Литмир - Электронная Библиотека

– Chodź tu – powiedziała Stara Kobieta, wyjmując równocześnie worek spod łóżka i wrzucając do niego ich skromne rzeczy. – Pokaż się temu dobremu człowiekowi i uciekamy.

Dziecko wyszło z komody i stanęło na środku izby w promieniach wpadającego oknem słońca. Jego włosy, zazwyczaj ukryte pod chustką, która teraz zsunęła się z głowy, zalśniły ciepłym, starym złotem. Z zasmarowanej sadzą buzi wyzierały ogromne, niebieskoszare oczy, spoglądając nieruchomo na Wieśniaka.

– … a włosy jak złoto tego kraju, pszenica, a oczy jak niebo przed burzą… Dobre Bogi, pomagajcie, niech się spełni… westchnął Wieśniak. – A teraz uciekajcie, ale szybko. Oni mają konie.

Stara Kobieta i Dziecko uciekały sadami, okalającymi Wieś, wyglądającymi jak wielki, rozkwiecony, bladoróżowy park. Zbawczy Las tym razem nie był daleko. Wystarczyło pokonać kilka małych wzgórków. Kobieta i Dziecko znajdowały się właśnie na ostatnim z nich, gdy ich uszu dobiegł tętent koni. Dziecko obejrzało się i przystanęło na moment, uwiedzione niezamierzonym pięknem tego obrazu. Ogromne, czarne, wspaniałe konie gnały po stoku w ślad za nimi, a na nich siedzieli jeźdźcy w połyskliwych zbrojach, które w promieniach wczesnego słońca lśniły srebrzyście.

– Jacy piękni! – zawołało Dziecko, przystając.

– Są okrutni i pragną cię zabić! – krzyknęła Stara Kobieta i pociągnęła je szorstko za rękę.

Do zbawczego Lasu brakowało jeszcze kilkunastu metrów. Konie gnały coraz szybciej, a ich chrapliwy oddech i głuche parskanie dźwięczały coraz wyraźniej w uszach Dziecka. Jeźdźcy w zbrojach wydawali groźne, lecz zarazem radosne okrzyki myśliwych, którzy są pewni, że tropiona zwierzyna im nie ujdzie. Rozsypali się w szyku, zataczając koło i śmiejąc się donośnie. Widoczne było, że bawi ich ta sytuacja, że serca ich raduje widok uciekającej Starej Kobiety z małym Dzieckiem; mieli już pewność, że ucieczka nie może się powieść.

– Ho! Ho! Hiii! Ho! Ho! Hiii! – krzyczeli donośnie, zaganiając swe ofiary jak zające do lasu, którego czarna ściana, choć tak bliska, nie stanowiła już jednak żadnej ochrony, wobec bliskości polujących.

– Wyczha! Bierz je! – ryczeli, jak na prawdziwym polowaniu, upojeni bliskością momentu, w którym zapędzą Starą Kobietę i Dziecko w ciasny, zbity od końskich cielsk krąg.

Uciekające wbiegły w Las. Jednak tu, na samym początku, tworzył on raptem skromny zagajniczek.

– Za nimi! Dokoła! Dokoła! – wrzeszczał przywódca tropiących, którzy rozsypywali się teraz w szeroką, okrężną tyralierę.

Dziecko, biegnąc, słyszało przyspieszony oddech Starej Kobiety, czuło jak krok za krokiem ich bieg zwalnia swe tempo, aż wreszcie uciekające przystanęły, dysząc ciężko, w gęstych, szeroko rozrośniętych krzakach, które jednak niezdolne były stanowić żadnej osłony.

… i nagle Stara Kobieta energicznie odsunęła od siebie Dziecko i wymamrotała coś niezrozumiale, wyciągając przed siebie rozcapierzone palce.

… wtedy pomiędzy gąszcz krzewów wjechali zbrojni Jeźdźcy. Dziecko poczuło ostry zapach końskiego potu i ujrzało, że piękni z oddali żołnierze są z bliska straszni, gdyż niosą ze sobą Śmierć. Teraz Dziecko zapragnęło wyciągnąć rączkę, by uchwycić w nią jedynie bezpieczną i swojską, ciepłą i dużą dłoń Starej Kobiety – i wówczas ze zdziwieniem poczuło, iż nie jest w stanie tego zrobić. Jego ręka nie poddawała się woli. Starej Kobiety też nie było w pobliżu, wszędzie wokół kłębili się tylko, wrzeszcząc donośnie, okrutni jeźdźcy na swych spienionych koniach.

– Ona mnie zostawiła i uciekła – pomyślało śmiertelnie przerażone Dziecko i jeszcze raz spróbowało wyciągnąć rączkę, by odepchnąć nacierające na nie końskie zady. I gdy już włożyło w tę czynność ostateczny wysiłek – ujrzało, że zamiast ręki wyciąga srebrzystą, pełną szpilek gałązkę…

– Jestem choinką – pomyślało bez zdziwienia i z ciekawością. – Skoro tak, to ta druga, wysoka, srebrna choinka obok mnie jest Starą Kobietą, gdyż jeszcze przed chwilą jej tu nie było…

… i zdawało mu się w tym momencie, że w nieregularnym kształcie srebrzystej, wysokiej choinki dostrzega na poły zgarbioną sylwetkę Starej Kobiety, z zarzuconym na plecy workiem.

Jeźdźcy krzyczeli coraz głośniej. Tym razem w ich wrzaskach nie słychać było pewnej siebie radości, okrutnego szczęścia myśliwych, którzy dogonili zwierzynę i mają pewność, że już im ona nie umknie. Ich wrzask był pełen rozpaczliwego i przepojonego tajemniczym lękiem zawodu; był to wrzask przerażonej wściekłości.

– Przeklęta Czarownica! – zawołał któryś z nich, a jego słowa głębokim, ostrym echem obijały się wśród drzew: “…eta…wnica!…”

Po chwili konie niosły ich już z powrotem w stronę Wsi, a donośny tętent kopyt powoli cichł, by wreszcie stać się niesłyszalnym.

– Naprawdę jesteś Czarownicą? – spytało Dziecko wysokiej srebrzystej choinki, spod której szpilek powoli wyłaniał się znajomy, nieco zgarbiony kształt Starej Kobiety.

– Jestem Czarownicą – odparła Stara i po raz pierwszy w swym krótkim życiu Dziecko ujrzało, jak jej wąskie wargi rozciągają się w uśmiechu. I wtedy Dziecko, nie wiedzące do tej pory czym jest uśmiech, naśladując swą Opiekunkę, również rozchyliło nieporadnie wargi i uśmiechnęło się do niej z uznaniem.

– Więc jednak jesteś Czarownicą – powtórzyło jakby z upodobaniem. – 1 dużo umiesz takich sztuk?

– Dużo – odparła Czarownica, a jej uśmiech z triumfalnego przemienił się w ironiczno – smutny, by wreszcie skryć się w opuszczonych kącikach wąskich warg. – Bardzo dużo, moja Mała, ale pamiętaj, że mamy prawo tylko do trzech takich sztuczek, by siebie ratować. Czwarta już by się nie udała. Tak głoszą Prawa Odwiecznych Praw, spisane w Wielkich Magicznych Księgach.

I w ten sposób Dziecko, mając pięć lat, dowiedziało się paru dla siebie nowych a ważnych spraw: że jego Opiekunka jest Czarownicą; że tropią je okrutni rycerze w zbrojach, gotowi w każdej chwili zabić; że niektórzy ludzie gotowi są im pomóc, choć inni być może nie byliby do tego skorzy. I że prawdopodobnie pozostałe dzieci żyją nieco inaczej, mają swe stałe domy, mamę, tatę – i własne imię. Ale wbrew pozorom Dziecko nie myślało o tym z żalem, ale wręcz z pewną dumą z powodu swej odrębności.

Skoro tylko – już całkiem bezpieczne – zagłębiły się w ciemną i dość ponurą leśną gęstwinę – która jednak dla nich była swojska, Czarownica odwróciła się, by podać Dziecku swą dużą dłoń – i wówczas Małej wydało się, że przez ułamek sekundy w oczach jej Opiekunki mignęło coś dziwnego, coś co nazywa się Miłością i co Dziecko znało jedynie instynktownie, choć nikt mu tego nie opisywał. Ale samo Dziecko nie umiało tego odczuć, ani odpowiedzieć spojrzeniem – gdyż nikt nigdy nie przytulił go, nie pocałował, nie pogłaskał po jasnych włosach. Więc Dziecko nie wiedziało, że Miłość jest czymś, co rozjaśnia wnętrze Człowieka. Zaś Czarownica, choć była prawdziwą Czarownicą, nie wyczuła, że ten moment jest najlepszy, żeby tę malutką, ledwie tlącą się iskierkę rozdmuchać w ciepły, żywy ogień.

2
{"b":"87872","o":1}