W szarych oczach Trzeciej z Czarownic, żegnającej swą wychowankę, tak jak w oczach dwu poprzednich zamigotało na krótko coś na kształt żalu, gdy ta, nie odwracając głowy, powędrowała z nową Opiekunką wąską ścieżką wśród głazów. Trzecia Czarownica jeszcze długi czas śledziła wzrokiem wysmukłą, niemal chłopięcą sylwetkę dawnej Panienki, zaś Panienka – dziś już Dziewczyna – szła szybkim, sprężystym krokiem u boku Czarownicy Czwartej, śledząc z ukosa wyraz jej twarzy. Niczego jednak nie umiała się dopatrzeć. Z pewną urazą dostrzegła, że choć pragnęła wywrzeć jak najlepsze, najciekawsze wrażenie, chyba się jej to nie. udało. Twarz nowej Opiekunki była spokojna, ale pochmurna.
– Mówiłyście, że te ruiny to świątynia? – przerwała wreszcie przykre, przedłużające się milczenie.
– Dawna Wielka Świątynia, do której dwa razy w roku wyruszały z całego kraju ogromne procesje mieszkańców Królestwa: na Święto Wiosny, które wypadało mniej więcej o tej porze i w Przeddzień Zimowego Snu – odparła Czarownica Czwarta. – Na czele procesji, która wyruszała ze stolicy Królestwa, Ardżany, szła zawsze cała królewska rodzina, świątynia była równie potężna jak otaczające ją wysokie, skaliste szczyty gór i sama też zbudowana z dużych, skalnych głazów, spojonych gliną. Nie była niczym ozdobiona; nie wisiały w niej święte obrazy, nie stały święte posągi, nie leżały dywany, nie kapała od złota, srebra i drogich kamieni. Była tylko skałą, ziemią i gliną – wszystkim tym, co dała sama Matka Natura. Ale mimo to, a może właśnie dlatego była bardziej świątynna niż wszystkie najbogatsze świątynie całego Wielkiego Królestwa razem wzięte. Jej zbudowane z potężnych głazów ściany otaczały bowiem Święte Miejsce…
– … skoro tak, to nawet jeśli zniknęły ściany i dach, Święte Miejsce musiało pozostać? – zauważyła chytrze Dziewczyna.
– Mogą znikać ściany, dachy i schody, ale Święte Miejsca, skoro są naprawdę świętymi, znikać nie mogą!
– Święte Miejsce nie zniknęło, ale zostało ukryte – odparła Czarownica. – Tej Świątyni nie zburzył bowiem czas, wiatr, deszcze czy śniegi, ale trzęsienie ziemi.
– Trzęsienie ziemi?! – zawołała zaskoczona wychowanka.
– Tak. Siedemset siedemdziesiąt pięć lat temu, gdy Urgh I podbił już cały kraj, o jego uszy dopiero wówczas obiła się wieść o Wielkiej Świątyni, wysoko w górach, kryjącej w swym wnętrzu Święte Miejsce, które było sercem Wielkiego Królestwa i instrumentem jego władzy…
– Instrumentem jego władzy? – powtórzyła nie rozumiejąc Dziewczyna.
– Tak. Świętym Miejscem był po prostu Święty Kamień, na którym stawali zawsze kolejni synowie królów, aby Ka -. mień mógł zdecydować, który z nich winien być następnym władcą…
– Więc to t u znajdował się Święty Kamień – powtórzyła z najwyższym przejęciem Dziewczyna. – Był i go nie ma…?!
– Urgh I, niszcząc Wielkie Królestwo, zapragnął też zniszczyć jego serce i jego ducha, czyli Wielką Świątynię. Wojska Najeźdźców runęły w stronę Wysokich Gór, przepojone żądzą niszczenia i rabunku. Tak, rabunku, bowiem w głowach im nie postało, że Wielka Świątynia może być tylko skałą, kamieniem, ziemią, gliną. Liczyli na duże i bogate łupy. Więc żołnierze Urgha gnali niemal na wyścigi w stronę, którą wskazali im zdrajcy, jacy zawsze znajdą, się w każdym podbitym państwie. I wydawało się im, że nie ma nic prostszego, niż zdobyć nie bronioną przez nikogo Wielką Świątynię. Okazało się jednak, że była to jedyna przegrana bitwa Urgha, choć jego przeciwnikiem była nie armia, ale sama Matka Natura. Konie i żołnierze Urgha nie byli przyzwyczajeni do gór, lecz do stepowych równin. Nim jeszcze dotarli w pobliże Świątyni, już duża część armii musiała się wycofać. Konie w większości okulały, jedni żołnierze wpadali do przepaści, a innych zabijały na miejscu zsuwające się z niewiadomej przyczyny potężne głazy. Nie wiedząc nic o tym, wjeżdżając hałaśliwie całą armią w Wysokie Góry, obudzili Złe Echa górskie, które sprzysięgły się przeciw ich obecności i jęły ich straszyć swymi głosami. Gdy wreszcie, przetrzebieni, ale ciągle liczebni, dotarli blisko Świątyni, rozległo się nagle potężne, głuche dudnienie i ziemia zaczęła drgać pod ich nogami. Tam gdzie do tej pory była gładka droga, rozwierały się przepaście, do których wpadali, wraz ze swymi końmi, przerażeni żołnierze, a wówczas ziemia nagle zwierała się, zamykając ich w sobie na wieczność. I choć wszystko to razem trwało krótko, było tak pełne grozy, że pokonana przez Matkę Naturę armia Urgha I uciekła z przeklętego jej zdaniem miejsca, by już nigdy nie wrócić. Od tej pory cieszy się ono tak złą sławą, że choć mija prawie osiem wieków, żaden z Urghów ani jego żołnierzy nie postawił tu swojej stopy. Niestety, trzęsienie ziemi zniszczyło też świątynię. Runęły potężne głazy, tworzące jej ściany, ziemia nagle zapadła się, aby potem wybrzuszyć. Gdy wreszcie uspokoiła się, na powierzchni pozostały jedynie fragmenty fundamentów gmachu. Zaś tam, gdzie dawniej znajdowało się Święte Miejsce, jest dziś wysoka, skalista góra, której szczyt zdaje się sięgać chmur.
– … a Święty Kamień? – niemal bez tchu spytała Dziewczyna, gdyż Kamień ów, gdy tylko usłyszała o Nim od swych Opiekunek, niezwykle mocno oddziaływał na jej wyobraźnię. Niekiedy zasypiając miała złudzenie, że Go widzi: potężny, omszały głaz, w kształcie wielkiej koleby…
– Święty Kamień zniknął wprawdzie z ludzkich oczu, ale istnieje nadal, w głębi góry. Góra jakby przykryła Go sobą. Chwilami wydaje się nam, Czarownicom, że Matka Natura specjalnie wraz z Prastarymi Mocami wywołała trzęsienie ziemi, by ukryć na zawsze Święty Kamień przed Najeźdźcami. Tak, że już nigdy żaden Urgh do Niego nie dotrze. Gdyby nawet udało mu się pokonać zabobonny lęk i dotrzeć w te okolice, musiałby zwalić całą potężną górę, aby dojść do Świętego Kamienia. Ale i wówczas mieliby przeciw sobie Matkę Naturę i tylko Bogowie wiedzą, co Ona by uczyniła.
– Więc chcesz powiedzieć, że już nikt i nigdy nie dotrze do Świętego Kamienia?! Że na wieki utkwił w sercu tej skały?
– Powiedziałam, że nigdy nie dotrze do niego żaden Urgh – odparła z naciskiem Czarownica.
Szły dłuższą chwilę w milczeniu, spadzistymi, zielonymi halami, które spływały w dół i w dół, coraz dalej od Wysokich Gór. Pasły się na nich jelenie, kozice i sarny, przyglądając się wędrowniczkom podłużnymi, wypukłymi oczami.
– Nawet nie pytasz, dokąd zmierzamy? – spytała wreszcie Czarownica.
– Myślę… myślę, że wiem gdzie – odparła Dziewczyna. W oczach Czarownicy zabłysła ciekawość i nieme pytanie.
– Poznałam już wiele wsi i miasteczek. Znam Wielkie Lasy i Wysokie Góry… – zaczęła niepewnie Dziewczyna. – Wydaje mi się, że z jakiegoś powodu chcecie, żebym znała całe Wielkie Królestwo, więc… Więc chyba idziemy teraz tam, gdzie mnie jeszcze nie było, do Ardżany, dawnej stolicy. Ale nie wiem po co i wydaje mi się, że to błąd.
– Błąd?
– Tak, narażamy się na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż to, które groziło nam do tej pory – powiedziała Dziewczyna. – Przecież cały czas tropią nas Najeźdźcy. Nie wiem, czy tylko dlatego, że jesteście Czarownicami, czy też jeszcze z innego powodu. Wiem tylko, że gdy zbliżamy się do ludzkich siedzib, niebezpieczeństwo rośnie. W każdej ze wsi czy Miasteczek, w których byłam do tej pory, zawsze cudem ratowałyśmy się przed schwytaniem. W ostatnim z Miast wreszcie nas naprawdę schwytano i tylko Gwiazdy pomogły w ucieczce. Nawet twoja Siostra Trzecia była bezradna. Ileż razy Gwiazdy mogą pomagać? Nie sądzę, by można je było nudzić swymi prośbami częściej niż raz w życiu. A w stolicy będziemy narażone na niebezpieczeństwo bardziej niż gdzie indziej. I wreszcie pewnego dnia nie uda się nam uciec.
– Mimo to musisz poznać Ardżanę. I zapewniam cię, że zmienisz wówczas zdanie – odparła z uporem Czarownica. Dziewczyna zamilkła, wiedząc dobrze, że na razie to one, jej Opiekunki mają ostatnie słowo, a nie ona.
“Ale pewnego dnia” – pomyślała – “pewnego dnia pokażę im, że jestem od nich mądrzejsza…”Ledwo jednak pomyślała te słowa, na jej policzki wypełzł rumieniec, gdyż ujrzała wpatrzone w siebie bystre i wszechrozumiejące, szare oczy swojej nowej Opiekunki. I choć nie było w nich śladu szyderstwa, Dziewczyna zawstydziła się.
Odpoczywając co jakiś czas, drzemiąc nocami po kilka godzin wśród wysokich traw, to znowu wędrując dalej i dalej, niestrudzone podróżniczki zbliżały się do niegdysiejszej Perły Miast, królewskiej Ardżany. Jeśli jednak parę wieków temu podróżny zmierzający do stolicy już z oddali widział jej białe wieże, wysmukłe i wysokie pałace, kamienice i publiczne budynki, zieleń ogromnych parków – to dziś Ardżana z oddali wyglądała jak śpiący nędzarz okryty żebraczym płaszczem, skryty wśród bujnej i dzikiej zieleni.
* * *
Ajok, syn wielkiego Urgha XIII nudził się. Wprawdzie spełniło się jego największe marzenie, bowiem ojciec odesłał wszystkich groźnych i nienawistnych mu nauczycieli – ale w zamian chłopiec zyskał nadmiar wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedział co robić.
Wątłej budowy, niewysoki, o jasnych, niemal dziewczęcych złotych kędziorach, Ajok w niczym nie przypominał swego walecznego ojca. Ba, nie przypominał w ogóle nikogo z jego rodu, czy choćby kogokolwiek z żołnierzy. Jeśli oni byli na ogół potężni, mocno zbudowani, o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i mocnych szczękach, czarnowłosi, ciemnoocy i śniadzi – to on stanowił ich zupełne przeciwieństwo. Nawet jego Matczyne Imię było dziwaczne, jak na obyczaje Urghów. W rodzie tym, zanim syn z ręki umierającego ojca zyskał imię Urgha i kolejną liczbę, oznaczającą ciągłość panowania – nosił miano, jakim obdarzyła go przy urodzeniu matka. Imiona te miały także swoją rodową tradycję – i brzmiały jak dźwięk oręża, groźnie, gardłowo, jak imię po ojcu. Matczyne imię jego ojca, nim objął władzę, brzmiało Krhak, a dziadka Agrht, pradziadka za lat chłopięcych wołano Werght. I tylko jego własne imię, Ajok, brzmiało śmiesznie łagodnie, niemal dziewczęco i zbyt śpiewnie jak na twardą mowę rodu jego ojców.