Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ XXV

Gdyby Luelle chciała sięgnąć pamięcią wstecz, nie umiałaby określić, jak minął tamten pamiętny rok. Być może powiedziałaby:

– Trwał za krótko…

Był to bowiem jedyny rok w całym dotychczasowym, a i późniejszym jej życiu, w którym zdawało się, że na jej barkach nie spoczywają żadne uciążliwe obowiązki. Mimo ukończonych siedemnastu lat czuła się niemal dzieckiem, skorym do zabawy i radości, tym bardziej że teraz miała towarzysza – rówieśnika, co było dla niej fascynującą nowością. Wszak pierwsze szesnaście lat spędziła sam na sam z kolejnymi Czarownicami, nie wiedząc czym może być towarzystwo innych osób, a już zwłaszcza rówieśników. Nie znała zatem nie tylko smaku miłości – którą wykluczał chłód i wszechpotężny umysł Czarownic, skupiony zawsze na sprawach najważniejszych. Nie znała też smaku przyjaźni. Teraz dopiero uczyła się, jak ona smakuje i jakie są jej reguły.

Gdyby spytać Ajoka o tamten rok, kto wie czyby nie odparł:

– Był wspaniały, ale za długi…

Wspaniały – bowiem Ajok dopiero teraz, w osiemnastym roku życia poznał urok zabaw z równą sobie wiekiem osobą i niemal cofnął się w erę dzieciństwa, którego po śmierci matki prawie że nie miał. Zarazem wydawał mu się tamten rok zbyt długi, gdyż cały czas wiedział, ile miesięcy dzieli ich od spełnienia się Pieśni Jedynej, i nie mógł się tego dnia doczekać. Przecież od chwili gdy ją poznał, kochał tę Pieśń i żył nią.

To, na co on wyczekiwał – Luelle mimo woli odsuwała od siebie, gdyż drążył ją wewnętrzny niepokój. Ilekroć jednak w jej szaroniebieskich oczach pojawiał się cień troski, ciężar tej nowej i uciążliwej samowiedzy o Przeznaczeniu, które ją czeka – odrzucała go całą swoją wolą, niemal całym swym istnieniem, ponieważ myśl o przyszłości coraz bardziej ją przerażała.

Dla Czarownicy ten rok był jednym z najgorszych w jej życiu. Utraciła bowiem jedną ze swych czterech ukochanych Sióstr. Na domiar złego, nie umiała się nawet domyślić, co straciła razem z nią, czym właściwie owa Siostra miała obdarzyć Dziewczynę, aby wypełnił się Czar.

Przez cały ten rok Czarownica niezwykle bacznie obserwowała swą wychowankę, ale wynik tych obserwacji mógł jak sądziła – przynieść głównie satysfakcję. Luelle była piękna, a w jej ruchach dostrzegało się nie tylko wdzięk, ale i naturalną godność, której nabrała w ruinach Ardżany. Jej inteligencja przewyższała zawsze inteligencję jej rówieśników. W chwilach zagrożenia umiała działać i stawić czoło niebezpieczeństwu. Posiadała niewielki, choć znaczący dar magii, akurat tyle, by jako królewna nie zatraciła jednak cech człowieka i nie przeobraziła się w Czarownicę. Nie Czarownica miała bowiem zasiąść na prastarym tronie Luilów, ale ludzka istota.

W przekonaniu o doskonałości Dziewczyny utwierdzał jej Opiekunkę Ajok: Luelle jawiła mu się jako najprawdziwsza księżniczka, z krwi i ciała, księżniczka z ducha, Istota z Pieśni. Czarownica nie wątpiła o tym, że gdyby jej wychowanka znalazła się w jakiejś większej grupie osób, w sposób naturalny objęłaby w niej przewodnictwo. Mimo to pełna wątpliwości, w tajemnicy przed Luelle, a nawet Ajokiem, Czarownica poszła w Wysokie Góry, a tam przywołała niedźwiedzia:

– Jakie cechy winien mieć władca – aby był dobrym, rozumnym władcą dla swego narodu?

– Siłę – odparł Niedźwiedź, przestępując z nogi na nogę. Przywołany orzeł zjawił się niechętnie, ale bez chwili namysłu odparł na to pytanie:

– Duma, oto najważniejsza cecha władcy… Z kolei Opiekunka zawołała lisa:

– Chytrość i spryt, o pani, bez nich władcę można okpić…

Duży jeleń ze wspaniałymi rogami, kopiąc niecierpliwie ziemię kopytem, odrzekł:

– Musi być wolny. Uzależniając się od kogokolwiek, władca przestaje być władcą…

Czarownica nie pominęła nawet wróbla:

– Władca musi być pogodny! – zaćwierkał i poszybował na najbliższe drzewo.

– Wszystkie te cechy moja wychowanka posiada – westchnęła z ulgą Czarownica. – Jeśli zatem moja Siostra Piąta miała ocenić efekt naszej pracy i doszukać siew niej skazy, którą należy usunąć, zapewne by jej nie znalazła. Przecież ta odrobina uporu lub łatwość, z jaką Luelle popada w gniew, to także są cechy rządzących, niekiedy nawet i przydatne… Nie, upór nie jest wadą, byle pojawiał się w słusznych sprawach, a rozum, który Dziewczyna posiada, ochroni ją przed błędnymi wyborami…

Więc ten rok był rokiem bardzo złożonym i niejednolitym, zależnie od tego, kto go oceniał. W dawnym Wielkim Królestwie także przeżywano ten rok niezwykle intensywnie i wydawał się inny niż wszystkie. Wyczuwało się, że wszędzie narasta atmosfera wyczekiwania i napięcia. Wyczekiwanie na Coś, co ma nastąpić, przybrało w Najeźdźcach postać zabobonnego lęku, który paraliżował ich, lub wręcz przeciwnie – czynił jeszcze bardziej okrutnymi niż zazwyczaj. Za to ich zniewoleni poddani coraz bardziej, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, prostowali swe zgarbione, schylone w lęku przed uderzeniem bata plecy; ich oczy rozjaśniała nadzieja, ba, niekiedy nawet słychać było ich śmiech, a w serca wstępowała odwaga. Po wsiach i miastach, szczególnie wieczorem i nocą, coraz częściej było słychać zmienną melodię Pieśni Jedynej – a Najeźdźcy, zamiast ścinać jak zazwyczaj głowy śpiewakom, woleli udawać, że niczego nie słyszą, jakby melodia ta odbierała im resztki odwagi. Bywały noce, iż zdawało się, że śpiewa cała wieś lub całe miasto, zaś Najeźdźcy, niewidoczni w swych kryjówkach, udawali, że ich nie ma. Bywało też wręcz przeciwnie: pijani z lęku ciemiężyciele bili, zabijali lub zamykali z więzieniach nawet tych, których usta były nieme.

Niekiedy wydawało się, że Pieśń Jedyną śpiewa także wiatr, że spływa ona strumieniem rzeki i niosą ją obłoki na niebie. Że trel każdego ptaka zawiera w sobie jej melodię; że słychać ją w pluśnięciach deszczu o szyby. Oszaleli ze strachu Najeźdźcy zatykali wówczas uszy, zamykali oczy, próbowali pogrążyć się we śnie lub pijaństwie, byle o tym zapomnieć.

Na Zamku Urgha panował nastrój ponurego wyczekiwania i sprzecznych pomysłów, które podrzucali jego doradcy.

– Należy się uzbroić i stać w pogotowiu we wszystkich miastach i wsiach, niech na wszystkich drogach zrobi się czarno od naszych żołnierzy… – radzili jedni, wierzący jedynie w siłę miecza.

– Zabić już teraz wszystkich mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa, nie oszczędzając kobiet i dzieci – podpowiadali ci, którym strach odebrał rozum.

– Opuścić tę krainę, z której i tak wzięliśmy wszystko co cenne, i ruszyć z powrotem na Wielkie Stepy, gdzie będziemy bezpieczni – sugerowali inni, najbardziej ostrożni.

– Będziemy tu trwać do samego końca – odpowiadał z ponurą pasją Urgh XIII. – Podbiliśmy przed wiekami tę ziemię i jest nasza. Nikt nam jej nie odbierze! Żaden z naszych niewolników nie ma ani miecza, ani łuku, ani nawet siły mięśni wystarczającej do tego, aby nas stąd wygnać. A same słowa Pieśni nie wystarczą…

Urgh nie wypowiadał jednak własnych myśli, lecz powtarzał słowa swego doradcy Woodou, który w nocy szarpany lękiem o karę za własną zdradę, w dzień sączył swemu panu całkiem inne rady. Nie widział dla siebie miejsca na bezkresnych stepach, nie pojmował życia koczowników, nie cierpiał jeździć konno; wolał śmierć niż takie życie. Próbował sobie wmawiać, że w ostatniej chwili stanie się coś takiego, co uniemożliwi spełnienie się Pieśni – lub że Pieśń jest zwykłym wierszem, któremu nadano fałszywe, magiczne znaczenie.

– Czy jakaś głupia Pieśń, śpiewana przez bezbronnych i skazanych na naszą łaskę ludzi, może przeciwstawić się waszym mieczom, łukom, waszej sile i mnogości waszej armii…? – pytał chytrze, a Urgh kiwał głową, że to prawda, że przecież jakże by mogło się tak stać?

– Czy Istota, którą schwytaliśmy, lecz uciekła z pomocą twego syna, jest w stanie wspólnie z nim uczynić cokolwiek przeciw tobie? – pytał Woodou i Urgh ponuro kiwał głową, że skądże, oboje są słabi i bezsilni, mogli uciec, ale nie zwyciężą!

– … a co z Czarownicami? – dodawał z niepokojem.

– Dałbym głowę, że Czarownica, spalona ostatnio w sąsiednim miasteczku, była tą samą, która ukrywała się w Ardżanie. I że była to naprawdę ostatnia już z Czarownic dawnego Wielkiego Królestwa – szeptał gorliwie Woodou. Sam przekonałeś się, panie, że nie ma prawdziwych Czarownic. Ileż ich przyprowadzano przed twoje oblicze i nigdy nie umiały niczego zaczarować, nawet w godzinie śmierci.

Woodou nie przyznał się swemu panu, że osobiście skazywał na stos niewinne kobiety, byle tylko Urgh wierzył, że spalono kolejną Czarownicę, schwytaną dzięki jego, Woodou, sprytowi i wierności. Choć ta, którą ostatnio schwytano i spalono w jednym z miasteczek, musiała być prawdziwa. Wiele opowiadali o tym na Zamku ci, którzy ją schwytali i byli obecni przy jej śmierci. Schwytano ją bardzo prosto: leczyła właśnie śmiertelnie chore dziecko, którego matka, skazana na śmierć za śpiewanie Pieśni, przebywała w więzieniu. I gdy Czarownica skupiła całą swą wolę i umysł na chorobie – a ta zaczęła poddawać się i było pewne, że dziecko wyżyje – w ręce Najeźdźców oddał ją nie kto inny, ale sam ojciec dziecka, w zamian za obietnicę wypuszczenia jego żony. Czarownica, lecząc dziecko, nie zwracała uwagi na nic poza nim i nie dostrzegła, że w duszy ojca kiełkuje myśl ojej wydaniu.

– Głupi… – westchnął z satysfakcją Woodou. – Czarownicę schwytano i natychmiast spalono, nie dając jej szans na żadne sztuczki, a matkę dziecka i tak ścięto. Dziecko kat udusił własnymi rękami, gdyż dotykane przez Czarownicę, mogło przejąć coś z jej magicznych talentów…

Tyle tylko, że jeden z rycerzy Urgha na własne oczy widział, jak z ognia stosu wyfrunął nagle nieduży, szary ptak, którego wcześniej na pewno tam nie było. Legenda głosi, że właśnie w ten sposób Czarownice unikają śmierci, przemieniając się w ptaki, gdy płomień zaczyna ogarniać ich ciała. Czy trudno się potem dziwić, że żołdacy Urgha wprawiają się w łuku strzelając głównie do ptactwa? Że nienawidzą ptaków i skrupulatnie liczą każdego zestrzelonego?

– Gdybym umiał, sam bym je wystrzelał – mruczy Woodou z zaciętością. Jest blady i zmęczony, bowiem cóż z tego, że w dzień uspokaja lęki swego pana, skoro noc w noc dręczą go koszmary?

62
{"b":"87872","o":1}