Ajok i Luelle byli we mgle bezradni jak dzieci. Po przekroczeniu zwodzonego mostu zapadli w nią jak muchy w mleko i gdyby nie trzymali się cały czas za ręce, nigdy by się nie odnaleźli.
– To sprawka mojej Opiekunki – powiedziała Luelle z dumą. Ajok ledwie dosłyszał jej słowa, choć był tuż obok. Mleczny pył tłumił i pochłaniał wszelkie dźwięki. – Gdyby nie ta mgła, jeźdźcy schwytaliby nas w ciągu parunastu minut.
– Ale teraz nie wiemy, gdzie iść. Kto wie, może kręcimy się w kółko i wcale nie oddalamy od Zamku? – odparł bojaźliwie Ajok.
– Ja wiem, prowadzi mnie Głos Czarownicy – rzekła chełpliwie Dziewczyna.
Ajok leciutko się wzdrygnął. To jednak coś całkiem innego – zachwycać się Czarownicami z Pieśni Jedynej, istotami utkanymi z poezji i czarów, a czymś całkiem innym iść na spotkanie jednej z nich. Dziewczyna wyczuła jego lęk i roześmiała się:
– O tak, ona zamieni cię w małą myszkę, gdy tylko zechce. A zamiast palców ma taaakie potężne szpony!
Wyczuła jednak, że jej towarzysz jest naprawdę przerażony i ścisnęła go uspokajająco za rękę.
– Jesteśmy ci przecież dłużne, pomogłeś nam. Nie musisz się obawiać ani mnie, ani jej, mojej Opiekunki. I nie ma szponów. Jest nawet w jakiś sposób ładna…
Mimo wszechogarniającej mgły, Luelle szła teraz szybko i lekko, wiodąc Ajoka za sobą. Chłopiec jednak potykał się co krok, drżał z lęku i zimna.
– Nie bądź taka ciamajda – rzekła niecierpliwie Luelle, za którymś kolejnym potknięciem się Ajoka, spowalniającym ich marsz. Chłopiec zawstydził się i aby to ukryć, zaczął na nowo rozmowę.
– Nie pojmuję, co się stało Woodu? Jeden jego okrzyk i natychmiast by nas zatrzymano. A on tymczasem runął na ziemię bez czucia!
– Ja to uczyniłam – odparła zadowolona Dziewczyna. Raniłam go moim wewnętrznym Głosem. Mój Głos, jak powiedziała Czarownica, mógłby zabijać!
– Ale chyba go nie zabiłaś! – zawołał przerażony Ajok. Gęsta mgła, pochłaniająca dźwięki, stłumiła panikę w jego tonie.
– A jeśli nawet? – spytała lekceważąco Luelle.
– Jak możesz mówić to tak spokojnie! Przecież wówczas złamałabyś jedno z Praw Pieśni! Ona wyraźnie mówi, że nikt nikogo nie będzie zabijał, że nastąpi kres zabijania, a wyzwolenie przyjdzie za sprawą Czaru, nie śmierci!
I chłopiec mimo woli wyrecytował odpowiednie słowa:
“I sczezną prawa wojen okrutne za sprawą Czaru.
Śmierci nie zada ani brat bratu ni wróg wrogowi.
Życie się stanie dobrem najwyższym, większym niż złoto
Życie zrodziło Istotę z Czaru i słowa Pieśni…”
Luelle pobłogosławiła mgłę, która uniemożliwiła Ajokowi dostrzec rumieniec wstydu na jej twarzy.
– Nie zabiłam go – powiedziała wreszcie ze ściśniętym gardłem. Obezwładniłam tylko i chyba na krótko.
Ale równocześnie cicha złość zapanowała w jej sercu. Zatliła się w niej malutka zazdrość, że on, ten wątły chłopiec zna słowa Pieśni Jedynej i zamiast tego żeby ona sama mogła ustrzec się od błędu, on musi ją pouczać. Uczucie to jednak tylko drasnęło jej serce i zaraz zniknęło. Zaś Luelle zawstydziła się znowu i pojęła potrzebę obecności Czarownic. Do tej pory to one ją strzegły przed błędami – teraz na szczęście ma u swego boku tego chłopca, który tak bardzo kocha Pieśń, że zna jej każde słowo.
– Jak wiele brakuje mi do doskonałości – powiedziała z żalem.
– Och, nie, ty jesteś doskonała – zaprzeczył chłopiec gorąco. – Nie może nie być doskonałym ten, kogo zrodziła Pieśń Jedyna!
Luelle z wdzięcznością przyjęła jego słowa i uznała, że są prawdziwe. Szli w tej mgle już kilka godzin. Ajok nareszcie oswoił się z nią i prowadzony pewną ręką swej towarzyszki przestał potykać się co chwila. Jednak w pewnym momencie oboje poczuli takie zmęczenie, że wiedzeni jedną myślą, ułożyli się na ziemi i przytuleni do siebie usnęli.
Obudziło ich słońce, którego promienie topiły śnieg dookoła. Ku swemu zdziwieniu nie byli wcale przemarznięci, gdyż okrywał ich gruby, bury płaszcz Czarownicy. Ona sama siedziała na kamieniu obok.
– Pora iść dalej – powiedziała. – Im szybciej wejdziemy do najbliższego Lasu, tym lepiej. Choć mgła jeszcze kotłuje się wokół Zamku Urgha, nie utrzymam jej już dłużej i zaraz opadnie. A wtedy ruszy pościg. W Lesie będziemy bezpieczni.
Ajok zdumiał się. Żadne ze słów Pieśni nie opisywało Czarownic – tylko ich czyny. A z czynów wynikało, że obdarzone były potężną mocą. Tymczasem na kamieniu siedziała stara kobieta. Miała zwykłą – najzwyklejszą, sympatyczną twarz i przygarbione plecy. Tylko oczy w tej śniadej od wędrówek twarzy były dziwne: szare, głębokie, chłodne. Wąskie wargi Czarownicy uśmiechnęły się do Ajoka.
– Nie musisz się mnie bać – powiedziała w taki sposób, że lęk nieodwracalnie ustąpił z jego serca.
Las osiągnęli dość szybko – i wówczas przyszła pora na kolejne zadziwienie chłopca. Nigdy, w całym swoim życiu nie był dalej od ojcowskiego Zamku niż w sąsiednich wsiach i miasteczkach. Wszędzie tam zieleń zdawała się umierać i było jej niezwykle mało. Więc Las – mimo zimowej pory oszołomił chłopca swym bogactwem.
– Nie wiedziałem, że Lasy są tak piękne. Sądziłem, że są straszne – rzekł nieśmiało.
– Straszne są dla ludzi z rodu Urgha i jego żołnierzy. Ale w tobie płynie krew twojej matki, pięknej i dobrej Arlin, naszej współrodaczki, więc Las będzie ci życzliwy – odparła Czarownica.
Las był życzliwy. Szybko znaleźli suchą i ciepłą pieczarę, w której zaraz rozgościli się na dłużej.
– Przetrwamy tu do końca zimowej pory i doczekamy wiosny – wyjaśniła Czarownica. – A na dwa dni przed twymi siedemnastymi urodzinami, Luelle, podążymy w Wysokie Góry, na spotkanie mojej Siostry Piątej.
Luelle w Lesie odżyła, witając go jak dobrego przyjaciela. A i on zdawał się przyjmować jej obecność z przyjemnością. Choć wyrosła już z lat dziecięcych i wchodziła w wiek młodej kobiety, bawili się z Ajokiem jak para dzieciaków. Tu wreszcie żądna pochwał Dziewczyna pokazała chłopcu parę magicznych sztuk, których nauczyły ją Czarownice. Przemieniała szyszki w lisy i na odwrót, rozmawiała z ptakami, przywołała nawet niedźwiedzia, który był jednak oburzony nonszalancją, z jaką wyrwała go z zimowego snu. Na dodatek oberwała też burę od Czarownicy, która znowu musiała jej przypomnieć, że magia nie służy zabawie, ale znacznie ważniejszym celom. Dziewczyna chciała nauczyć Ajoka choćby jednej z tych drobnych sztuk, jakie umiała, ale okazało się to niemożliwe. Ajok wpatrywał się usilnie w małego żuka, wędrującego leśną ścieżką, i rozpaczliwie, ze wszystkich swych sił myślał, aby żuczek przemienił się w żołądź. Wykonywał wszystkie wskazane przez Luelle gesty i wypowiadał właściwe słowa zaklęć – ale żuczek nadal pozostawał żuczkiem i szedł spokojnie swoją własną drogą, aby załatwić sobie tylko znane sprawy.
– Nie pojmuję – mówił zmartwiony. – Nie pojmuję, jak to się robi…
– Tego nie trzeba pojmować – wyjaśniała cierpliwie Czarownica. – To się ma w sobie i wystarczy ten dar rozbudzić. To przychodzi samo. Ale tobie nie przyjdzie. Moc czarodziejską posiadają jedynie osoby płci żeńskiej, a ty jesteś chłopcem. Nie jest ci to do niczego potrzebne, Ajoku. Masz przecież inny cel w życiu i osiągniesz go.
– Będę poetą i napiszę najwspanialszą z ksiąg, którą czytać będą wszyscy, a każde z jej słów odmieniać będzie ludzi na lepsze? – spytał niemal bez tchu Ajok.
– Już jesteś poetą – odparła Czarownica – i napiszesz swoją księgę, zapewniam cię.
Teraz Ajok już nie zazdrościł Luelle jej darów. Czasem tylko, gdy obserwował, jak przeobrażała małą rudą wiewiórkę w dużą kolorową piłkę, żeby nią podrzucać wysoko, pytał:
– Luelle, czy jej to nie boli?
Ale Luelle śmiała się wtedy ł przywracała wiewiórce jej pierwotny kształt.
– Głuptasie – mówiła – zastanawiasz się nad tym, co mnie by nigdy nie przyszło do głowy! Przecież widzisz, że ta wiewiórka dalej skacze sobie z gałęzi na gałąź!
Wiosna nadchodziła powoli, lecz niestrudzenie i ogarniała w swe posiadanie coraz więcej i więcej przestrzeni. Śnieg leżał jeszcze głęboko pod drzewami, a już drobne, jasnozielone i świeże igiełki wychylały się ku słońcu ze świerkowych gałęzi. Napęczniały pąki na drzewach, oczekując tylko na mocniejsze słońce, aby pewnego dnia nabrzmieć i pęknąć, rozchylając zalążki młodych listków. Rozbudzone z zimowej melancholii ptaki od samego świtu wyśpiewywały swoje melodie.
– Nie wiedziałem, że może istnieć coś tak wspaniałego wzdychał po swojemu Ajok.
– Co za radość żyć! – krzyczała tymczasem Luelle i tańczyła w jasnej plamie słońca, która rozbiła swój namiot na szarej do tej pory polanie.
Tylko Czarownica pochmurniała z każdym dniem. Luelle, cała pochłonięta zwyciężającą z każdym dniem wiosną, nie dostrzegała tego. Jedynie Ajok spoglądał na nią z niepokojem.
– Jesteś smutna – powiedział wreszcie pewnego dnia. – A gdy jesteś smutna, czuję, że i we mnie narasta smutek…
– Od jakiegoś czasu prześladują mnie nieokreślone, lecz złe przeczucia. Ale nie myśl o tym. Czarownice mają takie niedobre dni – odparła krótko i skryła przed nim twarz. Od tej pory pilnowała się, aby uśmiech także czasem gościł na jej wąskich wargach i nie okazywała już jawnie niepokoju.
– Jutro wyruszamy w drogę – rzekła wreszcie w dniu, w którym pierwsze białe i żółte kwiaty wychyliły swe małe główki tuż koło topniejących gwałtownie śnieżnych zasp.
Luelle i Ajok zasnęli w pieczarze niemal natychmiast, kamiennym snem młodych ludzi, którzy cały dzień spędzili na uganianiu się po lesie. Nie widzieli, jak Czarownica długo i niespokojnie obraca się z boku na bok na swym posłaniu z liści. Nie spostrzegli, kiedy wreszcie usnęła, ani tym bardziej kiedy nagle, rozbudzona w środku nocy usiadła i przyłożyła rękę do gwałtownie bijącego serca.
– Ktoś mnie wołał – szepnęła. – Ktoś…? Kto…? Nie rozumiałam słów, ale to były niedobre słowa. A teraz nic nie słyszę…
Nie spała już do rana. O brzasku wyruszyli w daleką drogę, do Wysokich Gór.