– Kim był Nadworny Mag, skoro mężczyźni…
– Raz na jakiś czas pojawiał się mężczyzna obdarzony instynktem magii i wówczas na mocy specjalnego królewskiego edyktu zezwalano mu kształcić się w Akademii Magicznej. Ale było to doprawdy niezwykle rzadko. Czytaj dalej…
… i właśnie ta małżeńska para, królewna Luelle ze swym mężem jako pierwsi wyczuli grożące Wielkiemu Królestwu niebezpieczeństwo. Oczywiście, wyczuły je też Czarownice, Trzynaście Sióstr Starszych. Ale na próżno próbowali ostrzegać najpierw samego króla, a potem jego ministrów, doradców, przyjaciół – ostrzegając, iż czują, że do granic państwa zbliża się jakaś Niepojęta Groza. Choć bowiem czuli niebezpieczeństwo, nie umieli go określić. Król Luil XXIV nie wierzył, aby jego państwu, po wiekach spokoju, mogło cokolwiek zagrażać. Ministrowie także nie dawali wiary słowom Luelle, jej męża i Czarownic. Para ta wręcz naraziła się całemu dworowi, bowiem nagle zaczęła żądać odkopania broni! A właśnie zbliżał się Święty Dzień i wszyscy Mieszkańcy czynili do niego radosne przygotowania. W atmosferze wesołości nikt nie chciał dawać wiary ponurym przepowiedniom. Domy strojono kwiatami, pleciono wieńce na głowy, szyto piękne i bogate stroje. W Dzień Święta Zakopywania Broni wszyscy – jak zawsze – wylegli na place miast, na wiejskie łąki, na rynki małych miasteczek, by śpiewać i tańczyć, paląc symboliczne, drewniane miecze, specjalnie wyrzeźbione na to święto. Niektóre nawet nosiły rodowe herby! W pałacu królewskim została tylko Luelle z mężem, a twarze ich ściągnięte były najwyższym niepokojem. Tylko oni na pozornie błękitnym niebie dostrzegali czarne, nadciągające ze wszystkich granic państwa chmury. Nic dziwnego, że jedynie oni zdołali uciec ze stolicy, nim nadeszła Groza. Czarownice do samego końca próbowały przeciwdziałać Złu, ale niewiele już mogły wobec liczebności siły, która stawiała im czoła. Niektórym z nich niemal w ostatniej chwili udało się zbiec; inne zginęły, przyczyniając wiele szkód wrogowi, nim same poniosły śmierć.
… bowiem oto przez wszystkie granice Wielkiego Królestwa, właśnie w Dniu Zakopywania Broni, przeszła – nie zatrzymywana przez nikogo, albowiem straży granicznych nie było – ogromna, niepoliczalna wręcz armia Najeźdźców. Były to sprzymierzone pod wodzą Księcia Urgha wszystkie pograniczne plemiona z sąsiednich Wielkich Stepów. Urgh, dziki i okrutny przywódca małego koczowniczego plemienia, od dawna z zawiścią i czujnie obserwował syte i spokojne Wielkie Królestwo. Poza nim, jak daleko sięgał wzrok i zręczny cwał koni – nigdzie nie było w tym świecie tak dobrze zorganizowanego i rządzonego, a w efekcie tak bogatego państwa. Poza jego granicami były jedynie Wielkie Stepy, a na nich niepoliczalna ilość skłóconych i stale walczących ze sobą koczowniczych plemion. Toczyły one między sobą dzikie i krwawe wojny, kradły sobie wzajem bydło, kobiety, dzieci i konie, stale przemieszczając się z miejsca na miejsce. Plemiona te, żądne jedynie walki i grabienia cudzych bogactw, nie byty zdolne same z siebie zbudować cokolwiek trwałego. Nie tworzyły ani żadnych budowli, ani nie uprawiały roli, nie posiadały własnej kultury, czy choćby techniki. Swe znikome techniczne uzdolnienia obracały na jeden tylko cel: konstruowanie coraz sprawniejszej broni. Tym chętniej ich oczy – chciwe i zawistne – od lat czujnie spoglądały na bogate Wielkie Królestwo. Nigdy jednak żadne z plemion, ani nawet wszystkie razem wzięte, nie miały szansy napaści na potężne państwo. Nigdy – do momentu, gdy król Luil w szlachetnym acz utopijnym zamyśle nie pozbawił swego państwa wszelkiej ochrony nakazując zniszczyć całą broń… Właśnie od tego dnia oczy Barbarzyńców coraz czujniej przypatrywały się niepokonanemu do tej pory Królestwu. Jeszcze jednak długo nie ważyły się go zdobywać. Na polecenie jednego z Urghów, cierpliwie czekały na najlepszy moment…
– Więc Luil XXIII wyrządził swemu narodowi krzywdę, gdy odebrał mu broń? – spytała Dziewczynka.
– Byłoby to za ostro powiedziane – westchnęła Czarownica. – Był to naprawdę wielki król. Ale często zdarza się, że ktoś tworzy Ideę, która pojawia się na świecie za późno, by cokolwiek zmienić, lub za wcześnie, a wówczas może przynieść niezamierzone Zło. Idea Zakopania Broni pojawiła się za wcześnie co najmniej o dwieście lat. Najpierw należałoby ucywilizować Wielkie Stepy z ich dzikimi plemionami, a o tym król nie pomyślał…
Ród Urghów był rodem najdzikszym, najokrutniejszym i zarazem najbardziej chytrym. Gdy kolejny syn tego rodu zadecydował, że nadszedł właściwy Dzień Najazdu – było to wówczas, gdy nie tylko cała broń Wielkiego Królestwa od kilkudziesięciu lat spoczywała zakopana w ziemi. To mogło nie wystarczyć do bezkarnego podboju tak ogromnego Imperium. Ale oto w wiek rycerski weszło kolejne pokolenie młodzieńców – którzy nigdy nie widzieli na oczy prawdziwej broni, nigdy nie mieli przypasanego żelaznego miecza ani nie nauczyli się nim posługiwać. Wiedzieli tylko, czym są i do czego służą miecze drewniane: do dorocznego palenia ich z radosnym śpiewem.
Tak więc potomek rodu Urghów wybrał najlepszy moment. Zjednoczył wokół siebie wszystkie plemiona – i setką tysięcy dzikich wojowników wkroczył do bezbronnego Wielkiego Królestwa. Sam widok półdzikich, przybranych w futra i zbrojnych w wielkie żelazne miecze, długie dzidy, łuki i ostre noże brodatych wojowników, na równie dzikich i wielkich czarnych koniach, wjeżdżających z wrzaskiem do wsi i miast, przeraził na tyle mieszkańców Wielkiego Królestwa, że nim zdołali pochować się w swych domach – które i tak nie były schronieniem – setki ich od razu zginęło. W świątecznych, pięknych strojach, przybrani wieńcami z kwiatów, leżeli martwi na placach, rynkach i łąkach, gdzie świętowali swój kolejny Dzień Zakopywania Broni. Drewniane miecze, jak na urągowisko, tkwiły w ich martwych, nieruchomych dłoniach.
W tym dniu z rąk najeźdźców zginęła jedna trzecia mieszkańców Wielkiego Królestwa. Zostali także zabici król Luil XXIV z małżonką i dwoma synami. Ich ciała jeszcze długo włóczone były przez dzikie konie po głównych ulicach stolicy. Tylko królewna Luella z Nadwornym Magiem zniknęli. Jednak wielu mieszkańców klęło się, iż na własne oczy widziało również ich ciała wśród zabitych na Wielkim Placu w Ardżanie. Nie chcąc jednak, by były bezczeszczone przez Najeźdźców, nikt ich im nie wskazał…
I w ten sposób upadło świetne Wielkie Królestwo po wiekach niespotykanego rozwoju i rozkwitu. Upadło za sprawą szlachetnej Idei, która jednak przyszła zbyt wcześnie. Od tego też dnia – Dnia Podboju, Dnia Grozy – zaczęło powoli chylić się ku ruinie. Bowiem zarówno Urgh (który mianował się królem Urghiem I – władcą Imperium) jak i jego następcy umieli tylko korzystać z tego czym zawładnęli; żaden z nich nie umiał ani nie zamierzał niczego tworzyć. Bogactwa Wielkiego Królestwa wydawały się im nieskończone. A jak długo można czerpać Niewyczerpane? – brzmiało ostatnie zdanie Księgi Mniejszej.
– I co dalej? – spytała Dziewczynka. – Wszak mówiłaś, że było to wiele setek lat temu…
– Dokładnie 770 lat – podjęła Czarownica. – Był to nie tylko Dzień Zakopywania Broni, a zatem stare nasze święto. Dzień Grozy nosi tę samą datę. Ale także ty urodziłaś się tego dnia, wczesną wiosną, więc jest także dzień twych urodzin. Dziwne zestawienie dat, nieprawdaż?
– A moja mama…? – szepnęła Dziewczynka.
– Twoja mama urodziła cię i dość szybko zginęła z rąk najeźdźców. Tak czy owak urodziłaś się dokładnie w 760 rocznicę Dnia Napaści, w samo święto Zakopywania Broni, które dziś kojarzy się równie ponuro, jak ów pierwszy dzień. W każdym razie dzisiaj, w tyle wieków po podboju Wielkiego Królestwa, z jego dawnej urody i bogactw zostało doprawdy niewiele. Zrujnowane są królewskie pałace i wspaniałe domy, całe miasta, miasteczka i wsie. Dawni obywatele Wielkiego Królestwa pracują w pocie czoła, ale nie dla siebie, lecz by wyżywić Najeźdźców – i żałosną resztką nakarmić siebie i swoje rodziny. Przemienieni są w niewolników, skazanych na łaskę i niełaskę prymitywnego i dzikiego pana. Nieco lepiej żyje się tylko tym, którzy z własnej woli poszli na służbę do wroga. Ale też i żyje się im gorzej, bowiem dawni przyjaciele od wracają na ich widok głowy w lęku i pogardzie. I choć z pozoru wydaje się, że rządy Najeźdźców są niczym nie zagrożone, gdyż cały lud pozbawiony jest broni – jednak po kraju od ponad 650 lat krąży niezwyciężona Pieśń Jedyna głosząca ich kres. Więc Urghowi żołnierze nienawidzą tej Pieśni; boją się jej, a są niezwykle zabobonni, jak każdy prymitywny człowiek. W imię tego strachu popełniają nowe zbrodnie. Szczególnie uporczywie, z pomocą swych szpiegów – tropią wszystkie Czarownice, gdyż lękają się ich bardziej niż kogokolwiek.
– Po czym je poznają? – spytała Dziewczynka.
– Nie potrafią ich poznać, dlatego palą na swych stosach niewinne kobiety, staruszki i młode dziewczyny. Tylko niekiedy, niesłychanie rzadko, udaje się im schwytać prawdziwą Czarownicę. Ale jednak udaje się. I dlatego, po siedmiu wiekach niewoli zostało nas już jedynie pięć. Poznałaś dwie spośród nas.
– Czy poznam wszystkie?
– Jeśli Los pozwoli – odparła ponuro Czarownica i wzrok jej zasępił się. – Niekiedy, gdy ty śpisz spokojnie, ja widzę przed oczami płonące stosy, w których traciłyśmy nasze Siostry. I modlę się co noc do naszych Bogów, aby pozostałych czterech nigdy nie dosięgły te płomienie lub przynajmniej aby nie stało się to przed Czasem.
– Przed jakim Czasem?
Czarownica uśmiechnęła się pochmurnie:
– Przed czasem skończenia naszego zadania, misji, której podjęłyśmy się. Ja miałam cię zapoznać z Księgą Mniejszą. I wykonałam to. Teraz już tak bardzo nie boję się stosu, a być może uda mi się go uniknąć, jeśli nigdy nie osłabnie moja moc i użyję jej we właściwy sposób. Bowiem nasza magiczna moc co jakiś czas słabnie, wyczerpuje się, gdy żyjemy w zbyt wielkim napięciu. Wówczas musimy na pewien czas zstąpić w Podziemne Królestwo Upiorów, królestwo Drzemiących Prastarych Mocy i nie budząc ich napić się z Krynicy Ich Prastarej Wiedzy. A teraz postaraj się spamiętać wszystko co przeczytałaś w Księdze Mniejszej, tak abyś nie tylko mogła zawsze i o każdej porze wyrecytować każdą z jej stronic, ale nieomal jakbyś sama stała się Księgą Mniejszą. Wkrótce bowiem będziemy musiały ją spalić, aby nie wpadła w niepowołane ręce…