Luelle cieszyła ta droga. Mogła teraz pokazywać oszołomionemu Ajokowi wszystko co było jej tak dobrze znane i bliskie – a dla niego całkiem nowe. To była najpiękniejsza część dawnego Wielkiego Królestwa. Pozbawiona ludzkich siedzib, a tym samym wszechobecności Najeźdźców, sprawiała wrażenie wolnego kraju – kraju sprzed wieków.
Im bliżej było Gór, tym bardziej zachwyt chłopca rósł. Ich poszarpany majestatyczny łańcuch groźnie rysował się na horyzoncie, lecz chłopiec już się nie bał, widząc, że Czarownica z Dziewczyną czują się tu swobodniej niż gdzie indziej. To była ich prawdziwa ojczyzna, pełna bogatej roślinności, ptaków i zwierząt. A do tych ostatnich nikt nie strzelał z łuków, nie pozbawiał ich życia, nie zagrażał ich istnieniu i wolności. Więc podchodziły w miarę blisko, przyglądając się wędrowcom. Zachwycony chłopiec oglądał całe stada jeleni, górskich kozic, setki zajęcy i dzikich królików, wilki, a nawet pojedyncze niedźwiedzie. Ptaki śpiewały coraz radośniej, gdyż wiosna już bezpowrotnie zwyciężyła zimę – i łączyły się w pary, szukając miejsca na gniazda.
Zajęci tak sobą i otaczającym ich krajobrazem, zdawało się że nie dostrzegali rosnącego stale niepokoju Czarownicy. A jednak Ajok go widział. Wrażliwy niezwykle na nastroje innych osób, odbierał cały czas od Czarownicy impulsy jej smutku. I nie czuł się już tak bezpieczny jak wówczas, gdy na jej wąskich wargach gościł dyskretny, ironiczny uśmiech.
– Czy coś się stało? – spytał cicho, gdy Luelle odbiegła w radosnej pogoni za małą sarenką.
– Nie wiem. Wyczuwam jednak, że coś nie jest tak, jak być powinno. W nocy ktoś mnie wołał. Nie zdążyłam jednak ani odpowiedzieć na ten Głos, ani go rozpoznać – odparła równie cicho Czarownica.
Szli dalej, odpoczywając co jakiś czas, a noce spędzali w półśnie, okryci płaszczem Czarownicy. Mimo to nie odczuwali zmęczenia. Rześkie powietrze Gór dodawało sił, a zimna woda ze źródeł i strumieni przywracała im o świcie przytomność umysłu, gdy obmywali się nią, czując, jak spływa z nich cały brud czasu niewoli. Tak, również Ajokowi nagle cały okres jego życia spędzony w Zamku wydał się także niewolą, gdy ujrzał, jak można żyć tu, u podnóża Wysokich Gór lub w Wielkich Lasach.
Do serca Wysokich Gór dotarli w trzecim dniu wędrówki.
– Nikt na nas nie czeka – zdziwiła się Dziewczyna. – A zawsze przecież była tu któraś z twoich Sióstr…
– Może przyszliśmy za wcześnie – odparła Czarownica, zaciskając niespokojnie wargi. Dopiero teraz Luelle dostrzegła jej lęk, ale nie od razu. Słowa Opiekunki uspokoiły ją i musiało minąć trochę czasu, by pojęła, że twarz Czarownicy jest cały czas pełna napięcia i rosnącego smutku; że uśmiecha się tylko wtedy, gdy ona i Ajok na nią patrzą.
Już nikt nie krzyczał, żeby wypróbować echo Wysokich Gór, żadne z nich nie biegało radośnie i teraz cała trójka wędrowców poddała się ponuremu nastrojowi swej przewodniczki.
– Chodź, pokażę ci Wielką Świątynię – powiedziała wreszcie Luelle do Ajoka, pragnąc przerwać przedłużające się milczenie.
– Wielką Świątynię? – oczy chłopca rozszerzyły się zarazem i zachwytem, i lękiem. – To przecież w takim razie tu…
– i urwał.
– Co tu? – spytała Dziewczyna.
– Och nic, musiałbym ci mówić kolejne strofy Pieśni, a sama prosiłaś, żebym tego nie czynił. Więc pokaż mi tę świątynię…
– Pokażę ci, ale niech ci się nie wyrwie ani słowo z Pieśni – szepnęła porywczo Luelle.
– Czy ty się jej boisz? – spytał Ajok wiedziony nagłą myślą.
– Boję się, a trochę jestem ciekawa… ale chyba bardziej boję się. Nie chcę znać mego przyszłego Losu…
Ruiny dawnego Świętego Miejsca uczyniły na chłopcu niezwykłe wrażenie. Także Luelle, czy to poddała się nastrojowi chłopca, czy też dorosła na tyle, by więcej i inaczej czuć, choć była tu już dwukrotnie – po raz pierwszy pojęła, że to miejsce nie tylko było, ale nadal jest Miejscem Świętym; że z tych ruin promieniuje jakiś niezwykły nastrój dostojeństwa, powagi – a nawet grozy.
Ze ścian kamiennej świątyni pozostało niewiele, gdzieniegdzie fragment muru, to znowu tylko sam obrys fundamentów. Ciągnęły się one szeroko wszerz i daleko wzdłuż, ale w pewnym miejscu dalszą jej część zastawiała stroma, wysoka skała, piętrząca się tak wysoko, że trudno było dojrzeć jej wierzchołek. W środku ruin jeszcze gdzieniegdzie pozostały ślady kamiennych ław lub ich szczątki. Na niektórych widoczne były jeszcze wykute rylcem ozdobne wzory roślinne lub zwierzęce. Zachował się też spory fragment szerokich, stromych schodów, które musiały wieść do świątyni, ku jej głównej bramie.
Gdyby nie zwiedzanie ruin, które pochłonęło ich bez reszty, Ajok i Luelle poddaliby się ponuremu nastrojowi Czarownicy. Ta bowiem siedziała nieruchomo, jak wykuta z kamienia i spoglądała nieobecnym wzrokiem hen w doliny, jakby wyglądała zbliżającego się wędrowca. Ale nikt nie nadchodził, choć już kończył się dzień.
– A może moje urodziny są jutro? – powiedziała wreszcie Luelle. – Mogłaś przecież pomylić siew obliczeniach i dopiero jutro lub nawet pojutrze ma nadejść twoja Siostra Piąta?
Czarownica spojrzała tylko na nią swymi szarymi oczami i nie odezwała się. Dziewczyna powściągnęła nagłą, niezrozumiałą chęć objęcia jej, a nawet zawstydziła się tego odruchu. Przez całe, już siedemnastoletnie życie, nikt nigdy jej nie przytulał. Czarownice nie zwykły okazywać czułości, więc i ona, Luelle, nie umiała się na nią zdobyć. Własny odruch serdeczności szybko wydał się jej śmieszny. Jednak Ajok, którego ongiś przytulała matka, a potem niewolnice z kuchni zamkowej, jeszcze pamiętał, czym jest w smutku serdeczna bliskość drugiej osoby. Usiadł koło Czarownicy i położył jej na ramieniu swą jasną głowę. Ta najpierw zdumiała się tym szczerym gestem, a po chwili – ku radości chłopca – na jej wargach przelotnie zadrżał słaby uśmiech. Luelle śledziła go z pewną ulgą – i zarazem zazdrością. Ale nie zdobyła się na naśladowanie Ajoka.
– Czarownice przecież nie są do kochania! – pomyślała nagle i niecierpliwie wzruszyła ramionami.
Do snu Luelle i Ajok zapragnęli ułożyć się wśród kamieni Wielkiej Świątyni, ale Czarownica zabroniła im tego.
– Mogłyby was nawiedzić koszmary senne – ostrzegła. Pamiętajcie, że jest to miejsce nawiedzane przez duchy, a duchy są różne, dobre i złe. We śnie moglibyście ulec ich wpływom i obudzić się innymi, niż jesteście, może lepszymi, ale któż zaręczy, czy nie opanowałby was jakiś zły duch…?
Ajok prawie że się przeraził słowami Czarownicy, ale widząc spokój, z jakim słuchała ich Dziewczyna, pojął, że boi się na wyrost. Spali zatem poniżej starych, kamiennych schodów, poza obrębem świątynnych fundamentów. Chłopiec jednak spał niespokojnie, budząc się co chwilę – i za każdym razem widział siedzącą nie opodal, na dużym kamieniu, Czarownicę, nieruchomą, zapatrzoną w dal niewidzącymi oczami. Nad ich głowami rozpościerało się wiosenne, jasnogranatowe niebo, pełne migocących złotych gwiazd – na które chłopiec spoglądał całkiem inaczej, gdy Luelle opowiedziała mu o swoich z nimi rozmowach i o tym, jak gwiazdy uratowały ją i jej poprzednią Opiekunkę od pewnej śmierci. Do niedawna Ajok myślał, że gwiazdy są martwe, a jarzą się złociście jedynie dla ich, ludzi przyjemności.
Kolejny świt stawał nad Wysokimi Górami. Jaskrawoczerwone słońce już wychylało swoją tarczę znad wznoszącej się powyżej świątyni stromej skaty.
Luelle obudziła się gwałtownie i przecierając oczy rzekła do siedzącej nieruchomo Czarownicy:
– … mogłam przecież spytać gwiazd…
– Nie trzeba – odparła ze smutkiem jej Opiekunka. – Ja już wiem. Spójrzcie…
Na gładkim kamieniu obok niej siedział niewielki szary ptak. Jego czarne, wypukłe oczy spoglądały na troje ludzi bez strachu i choć Ajok odruchowo wyciągnął rękę – nie uciekł.
– Chcesz powiedzieć, że… – zaczęła wolno Luelle i wpiła swoje jasne spojrzenie w czarne oczy ptaka. Ale ujrzała w nich tylko pustkę. Te oczy, choć widziały, były nieme. Nie przekazywały żadnej myśli.
– Ten ptak nie mówi… – zakończyła wolno swą myśl – nie chce mi nic powiedzieć, choć przecież umiem nawiązać kontakt ze wszystkimi ptakami.
– Ten ptak nie powie ci ani słowa – rzekła Czarownica, a oczy jej zasnuwała cieniutka, lśniąca podejrzanie mgiełka. W zamian za wyzwolenie od śmierci w straszliwym ogniu stosu, Matka Natura odbiera mowę moim Siostrom – ptakom. Dar życia jest bowiem sam w sobie bezcenny i musi im wystarczyć. Są żywe, wolne i pozostały im czas spędzają tu, w Wysokich Górach, w pobliżu Świętego Miejsca, ale nie mogą z nami rozmawiać. I nigdy nie będą mogły.
Pobladły Ajok słuchał tych słów, domyślając się swoją wrażliwą naturą ich głębszego sensu. Już wiedział, że gdzieś, w brutalnym i okrutnym królestwie jego ojca, spłonęła na stosie jakaś kobieta, jedna z setek, jakie na nich płonęły każdego roku. Ale tym razem była to rzeczywiście prawdziwa Czarownica.
– Prawdziwa Piąta Czarownica…? – uprzytomnił sobie nagle i ze strachem. Odruchowo wyszeptał cichutko, sam do siebie jedną ze zwrotek Pieśni:
“Gdy Piąta spojrzy wzrokiem bezkresnym w Istotę Czaru,
powiedzie Luelle w święte ruiny godną i czystą,
bo za jej sprawą, ta z rodu królów, odrzuci z siebie
to co jest skazą…”
Jego słów słuchał jedynie mały, niemy, szary ptak. Luelle objął nagle chłód niepokoju, a Czarownica, siedząc nieruchomo, pogrążona była cała w żalu po utracie Siostry, której niemy ptak nie był w stanie nigdy zastąpić.
– O Bogowie… – westchnęła z ledwie skrywanym lękiem. – Gdybyż to się zdarzyło którejkolwiek z nas, Drugiej, Trzeciej czy mnie, byle nie tej, której zadanie pozostaje nie wykonane i Bóg tylko wie, na czym ono polegało…
Mijały godziny i żaden z wędrowców nie poruszył się, każde wierne swoim myślom. Wreszcie milczenie przerwała Luelle:
– 1 co teraz? – spytała dźwięcznym, agresywnym tonem. Kto wie, gdzie miałam się udać z Czarownicą Piątą i co miałam robić? Czego się uczyć?
“Ja to wiem. I Czarownica też wie” – pomyślał Ajok, ale nic nie powiedział.
– Miałaś tu pozostać, w tych ruinach, przez cały rok, do swoich kolejnych, osiemnastych urodzin – odparła Czarownica, zbierając w sobie siły. – Więc też pozostaniemy tu, we trójkę, bez mojej Siostry. Co prawda ona tu jest, ale tak jakby jej nie było.