Pośrodku dawnego Wielkiego Królestwa, w samym jego sercu, leżała stolica – Ardżana. Kilkaset lat temu, nim została podbita przez dzikie plemiona Urgha, była jednym z najpiękniejszych miast tej ziemi. Pełna ogrodów, fontann, lekkich pałacyków i smukłych, wysokich kamieniczek, bogata w liczne świątynie i szerokie, ukwiecone place – tętniła życiem od świtu do późnej nocy. Wszystkimi czterema, szerokimi, prowadzącymi do niej drogami co dzień zmierzali zewsząd ludzie: kupcy z Dalekich Krain, goście z innych, odległych państw i sami mieszkańcy Wielkiego Królestwa, dla których pielgrzymka do Ardżany była dorocznym obowiązkiem. A każdy przybysz zmierzał prosto do wspaniałego Pałacu Królów, gdzie nikt nie bronił mu wstępu. Każdy mógł się pokłonić królowi, niekiedy nawet, gdy w Pałacu nie było zbyt wielkiego natłoku przybyszów – ścisnąć mu dłoń i porozmawiać. Nic dziwnego – Pałac Królów znajdował się w samym środku miasta, na niestrzeżonym ogromnym Placu Pałacowym, a do jego wnętrza prowadziło kilkadziesiąt bram, przy których z rzadka jedynie stali królewscy strażnicy – a jeśli nawet, to wyłącznie z przyczyn czysto dekoracyjnych.
Gdy Najeźdźcy podbili Wielkie Królestwo i wtargnęli do jego stolicy – ich przywódca, dziki i okrutny Urgh (który mianował się wówczas Urghiem I, tym Który Zwyciężył) natychmiast zajął Pałac Królów, mianując go swą stałą siedzibą. Ale już pierwsza spędzona w nim noc napełniła go lękiem. Leżąc w wielkim łożu, obracał się z boku na bok, umęczony brakiem snu – i nasłuchiwał kroków. Zdawało mu się, że słyszy ich tysiące. Tysiące kroków tysięcy ludzi wdzierających się bez problemu do Pałacu przez kilkadziesiąt zawsze otwartych bram. Jasny, rozsłoneczniony i piękny Pałac Królów wydał się Urghowi miejscem najstraszliwszym w świecie; miejscem niebezpiecznym – bo niemożliwym do strzeżenia. Zbyt wielu wojowników musiałoby stale pilnować wszystkich kilkudziesięciu zawsze otwartych bram, żeby Urgh poczuł się lepiej. Tymczasem wojownicy potrzebni byli do innych, bardziej krwawych celów: podbijania reszty kraju, wtargnięcia do każdego z jego zakątków – wyjąwszy Pustynię. Na Pustyni – o czym wiedziano w całym świecie, a nie tylko w Wielkim Królestwie – nie było czego podbijać ani grabić. Żył tu jedynie samotny i ubogi Pustelnik, zajmujący się modlitwą – i leczeniem chorych. Było mu zresztą obojętne, czy leczy mieszkańców Wielkiego Królestwa, przybyszów z obcych stron, czy też nawet bestialskich żołnierzy Urgha I. Dla Pustelnika liczyła się jedynie choroba – i wyzdrowienie, życie – i Śmierć. I one, tylko one, stwarzały wszelkie różnice między ludźmi.
Mijały lata i mijały kolejne pokolenia królewskich Urghów – Najeźdźców, a Pustelnik trwał. I tylko Gwiazdy mogłyby odpowiedzieć na pytanie, czy był to stale ten sam Pustelnik, czy też po śmierci jednego pojawiał się następny. Nikt jednak nigdy Gwiazd o to nie pytał; ważne było jedynie to, że Pustelnik trwał i można było udać się do niego w potrzebie.
… więc Najeźdźcy nie pojawili się na Pustyni, by ją podbić, gdyż wszyscy wojownicy niezbędni byli Urghowi do trzymania w ryzach podbitego kraju, do grabienia go i pilnowania zarazem, żeby nikt z podbitych, zniewolonych mieszkańców nie buntował się. Nie można było poświęcić ich blisko trzy setki jedynie do pilnowania kilkudziesięciu bram Pałacu Królów. Więc Urhg I z wielką ulgą dowiedział się, że w Ardżanie – a właściwie już na samym jej skraju – jest jeszcze niewielki, warowny zamek. Zbudowano go ongiś dla królewskich dzieci rodu Luilów. Tu mieszkali wraz ze swymi nauczycielami synowie i córki kolejnych pokoleń królów, prowadząc pracowity żywot uczniów i zarazem w przypadku synów – żywot młodych rycerzy. Kolejne królewny również uczyły się władania bronią, ale przede wszystkim poznawały tajniki różnorakich ksiąg, sztukę tkactwa i sztukę leczenia, przyswajały sobie umiejętność współżycia z przyrodą, a tak -.] że umiejętność śpiewu i tańca oraz właściwego zachowania.
Pewne oddalenie od serca stolicy, Pałacu Królów, nie utrudniało królewskim dzieciom kontaktu z rodzicami – gdyż odległość ta była niewielka – a zarazem izolowało je od zbyt bujnego życia w Ardżanie. Tu, w Zamku, miały dość czasu, by doskonalić swe umiejętności – albowiem każde z nich mogło zostać kiedyś królem.
Dla Urgha ten Zamek przedstawiał całkiem inną wartość. Dwiema ścianami wspierał się o wysokie skalne ściany, których nie trzeba było pilnować, gdyż wdarcie się tędy było niemożliwe. Dwie pozostałe ściany zamykał wysoki mur zaś wejście było tylko jedno: przez bramę, do której w dodatku wiódł zwodzony most. Wystarczyło postawić najwyżej kilku strażników, by nowy władca Imperium mógł czuć się bezpiecznie.
Po więcej niż siedmiuset siedemdziesięciu latach niewoli piękna ongiś Ardżana przedstawiała przedziwny widok. Gdy Urgh ją opuścił, przenosząc się do Zamku – opuściła ją też, grabiąc wcześniej z cennego mienia, cała wataha jego rycerzy. Nikt z nowych rządców o miasto nie dbał. W Pałacu Królów zamieszkały bezpańskie koty, szczury – a potem żmije. Bliskość okrutnych nowych władców spowodowała, że bardzo szybko Ardżanę opuścili również jej mieszkańcy, zamieszkując po wsiach i miasteczkach, byle jak najdalej od groźnego prześladowcy i jego siedziby. Opustoszałe pałacyki, pałace i kamieniczki z wolna popadały w ruinę. Zarazem powoli, ale nieubłaganie stolicę zaczęła pochłaniać Dżungla. Sprowadzane ongiś przez królów rzadkie odmiany egzotycznych drzew i roślin, tworzące wspaniały Pałacowy Park zaczęły rozrastać się, rozrastać, obejmować powoli w swe władanie każdy skrawek ziemi, każdą szparę w chodnikowych płytach – aż wreszcie po paru setkach lat Dżungla nieodwołalnie zwyciężyła. I wówczas to Ardżana stała się przedziwnym tworem ruin – i zieleni pokrywającej je, a tworzącej gdzieniegdzie tak gęstą, żywą ścianę, że noga ludzka nie była w stanie jej przekroczyć. W ruinach zamieszkały ogromne, złote żmije. Było ich dosłownie miliony – i one to objęły we władanie dawny Pałac Królów, a raczej to co z niego zostało. A co zostało – tego nie wiedział nikt; nikt już bowiem nie miał ochoty zapuszczać się w dzikie tereny dawnej, cywilizowanej i pięknej stolicy.
Żołdacy Urgha nie umieli ani nie chcieli nawet niczego budować. Chcieli czerpać z gotowego – i wydawało się im to Niewyczerpalne. I rzeczywiście, przez setki lat takie właśnie wydawało się być, skoro Najeźdźcom – koczownikom było dość obojętne, jak mieszkają, byle w garnku czekało proste, choć obfite jadło, a beczki były napełnione piwem i winem. Ardżana nie była im już do niczego potrzebna. Mogła umrzeć.
Po siedmiuset siedemdziesięciu latach okradania bogatego ongiś Imperium Luilów przedstawiało ono sobą smutny widok. Ale kolejnym pokoleniom Najeźdźców wydawało się i tak ósmym cudem świata. Wszak ich praprzodkowie bytowali jedynie na Wielkich Stepach, przenosząc się stale z miejsca na miejsce, nie budując miast, nie uprawiając roli. Zatem Wielkie Królestwo jeszcze przez długie wieki mogło się im wydawać niewyczerpane w swych bogactwach, zaś miasta – nawet tak zrujnowane po setkach lat – jednak wciąż jeszcze były miastami, wyjąwszy Ardżanę, Żmijowe Królestwo.
W ocalałych z pogromu ogromnych świątyniach i pałacykach innych miast Najeźdźcy pozakładali tkalnie, szwalnie, farbiarnie, garbarnie i inne pracujące dla nich fabryki. Zarówno w nich jak i w dawnych kopalniach postawiali byle jakie baraki – żeby jeńcy, ich zniewoleni robotnicy mieli blisko do trwającej od świtu do zmierzchu ciężkiej harówki. Mianowani przez Najeźdźców wójtowie zagrabiali niemal cały plon rolnikom, zostawiając im tylko tyle, by nie zdechli z głodu. I tylko Lasów nie udało się wyciąć, gdyż jedynie one umiały skutecznie stawić im czoła. Wszystkie jeziora i rzeki zostały zatrute, albowiem Najeźdźcy uczynili z nich swoje śmietniki – dla odpadów z fabryk i kopalń.
… byłoby nieprawdą twierdzić, że Najeźdźcy podbili Wielkie Królestwo całkiem bez rozlewu własnej krwi. Pozbawieni broni poddani króla Luila XXIV walczyli z wrogiem czym tylko mogli i jak umieli. Ale umieli niewiele – gdyż nikt nie uczył ich sztuki walki, nie mieli też prawdziwej broni, lecz tylko owe sakralne, drewniane miecze. Uzbrojonym w żelazo wrogom mogli przeciwstawić początkowo tylko gołe pięści. Później, na przestrzeni siedmiuset lat parokrotnie próbowali wzniecać przeciw okrutnemu Urghowi i jego kolejnym następcom liczne powstania i bunty – zawsze jednak szybko i krwawo unicestwiane. Ostatni z nich miał miejsce jakieś 150 lat temu – wówczas pod topór oddało swe głowy ponad dwadzieścia tysięcy powstańców i ich rodzin. Od ponad stu pięćdziesięciu lat w kraju trwała pozornie martwa cisza. Zdawało się, iż zniewoleni mieszkańcy ostatecznie ulegli wyjątkowo okrutnym rządom trzech ostatnich Urghów – XI, XII i aktualnie panującego Trzynastego Urgha. Władcy ci nie czekali, aż ktokolwiek podniesie bunt. Tropili jego przejawy nawet tam, gdzie ich w ogóle nie było – i karali śmiercią, nie bacząc na stopień winy. Wystarczyło podejrzenie, dość było jednego donosu czy nawet zwykłej samowoli któregokolwiek z Najeźdźców, który właśnie miał chęć ściąć głowę temu, a nie innemu poddanemu, gdyż spodobał mu się jego dom, jego żona czy też nie spodobało się spojrzenie.
A spojrzenia poddanych coraz bardziej nie podobały się żołnierzom Urgha i samemu Urghowi XIII, nawet jeśli nie wyrażały nic poza lękiem. Najeźdźcom wystarczała sama pamięć o krążącej po kraju Pieśni Jedynej – i sen uchodził spod ich powiek bezpowrotnie.
Jeśli baronowie i żołnierze Urgha XII mieli jeszcze sen stosunkowo spokojny – słowa Pieśni wywoływały w nich co najwyżej gniew, ale nie obawę – to służkowie Urgha XIII coraz częściej przepowiadali je sobie w niespokojnych, a nawet jakby zalęknionych myślach.
Pierwszych kilka zwrotek tej ponurej wieszczej Pieśni nie miało znaczenia. Przypominały jedynie, czym było Wielkie Królestwo, nim je podbito, jak było wspaniałe, bogate i wolne. O tym wiedzieli wszyscy i wszak dlatego właśnie Urgh I na nie napadł. Te zwrotki nie budziły w Najeźdźcach lęku; przeciwnie, budziły dumę, że aż tak potężne Imperium udało się im zdobyć. Podobnie było z paroma następnymi zwrotkami. Wszak sławiły one chwałę ich oręża, ukazywały, z jak dziecinną wręcz łatwością Urgh I i jego dzielni żołnierze zalali cały kraj ł wzięli go w swoje władanie raptem w kilka dni. Wszystkie niepokoje związane były ze zwrotkami, które zaczynały się od słów: