo grzebień w niedużego jeża lub na odwrót. Ale natychmiast, pod wpływem natarczywego, surowego spojrzenia Czarownicy odczarowywało przedmioty i zwierzęta w swe dawne kształty.
– Czy nigdy nie będę mogła zostawić ich zaczarowanych? – spytało raz z gniewnym zawodem.
– Nigdy. Nie wolno działać przeciw Matce Naturze, łamać to co Ona ustaliła. Wyjątek stanowi jedynie sytuacja, gdy w grę wchodzi konieczność uratowania w ten sposób czyjegoś życia – odparła Czarownica.
– Dlaczego więc nie przemieniłaś tych okrutnych rycerzy i ich koni w małe skaczące żabki albo w jaszczurki? Wolałaś przemienić nas?
– Nie czytasz z uwagą Wielkiej Księgi – powiedziała z przyganą Czarownica. – Nie mogłabym przemienić naraz wszystkich jeźdźców, najwyżej jednego, dwóch, kto wie, może i trzech, ale ci pozostali schwytaliby nas. W czasie magicznych przeobrażeń nie wolno odrywać oczu od czarowanego przedmiotu czy istoty. Musisz na wiele sekund skupić na nim całą swoją Moc. A przecież Najeźdźców było kilkudziesięciu…