Po pięciu latach przebywania w pieczarze z Czarownicą Drugą jej podopieczna nauczyła się czytać w myślach wszelkich żyjących istot. Musiała też przyswoić sobie Prawa Pierwsze, rządzące tą sztuką. Ustalone przed wieloma wiekami przez Czarownice, stanowiły długi zbiór zasad, który w sumie sprowadzał się do zakazu czytania w myślach dla osiągnięcia własnych korzyści lub uczynienia komuś krzywdy. Dziewczynkę irytowały te ograniczenia, ale musiała się z nimi pogodzić.
– W naszej pradawnej Akademii Magicznej wszystkie Odwieczne Prawa Praw musiały być przestrzegane – dorzuciła Czarownica, widząc niezadowolenie na twarzy swej wychowanki. – Uczennice, nawet najzdolniejsze, które próbowały je złamać wbrew naszej woli, były z Akademii usuwane, a Trzynaście Sióstr Starszych odbierało im ich magiczne talenty raz na zawsze. Albowiem zamiast pomagać, mogły nimi szkodzić ludziom.
Zarazem Dziewczynka doskonaliła wciąż uprzednio nabyte umiejętności. Ze szczególnym zaciekawieniem wysłuchiwała z szumu najwyższych drzew w okolicy wieści z najbliższych Miasteczek i Wsi. Nigdy nie było ich wiele i zawsze się powtarzały. Dawnym mieszkańcom wolnego Wielkiego Królestwa życie upływało w nędzy i cierpieniu. Ci, na których skupiła się podejrzliwość Najeźdźców, wędrowali do więzień, by już nigdy nie powrócić do swych domów. Ich rodziny, wprawdzie z bólem i płaczem, godziły się z tym dość szybko, bowiem ratunek nie był nigdy możliwy ani nie miał skąd przyjść. Jedynym promykiem nadziei była Pieśń i ukryta w niej wiara w powrót wolności – wiara święta i niezłomna. Nic dziwnego zatem, że mimo grożących za jej śpiewanie straszliwych kar, zawsze znalazł się ktoś, kto przekazywał te słowa swym dzieciom, sąsiadom, przyjaciołom. I tak przechodziła ona z pokolenia na pokolenie.
– Tak bym chciała poznać tę Pieśń – wzdychała niespokojnie Dziewczynka.
Ale bez pomocy i zgody Czarownicy na razie nic nie mogło się stać; żaden ptak ani drzewo nie chciały jej przekazać tych tajemniczych i upragnionych słów.
“Niech no tylko dorosnę i żadna, ale to żadna z Czarownic nie będzie miała prawa dyrygować mną!” – złościła siew głębi serca. – “Wkrótce będę umieć tyle co one, a może nawet więcej i wtedy pokażę na co mnie stać…”
W czasie takich myśli, które zmieniały jej jasną twarz, Czarownica zerkała na nią z ukosa i kręciła głową z niepokojem. Raz tylko, gdy myśli Dziewczynki były aż nazbyt buntownicze i gniewne, Czarownica odczytawszy je powiedziała spokojnie:
– Nigdy nie posiądziesz całej czarodziejskiej, magicznej wiedzy. Tej wiedzy, którą miało w tym kraju jedynie Trzynaście Sióstr Starszych. A ja jestem jedną z nich, co prawda jedną z nielicznych ocalałych. Wychowujemy cię nie na Czarownicę i za kilka lat przestaniemy tobą dyrygować. Oby tylko i tobie, i wszystkim ta samodzielność wyszła na dobre…
Dziewczynka speszyła się i zamilkła. Z Księgi Mniejszej pozostało już do nauki niewiele. Pozostał tylko ostatni rozdział, zawierający ciąg dalszy historii Wielkiego Królestwa.
W Księdze Wielkiej historia ta zakończyła się opisem rządów najwspanialszego z dwudziestu czterech władców Luila XXIII. To właśnie on, chcąc położyć tamę żądzy wszelakich wojen zaborczych – które nękały Królestwo jeszcze przed jego zjednoczeniem – nakazał zniszczyć całą broń, jaka kiedykolwiek i gdziekolwiek znajdowała się w posiadaniu jego podwładnych. Czego nie dało się spalić lub porąbać na kawałki – zostało zakopane w ziemi na wieczne czasy. Matka Ziemia przyjęła w siebie tysiące srebrzystych mieczy z ozdobnymi rękojeściami, których stal była tak mocna, iż oparła się jakiejkolwiek próbie zniszczenia. A każdy z tych mieczy przynależał do jednego z wielkich, rycerskich rodów o wielowiekowej tradycji. Niektórzy z rycerzy płakali żegnając się ze swą bronią, inni próbowali ją ukryć przed okiem królewskiej gwardii, ale większość uznała wyższość Idei Pokoju nad umiłowaniem żołnierki.
Dzień ów nazwano Dniem Zakopywania Broni i od tej pory corocznie czczono go jako uroczyste, zaświadczające o szlachetności Luila XXIII święto. Luil XXIII zdążył już zejść z tego świata po 77 latach panowania – i jak przystało na ród Luilów stało się to wyłącznie ze starości, a nie z choroby czy innej przyczyny – a Dzień Zakopywania Broni, przypadający na sam początek wiosny nadal był największym i najweselszym ze świąt. Patronował mu już kolejny, dwudziesty czwarty z rzędu król o imieniu Luil. Legenda głosiła, że Święty Kamień przyjął go chętnie, namaszczając tym samym na króla – ale na mgnienie oka zalśnił jakąś ponurą, zielonkawą poświatą, która zebranym tłumnie kapłanom, rycerzom, uczonym i przedstawicielom wszystkich poddanych skojarzyła się – w ponury sposób – z Podziemnym Królestwem Złej Śmierci. Ale dość szybko zapomniano o tym wydarzeniu.
Król Luil XXIV, jak wszyscy z jego rodu, był rosłym, jasnowłosym i silnym mężczyzną. Zgodnie z obyczajem wprowadzonym przez Luila VIII nie musiał w wyborze żony kierować się względami polityki i szukać jej wśród księżniczek o nieskazitelnym pochodzeniu rodowym. Jego wybór padł jednak na córkę starego rycerskiego rodu – rycerskiego już jedynie z nazwy, bowiem wszystkie rodowe miecze dawno spoczywały zakopane w ziemi.
Piękna Avatia, równie rosła i jasnowłosa jak jej mąż, urodziła mu dwóch synów i jedną córkę. Obaj synowie nie otrzymali jeszcze właściwego imienia, bowiem tylko Święty Kamień mógł rozstrzygnąć, który z nich otrzyma później miano Luila, a który męską odmianę imienia matki. Gdy królewscy synowie dorastali do pełnoletności, stawiano ich kolejno (zależnie od tego, ilu ich było, a prawie zawsze więcej niż jeden) na Świętym Kamieniu. Omszały prastary Kamień albo tkwił nieporuszony w swych posadach w głębi Wielkiej Świątyni (nikt nie pamięta, ani od kiedy tam stał, ani też skąd się wziął) – albo też leciutko drgał. Drganiem wskazywał, który z królewskich potomków jest bardziej godny tytułu następcy tronu, a tym samym imienia Luil z przydatkiem kolejnej liczby. Niekiedy jednak Święty Kamień brutalnie zrzucał kandydata do tronu, lub porażał go lodowym tchnieniem z Podziemi, prawie że zabijając. Było to zjawisko nader rzadkie, ale jednak zdarzało się przynajmniej raz na kilka królewskich pokoleń i prawie zawsze dowodziło istnienia ukrytej, ale poważnej skazy w charakterze królewskiego syna. Czasem była to zbytnia żądza władzy, to znowu szkodliwa u królów zbytnia przebiegłość i chytrość lub też niezdolność dotrzymywania składanych poddanym obietnic. Święty Kamień – który nie miał Początku ani Końca – nigdy się nie mylił.
– … ale ktoś przecież musiał wiedzieć, skąd się wziął Święty Kamień! – przerwała Dziewczynka lekturę, gniewnie zwracając się do swej nauczycielki.
– Zapamiętaj raz na zawsze, że w każdym ze światów istnieją sprawy, rzeczy i zjawiska nie do wytłumaczenia przez człowieka. Najbardziej wyrafinowani uczeni są bezradni – i Czarownica uśmiechnęła się. – I choć dobrze jest znać odpowiedź na większość zagadek i tajemnic, jakie niesie ze sobą życie, bodaj parę winno zostać nie rozwiązanych, dla dobra samego człowieka, aby nie urósł w pychę, sądząc, iż jest on ponad wszystkim i wszystko wie. A także dla dodania urody życiu, które bez tajemnic jest jak chleb bez soli. Mogę ci jednak powiedzieć, że niektórzy sądzili, że święty Kamień spadł z nieba, bowiem właśnie tam ludzie szukają odpowiedzi na to co Nierozwiązane.
“… jednak tym razem żaden z królewskich synów nie doczekał dnia swych osiemnastych urodzin i nie stanął na Świętym Kamieniu” – czytała dalej Dziewczynka. Obaj bracia, nie wiedząc nic o swoim przyszłym tragicznym losie, żyli beztrosko, ucząc się wraz ze swą królewską siostrą Luelle pod bystrym okiem najwytrawniejszych nauczycieli, rycerzy i najbieglejszych Czarownic.
– … Luelle? – spytała Dziewczynka. – W tam tej Księdze nie było ani słowa o królewskich córkach.
– Ale niewątpliwie rodziły się – powiedziała Czarownica. I zawsze nosiły imię Luelle. Jednak nigdy nie stawały na Świętym Kamieniu. Jak długo rodzili się synowie, nie trzeba było wkładać korony na głowy córek. A synowie rodzili się zawsze. Owszem, gdyby Święty Kamień odrzucił kolejno wszystkich synów któregoś z królów, córka i siostra kandydatów do tronu miałaby także prawo do wstąpienia na Kamień. Ale nigdy tak się nie stało.
… królewna Luelle zdążyła wyjść za mąż. Zgodnie z tradycją wprowadzoną przez Luila V pożądane było, aby królewskie córki znajdowały mężów wśród królewskich poddanych, których wybierały wyłącznie z miłości. Był to piękny i mądry obyczaj, powodujący, iż królewski ród z pokolenia na pokolenie jednoczył się małżeńskimi więzami ze wszystkimi rodami królestwa, czy to rycerskimi, czy też nawet mieszczańskimi lub wiejskimi.
Dzieci królewskich córek – jeśli były dziewczynkami miary prawo zachować imię Luelle, zastrzeżone wyłącznie dla potomkiń królewskiego rodu. Ostatnia z królewien w wieku lat szesnastu wyszła za mąż za Nadwornego Maga Luila XXIV. Jej bracia mieli wówczas czternaście i piętnaście lat.
Król Luil XXIV, gdy doszedł do władzy, zastał Wielkie Królestwo tak doskonale urządzone i bogate, iż nie miał wiele do roboty. Wszystko funkcjonowało niemal samo z siebie, jak doskonały mechanizm. Oddał się zatem swym ulubionym zajęciom w Królewskiej Menażerii. Kochał zwierzęta i potrafił przebywać z nimi całymi dniami…
– … czy umiał z nimi rozmawiać? Rozumiał to, co mówiły, lub czytał w ich oczach? – spytała Dziewczynka.
– Nie – odparła Czarownica. – Zgodnie z tym, co nakazał król Luil XIII, ten który otoczył swą opieką Czarownice i powołał Wielką Akademię Magiczną, czary jako takie a także magia były zakazane dla mężczyzn. Mogły uprawiać ją wyłącznie kobiety.
– Dlaczego?
– Bo tylko kobiety i małe dziewczynki mają w sobie naturalny instynkt magii, choć nie wszystkie zdają sobie z tego sprawę. Mężczyznom jest on obcy, a nie posiadając tego instynktu mogliby czarami wyrządzić wiele zła i szkód.
– … więc Luelle?
– Tak, podobnie jak większość królewskich córek miała instynkt magii, który zresztą wzmacniało to, iż nauczycielkami królewskich dzieci były także Czarownice. Ale ostatnia z królewskich córek miała ku temu większe zdolności niż pozostałe. Właśnie dlatego wyszła za mąż za Nadwornego Maga.