Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ XVI

Zielona brama Lasu… Próg utkany z gąszczu borowiny i mchu; odrzwia uformowane z grubych konarów dębu i /wieńczenie z korony drzew – a zaraz potem ledwo widoczna wąziutka ścieżynka, wijąca się głęboko w gęstwinę i wiodąca niechybnie do wody, gdyż wydeptały ją lekkie nogi saren, zajęcy i lisów.

– Lesie, mój kochany Lesie! Witaj wolności! – wołała Panienka, przytulając twarz do białych, brzozowych pni, by zaraz potem tarzać się we mchu, obmywając w nim miejski kurz i brud, który – choć z pozoru niewidoczny – przeniknął jej w ciągu ostatniego roku głęboko pod skórę.

Czarownica spoglądała na nią z uśmiechem pełnym pobłażania, ale widać było, że i ona cieszy się widokiem bezpiecznej zielonej głuszy.

– Nienawidzę miast i uwięzionych tam ludzi! – krzyczała Panienka najgłośniej jak umiała, po całym, długim roku niespokojnych szeptów, niespokojnych spojrzeń, strachu, czy aby ktoś nie podsłuchał ich słów, niespokojnych myśli i snów pełnych koszmarów.

– Te miasta i ludzie byli kiedyś zupełnie inni – przypomniała jej z wyrzutem Czarownica. – I sama czytałaś o tym w Księdze Wielkiej i Mniejszej. Nie oni zawinili, że ich domy to teraz nędzne, ubogie klatki, a ulice miast to pułapki pełne wrogów. Cały rok uczyłam cię współczucia dla ich doli, czyżby nic w tobie z niej nie zostało?

– Och, daj mi spokój! Nareszcie jestem znowu wolna i nawet nie chcę pamiętać tego co było! – zawołała jej zniecierpliwiona wychowanka. – Chodźmy lepiej szybko do źródła i obmyjmy w nim wszystkie ślady tamtego okropnego życia!

Czarownica zmarszczyła brwi, a na twarzy jej pojawił się wyraz smutku i zwątpienia, ale nic nie mówiąc podążyła za szybko biegnącą Panienką. Ścieżka już gdzieś po godzinie doprowadziła je do bystrej strużki wody, sączącej się wzdłuż spiętrzonych, omszałych głazów. Zdjęły swoje długie, proste suknie, wyprały je w źródlanej wodzie i ułożyły do suszenia na słońcu. I choć poprzeczna długa zmarszczka nie znikała z czoła Czarownicy, widać było, że i jej ogromną ulgę sprawiło obmycie siew lodowatym, przezroczystym strumyku. Odrośnięte już kędziory Panienki znowu zalśniły pszenicznym złotem. Przyciemniona orzechowym sokiem twarz rozjaśniła się, poróżowiała, a szaroniebieskie oczy rozświetliła tak wielka radość, że nie przypominały już nieba przed burzą – ale niebo tuż po niej.

W spojrzeniu obserwującej wychowankę Czarownicy mieszały się wzajem to uznanie dla jej urody, zdrowia, pełni życia – to niepokój połączony z dziwnym smutkiem.

– Jak długo tu zostaniemy? – spytała ta nagle. – Chciałabym jak najdłużej!

– Całe życie? – spytała Czarownica. Panienka namyślała się chwilę.

– Tak… chyba tak… Nie… Nie wiem. Może całe życie to zbyt długo, ale… pół życia?

Czarownica westchnęła. Długa zmarszczka nie znikała jej z czoła, przydając jej oczom smutku i gniewu.

– Nie jesteś lisem, sarną ani wilkiem, żeby zawsze żyć w lesie. Jesteś człowiekiem i musisz nauczyć się żyć wśród ludzi. Musisz pojmować ich biedę, kłopoty, troski…

– Nawet jeśli ludzie żyjący gromadami we wsiach i miasteczkach są niewolnikami, a wy, Czarownice, chowałyście mnie na wolną istotę?! I taką właśnie jestem?!

– Tym bardziej – odparła Czarownica. – Właśnie dlatego, że nosisz w sobie iskrę wolności, powinnaś żyć wśród tych biednych, zniewolonych ludzi. Właśnie dlatego.

Panienka zamilkła. Po dłuższej chwili spytała z udawaną obojętnością:

– Co dalej? Gdzie teraz pójdziemy?

– Za trzy dni mijają twoje kolejne urodziny. Skończysz szesnaście lat. Przestaniesz być Panienką, która dopiero co wyrosła z dziewczynki, a wcześniej z Dziecka. Daję ci jeden dzień i jedną noc na radość obcowania z Lasem, a potem powędrujemy w Wysokie Góry, na spotkanie z moją Siostrą Czwartą.

– Ileż was jest, tych Sióstr… – westchnęła kapryśnie Panienka. – Czy całe swoje życie będę przechodzić z rąk jednej do drugiej i nigdy to się nie skończy? Czy nigdy nie będę sama decydować o swoim losie?

– Jest nas tylko pięć – odparła chłodno Czarownica Trzecia i biorąc swój bury płaszcz oddaliła się w głąb Lasu.

Panienka siedziała w milczeniu, patrząc, jak woda spływa szybko wśród kamieni, coraz niżej i niżej.

– … to malutkie źródełko przemienia się w strużkę, strużka w strumyk, a ten zaś w rzeczkę. Rzeczka, zgarniając sąsiednie strumyki przeobraża się w rzekę, aby potem, na nizinach, rozlać się szeroko, szeroko… Tak niewiele z pozoru tej wody tu, w źródle, a ileż w niej siły, jaka moc… – myślała mrucząc sama do siebie. Było jej przykro. Wyczuła, że zraniła swoją Opiekunkę.

– Mogłabym, tak jak ta woda, zostać w tym malutkim zagłębieniu źródełka na całe życie. Słowem – zostać w Lesie. Byłoby mi dobrze, źródlanie czysto i bezpiecznie. Ale mogę też wybrać inną drogę, jak tamta strużka, która spływa coraz niżej i niżej po głazach, rozlewając się coraz szerzej, i płynąć ciągle naprzód i naprzód, coraz dalej i dalej, nie wiadomo gdzie, wydrążając coraz szerszy i głębszy ślad. I kiedyś będę musiała wybrać, już bez i c h pomocy. Ale jeszcze nie wiem, co wybiorę – wyszeptała Panienka do siebie.

Jej słów słuchał tylko mały, przycupnięty na najbliższym głazie szary ptak, przekręcając główkę to w lewo, to w prawo. Gdy jednak Panienka chciała wyczytać coś z jego oczu – nie udało się jej to. Zdziwiona swą nieudolnością, patrzyła, jak ptak rozwija skrzydła i znika.

– To mogła być jedna z ich Sióstr, jedna z tych, które nim spalono na stosie, przemieniły się w ptaka i już nigdy nie wrócą do ludzkiej postaci. W dodatku są ptakami niemymi – wymruczała Panienka.

– Tak – odparła Czarownica za jej plecami. – Oby tylko nie była to Siostra Czwarta lub Piąta. Wówczas mogłoby zdarzyć się nieszczęście o wiele większe niż śmierć.

– Jakie nieszczęście?

– … ale to nie była żadna z nich, gdyż chybabym to wyczuła. A zatem była to jedna z tych, które zginęły sto, trzysta lub nawet siedemset lat temu – mówiła dalej Czarownica.

– Pytałam, jakie nieszczęście? Że straciłabyś Siostrę?

– O wiele większe – odparła Czarownica. – Że straciłabym nadzieję. Nie tylko ja. Wszyscy, którzy żyją w tej ponurej krainie.

I urwała w taki sposób, że Panienka nie odważyła się spytać o nic więcej…

Cały ten dzień i taką część nocy, ile tylko mogła wytrzymać bez snu, Panienka poświęciła na cieszenie się Lasem. Goniła po drzewach wiewiórki i przemieniała je na mgnienie oka w malutkie szyszki, by potem z powrotem uchwycić w dłonie puszystą rudą kulkę i dostrzec jej radość, gdy znowu śmigała wśród drzew. Przytulała się do grubych pni świerków, sosen, brzóz i dębów, słuchając, jak płyną w nich ożywcze soki. Rozmawiała z ptakami, wypytując je o to, co widzą, gdy wzbijają się wysoko w chmury. Ba, przywołała nawet strzygi, żeby namówić je do wspólnej zabawy, ale te tylko zachichotały i zniknęły. Gdy kładła się w mchu, przykładając ucho do ziemi – słyszała, jak ziemia jęczy i wzdycha, jak wrze pod nią życie, nie mniej intensywne, niż to na ziemi.

– Tam, pod ziemią, są całe światy, równie wielkie jak nasz – powiedziała Czarownicy. – Są światy mniejsze, jak świat mrówek, kretów czy nornic, ale wyczuwam, że głębiej są też światy ogromne i mroczne, których nigdy nie powinno się budzić ani przywoływać na ziemię. Wydaje mi się, że to właśnie one, na prośbę Gwiazd, wywołały trzęsienie ziemi w Miasteczku. Gdybym wówczas wiedziała, jak te Moce są potężne i groźne, nigdy bym się na to nie ważyła…

– Musisz Gwiazdom podziękować za pomoc, jeszcze tej nocy – przypomniała jej Opiekunka. – A mroczny świat Podziemia jest tematem, którego lepiej nawet nie poruszać. My, Czarownice, przynajmniej raz w życiu musimy – nie ciałem, ale swym duchem – zejść tam, do Królestwa Podziemi, do Prastarych Mocy, które ongiś jako jedyne rządziły tym światem i wieloma innymi światami. Nasz duch wchodzi tam wówczas, gdy po długim używaniu Daru Magicznego lub trwonieniu go, Dar ten słabnie. Wtedy jedyna szansa, by go odzyskać, to zstąpić do Królestwa Podziemi i napić się z krynicy mądrości Prastarych Mocy, tak aby ich nie obudzić. Ale to straszna wyprawa… Proszę cię jeszcze raz, żebyś pamiętała o Gwiazdach.

I rzeczywiście: gdy tylko zapadła noc i na niebie pojawiły się pierwsze złotosrebrzyste punkciki, Panienka usiadła na omszałym głazie i wpatrując się w granatowe niebo przesłała Gwiazdom słowa wdzięczności.

– Tak… tak… tak… – pulsowały Gwiazdy. – Tak… tak… zrobiłyśmy to dla ciebie, małej ludzkiej istoty, gdyż nie zagrażało to substancji Ziemi. Święte są bowiem Prawa Kosmosu i nikomu nie wolno ich naruszać. Możemy wpływać o tyle na losy ludzi, o ile zmiana ta nie narusza losów planet. Jesteśmy więc w stanie spełniać prośby malutkie, takie jak twoja, ale nie wolno spełniać takich, które mogłyby zmienić losy Kosmosu…

“Szkoda, że nie mogę być astrologiem – myślała Panienka. – Obcowanie z Gwiazdami jest o tyle ciekawsze niż przebywanie wśród ludzi. Ale gdy dorosnę i wyzwolę się spod i c h wpływu, będę astrologiem, i już.”

Spała tej nocy bardzo krótko, gdyż żal jej było każdej chwili spędzonej w Lesie, po długim, ciężkim roku życia w Miasteczku. Skoro świt wyruszyły dalej, w stronę Wysokich Gór. Wędrując, Panienka zauważyła, że tym razem zbliżają się do nich od innej strony niż poprzednio.

– Za każdym razem od innej strony – wyjaśniła jej Opiekunka. – Zapewne nie zapamiętałaś, ale byłaś już w trzech różnych stronach dawnego Wielkiego Królestwa. Gdy osiągniemy serce Gór, tym razem udasz się w kolejną, czwartą stronę, na Północ.

– Wolałabym zostać w Górach – westchnęła Panienka. Wielkie Królestwo jest nudne, ciągle tylko wsie i Najeźdźcy, miasteczka i Najeźdźcy, miasta i Najeźdźcy, i niewola, niewola, niewola. Wolność w dawnym Wielkim Królestwie jest tylko w Lasach i Wysokich Górach.

– Siedemset siedemdziesiąt pięć lat temu wolność była wszędzie, w każdym zakątku kraju, zarówno w największym mieście, jak i w najmniejszej wioseczce. Była w sercach mężczyzn, kobiet, dzieci, starców. Nie trzeba jej było szukać w Lasach i Górach – powiedziała surowo Czarownica. – 1 kto wie, może nadejdzie dzień, w którym wolność wyjdzie z Lasów i Gór, rozprzestrzeni się po całym kraju i znowu nastanie Wielkie Królestwo.

35
{"b":"87872","o":1}