Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ XVIII

Podróżniczki zbliżały się do celu. I choć Ardżana dawno nie była Perłą Miast Królestwa Wielkiego, a z oddali przypominała nędzarza, drzemiącego pod żebraczym płaszczem, jej widok oszołomił Dziewczynę. Bowiem mimo upływu czasu i zniszczeń jakich on dokonał, miasto ciągle nosiło w sobie piętno dawnej królewskości.

Wiatr, deszcze, śniegi i czas wyżłobiły w Ardżanie swoje własne, niepowtarzalne kształty. Budowane ongi z białego, gładkiego kamienia budowle były wprawdzie trwalsze niż jakiekolwiek inne, na przykład drewniane, ale wszędzie tam gdzie woda rozmyła łączącą skalne bloki zaprawę, kamienie zwaliły się burząc powoli całe ściany, gdy budowla już utraciła swoją stabilność. Inne jednak stały nietknięte, lśniące białością swych ścian, owinięte jedynie zielonymi pnączami. Więc Ardżana przypominała miasto zbudowane przez szaleńca – lub przez szaleńca burzone. A wśród tych na poły stojących, na poły zwalonych ścian, wśród wysokich, smukłych kolumn, podtrzymujących nie istniejące lub nietknięte stropy, wśród wysokich usypisk białego kamienia, wśród pałacyków, które zachowały wszystkie ściany, ale pozbawione były dachu, bądź też dach istniał, ale brakowało połowy ścian, czy wreszcie wśród mnogości szerokich lub wąskich i krętych schodów, które pięły się ku nie istniejącym pałacom i wieżom – wszędzie tam pieniła się gęsta, bujna, dzika zieleń. Drzewa, krzewy, kwiaty, pnącza – w ilościach godnych dżungli, a nie miasta. Ardżana była więc Dżunglą – zieleni i kamienia. A w tej Dżungli unosił się śpiew ptaków, których całe gromady fruwały z drzewa na drzewo; kamienie cichutko chrzęściły pod cielskami ogromnych żmij, które w opuszczonych ruinach założyły swe gniazda; ujadały donośnie zdziczałe stada psów – których jednak nie obawiały się wcale równie zdziczałe stada kotów.

– Nie widzę tu ludzi… – szepnęła zdziwiona Dziewczyna.

– Bo też ich tu nie ma – odparła Czarownica Czwarta, uśmiechając się wąskimi wargami na widok pełnego ulgi zdumienia swej wychowanki. – Nie ma ludzi co najmniej od pięciu wieków. Pamiętaj, że najsilniejszy atak armii Urgha runął właśnie na Ardżanę. A po zwycięstwie żaden z kolejnych Urghów nie zamierzał zamieszkać w Królewskim Pałacu o 77 bramach, niezwykle trudnych do strzeżenia. Urghowie wybrali zatem na swą siedzibę warowny zameczek myśliwski, który mieści się w pobliżu Ardżany, ale nie w niej samej. Żaden podbity naród nie pragnie mieszkać pod samym bokiem wroga, więc Ardżana z wolna pustoszała. Równocześnie potęga dawnego Wielkiego Królestwa najwyraziściej uwidoczniona była właśnie w Ardżanie, w jej pięknych pałacach, których perłą był Pałac Królewski, w ogromnych bibliotekach, teatrach, stadionach sportowych, akademiach nauk wszelakich, w domach zdrowia. Koczując przez wieki po Wielkim Stepie plemiona Urgha nienawidziły miast, gdyż nie umiały ich budować. Doskonale za to umiały niszczyć i grabić. Cała ich złość i nienawiść wyładowały się na Ardżanie, z której rychło uciekli wszyscy mieszkańcy. Gdy miasto było już rozgrabione i puste, Najeźdźcy pozostawili je w spokoju.

– Więc będziemy w Ardżanie zupełnie same…? – oczy Dziewczyny rozbłysły ciekawością i zadowoleniem. – Tak blisko siedziby wroga i mimo to…

– … mimo to bezpieczne – dokończyła Czarownica Czwarta. – Do tych ruin nikt się nie zapuszcza.

– Ale co będziemy tu robić? I jak długo?

– Mamy rok czasu. Cały rok, żeby poznać każdy zakątek Ardżany i to co zostało z królewskiego Pałacu. W nim też zamieszkamy – powiedziała Czarownica. – Do tej pory poznawałaś historię tego kraju tylko z Ksiąg i naszych opowieści. Pora, żebyś ujrzała ją na własne oczy. Tu każdy kamień jest kroniką dziewiętnastu wieków świetności i ośmiu wieków niewoli Wielkiego Królestwa. To pozornie martwe miasto mówi pełnym głosem o samym sobie i gdy ktoś zechce lub potrafi, usłyszy Jego głos.

Przystanęły na chwilę. Znajdowały się teraz na doskonale uchwytnej granicy między zieloną, pełną koniczyny łąką – a skrajem miasta, który znaczyła ocalała ściana jakiegoś mieszkalnego budynku. Zachowała się nawet zdobna, żelazna brama, wisząca na potężnych, wkutych w kamień zawiasach. Gdy ją wolno uchyliły, zaskrzypiała – i Dziewczyna ze swoją Opiekunką przekroczyły granice stolicy. Z różowego zmierzchu łąki weszły w mroczną, szeroką sień, która jednak wprowadziła je ponownie w różowy blask zachodzącego słońca, gdyż budynek ocalał jedynie w połowie – a w drugiej, na pozbawionej dachu przestrzeni piętrzyła się zielona Dżungla.

– Teraz, zanim ruszymy dalej, połkniesz ziarenko karadormu – powiedziała Czarownica i na jej wyciągniętej dłoni zabielała drobna kuleczka wielkości fasolki.

– Co to?

– Gdy je połkniesz, twoje ciało nabierze zapachu, którego nie lubią żmije. Dzisiejsza Ardżana to królestwo żmij. Jest ich chyba ze sto razy więcej niż ongiś mieszkańców Królestwa! Karadorm cię przed nimi uchroni. Wprawdzie nie będą przed tobą uciekać i będziesz musiała oswoić się z ich bliskością – ale żadna cię nie ukąsi, nie zatruje swym jadem, gdyż twoja krew mogłaby je zabić. Są zbyt mądre, by ryzykować życiem. A zresztą nasza obecność nie będzie im przeszkadzać. One nam też nie. Wręcz przeciwnie, to dzięki tym żmijom Najeźdźcy unikają Ardżany, bowiem ukąszenie tego akurat gatunku to śmierć w straszliwych męczarniach, na którą nie ma ratunku…

Mimo wiary w słowa Opiekunki, Dziewczyna niezdolna była ukryć drżenia, gdy ujrzała obecne, prawowite mieszkanki dawnej stolicy. Trzy wysmukłe, obłe, zielono połyskujące cielska wypełzły właśnie spod zwaliska kamieni i kołysząc płaskimi głowami wpiły się w nadchodzące małymi, ostrymi oczkami. Po chwili jedna z nich zbliżyła się zwinnie do Dziewczyny i oplotła wokół jej nogi – aby natychmiast umknąć.

– Widzisz – zaśmiała się Czarownica. – Zapach karadormu jest dla nich nieznośny. A do jutra, mam nadzieję, oswoisz się z naszymi nowymi przyjaciółkami na tyle, by nie drżeć wówczas, gdy zechcą darzyć cię swymi względami i oplotą się wokół twej szyi czy ramion…

Dziewczyna, nic nie mówiąc zaczerwieniła się ze złości, iż Czarownica dostrzegła jej strach.

– Strachu nie trzeba się wstydzić – szepnęła jej Opiekunka. – Człowiek pozbawiony całkowicie lęku przestaje być człowiekiem. Odwaga osiągnięta bez pokonania lęku nie jest odwagą. A teraz chodźmy dalej. Zbliża się noc i musimy znaleźć sobie miejsce do spania. Ardżana jest ogromna i do Pałacu Królów dotrzemy najwcześniej jutro, jeśli nie później…

* * *

Do tej pory Dziewczynie wydawało się, że najbardziej ze wszystkiego w tej krainie kocha Wielkie Lasy i Wysokie Góry. Nagle pojęła, że jej prawdziwą miłością staje się Ardżana. Dawna stolica Luilów, mimo ruin wciąż potężna, rozprzestrzeniająca się na niewyobrażalnej powierzchni ciągle nosiła w sobie piętno królewskości. Białe, ciosane kamienie, z których była ongiś zbudowana, splecione nierozerwalnie z panoszącą się wszędzie zielenią, zdawało się, że utworzyły jakąś trzecią, niepojętą, a zarazem wspaniałą całość: tworu zarazem rąk ludzkich i Matki Natury, w przedziwny sposób jednak nie skłóconego ze sobą, lecz współżyjącego w harmonijnej symbiozie.

W ruinach domostw i pałacyków ocalało tylko to, na co nie połakomili się żołdacy Urgha – i co przez przypadek najpełniej harmonizowało z kamieniem: ozdoby z żelaza, miedzi, brązu, drewniane i kamienne płaskorzeźby, wyblakłe, ale wciąż piękne malunki na ścianach. Złoto, srebro, drogie kamienie i wszelkie przedmioty zbytku zniknęły. Dziewczyna nie żałowała, że ich tu nie ma, gdyż raziłyby w tym otoczeniu. Złotem były tu promienie słońca, przenikające swobodnie przez mury i kładące się jasnymi plamami na ruinach i zieleni. Srebrem byty krople rosy, skrzące się co rano, a wielokolorowy blask drogich kamieni zastępowały pąki purpurowych, żółtych, Szafirowych i różowych kwiatów. Przemykające wśród ruin smukłe ciała żmij mieniły się blaskiem szmaragdów.

Równocześnie wystarczyło na chwilę zamknąć oczy, by wyobrazić sobie Ardżanę w jej dawnym, królewskim przepychu: gładkie, szerokie ulice wypełnione tłumem strojnie odzianych ludzi, toczące się cicho karoce, uderzające urodą budowle z białego kamienia, fontanny, parki, pełne cennych rzeźb, wielkie amfiteatry – i sam Pałac Królów.

Nim Dziewczyna z Czarownicą dotarty wreszcie do niego, minął nie jeden dzień, ale trzy. Trzeba bowiem było pokonywać nie tylko labirynt ruin, ale i dżunglę zieleni. Wiele razy gubiły się nie mogąc odnaleźć wyjścia z ruin jakiegoś pałacu – i to właśnie było cudowne. Coraz to pięty się na jakieś szerokie, wysokie schody, które prowadziły donikąd, o czym jednak przekonywały się dopiero stojąc na ich szczycie, gdy pod ich nogami ziała jedynie przepaść. Kręta układanka pokoi jakiegoś pałacyku stawiała je nagle twarzą przed zamkniętą ścianą – i musiały zawracać do punktu wyjścia, szukając innej drogi. Dżungla zieleni zapraszała w swój cień, otwierając pnie drzew, ale gdy w nią weszły, wyprowadzała je prosto pod wysoki mur jakiejś budowli, pozbawionej zdawało się jakiejkolwiek bramy.

Miały jednak tak wiele czasu przed sobą – cały długi rok – i tak wielkie poczucie swobody, bezpieczeństwa, niezależności, że wszystko stawało się cudowną przygodą.

– Nie żałuję Ardżany – powiedziała pewnego dnia Dziewczyna.

– Dlaczego? – spytała jej Opiekunka. – Była ongiś pyszną, dumną stolicą, a jest tylko ruiną, obrośniętą Dżunglą…

– Tak, ale jest wolna, naprawdę wolna, nie widzisz tego? Wolna, piękna, dzika i swobodna. Nie jest taka jak Miasteczka i Wsie. Nie ma w niej panów i niewolników, Najeźdźców i ich donosicieli. Ardżana nigdy nie została pokonana, skoro Najeźdźcy nie ośmielają się tu wchodzić. Pozostała sobą, choć w ruinie.

Czarownica pomyślała, że jej uczennica najbardziej ze wszystkiego kocha wolność i jej wąskie wargi uśmiechnęły się z satysfakcją.

Mijały wiele budynków, na poły zwalonych, choć niektórym udało się ocaleć w zarysie dawnych kształtów i ciągle zdobiły je smukłe wieżyczki, lekkie balkony, wysokie kolumny. Czarownica przypominała sobie ich nazwy lub przeznaczenie.

41
{"b":"87872","o":1}