Литмир - Электронная Библиотека

To imię, szczególnie w ustach jego ojca, zawsze brzmiało dziwacznie, ba, niemal pogardliwie. Chociaż nie… nie zawsze. Ajok doskonale pamięta, że jeszcze za życia matki, gdy on sam miał dziewięć, dziesięć lat – ojciec to imię wypowiadał z czułością i dumą. Wszystko zmieniło się potem, gdy matka umarła, a on, Ajok, został sam, pozbawiony jej uczucia, opieki i delikatności. A wkrótce potem opiekę tę przejęło czterech groźnych i brutalnych nauczycieli walki na miecze, walki na pięści, jazdy konnej i strzelania z łuku. Wtedy, nieomal z dnia na dzień, okazało się, że nie ma mowy, by Ajok nauczył się choćby jednej z tych straszliwych dla niego sztuk. Z konia spadał po parunastu metrach najpowolniejszego, końskiego truchtu. Ale też konie Urghów nie były koniami zwykłymi: kopały, gryzły, gnały jak wicher i słuchały tylko silniejszych od siebie. Każdy miecz, nawet najlżejszy, był dla niego zbyt ciężki. Wątłe ręce nie były zdolne napiąć cięciwy haku, a walka na pięści przyprawiała go o taki strach, że na sam widok barczystego nauczyciela, Ajok chował się w najciemniejszy kąt komnaty.

Kto wie, może Ajok powoli i z trudem nauczyłby się co nieco z tego, co usiłowali wpoić mu nowi nauczyciele – gdyby przeskok nie był tak gwałtowny i okrutny. Prosto z objęć kochającej i czułej matki – do brutalnych, gwałtownych poszturchiwań i rozkazów; wprost ze świata baśni i poezji w świat okrutnych męskich zabaw. Ajok miał wówczas raptem dwanaście lat. Wtedy też słyszał z jej ust ostatnie baśnie i deklamował jej, w tajemnicy przed ojcem, swoje najnowsze wiersze. A potem matka umarła. Dziwna to była choroba, która ją zabrała. Wyglądało na to, że matka powoli umiera, usycha, jakby więdnie w murach zamku, w którym osadził ją Urgh jako swą żonę. Splendory możnowładców nie dawały jej żadnej radości. Całymi dniami przesiadywała z Ajokiem w swojej komnacie i z jakąś ogromną tęsknotą wypatrywała czegoś przez okno. Gdy chłopczyk patrzył w ślad za jej wzrokiem, dostrzegał tylko jakieś skryte w dzikiej, bujnej zieloności ruiny. Dość późno, już po śmierci matki, dowiedział się, że te ruiny i ta zielona spowijająca je Dżungla to Ardżana, ongiś stolica tego kraju, jeszcze zanim przybyli tu wszechpotężni Urghowie. Ale tego dowiedział się po jej śmierci. Ajakowi wydawało się, iż umarła z jakiejś nieokreślonej tęsknoty, która była silniejsza od jej miłości do syna i wreszcie zabrała ją w sposób bezpowrotny.

Gdy matka umarła, niemal już w rok po jej śmierci próbował nieśmiało powiedzieć ojcu o swych wierszach; pokazać mu, że nie jest taką niezgułą, za jaką mają go tu wszyscy, gdyż umie pisać wiersze; prawdziwe, najprawdziwsze wiersze. Był to wiersz o matce, dzikiej róży, ostatnim z kwiatów kwitnących w ponurej warowni, której pozbawione zieleni kamienne mury musiały ją w końcu zabić. Ojciec wpadł wtedy w szał. Po raz pierwszy, choć nie ostatni zbił wówczas Ajoka swoim pejczem do konnej jazdy i raz na zawsze zakazał “bełkotać te niedorzeczności, niegodne syna prawdziwych Urghów”.

Ajok był niemal gotów spełnić wszystkie żądania ojca, bardzo pragnął go zadowolić – ale nie umiał i nie mógł. Nie umiał dorównać dzikością i siłą swym rówieśnikom – synom królewskich rycerzy – i nie mógł rozstać się na zawsze z tym, co łączyło go z matką: ze światem baśni i poezji. To matka dziecka nauczyła go patrzeć na świat swoimi oczami – nie ojciec, który pojawiał się rzadko, brzęcząc długim mieczem, tupiąc groźnie grubymi butami i krzycząc tubalnym głosem. Matka nauczyła go miłości do ptaków, zwierząt i roślin, a nawet owadów. Doskonale pamiętał, jak nie pozwalała mu zabić nawet pszczoły, czy rozdeptać mrówki, a każda jaskółka kojarzyła mu się z jej baśnią o Królowej Jaskółek, więc jak mógłby ćwiczyć się w łuku strzelając do nich…? To matka zaludniła jego dziecięcy świat wyobraźni dobrymi Czarownicami, mówiącym zwierzostanem w Wielkich Lasach i poezją, która frunie na skrzydłach ptaków, na chmurze niosącej deszcz, na warkoczach wiatru. Matka wreszcie nauczyła go pisać i czytać – co było rzeczą dość rzadką w królewskim rodzie Urghów, nie wspominając już o jego rycerzach. Tyle, że pismo matki było całkiem inne niż to, którym pisano rozkazy jego ojca…

… i była to pierwsza tajemnica, z jaką zetknął się mały Ajok. Długo nie umiał jej rozwiązać. Dopiero po śmierci matki, gdy został sam i zaczęły mu towarzyszyć nienawistne spojrzenia nauczycieli, narażonych na wieczne pogróżki Urgha za niemożność wykształcenia syna na prawdziwego rycerza – ze skąpo rzucanych tu i ówdzie słów jęła mu się rysować odpowiedź na tę zagadkę. Była ona wręcz nieprawdopodobna: wydawało się – gdy zaczął układać tę łamigłówkę z podchwyconych słów i zdań – że jego ojciec, waleczny Urgh XIII, nie wahający zda się nigdy, co należy czynić, popełnił niepojęty błąd, jaki – zdaniem jego rycerzy – mści się na nim do dziś. Otóż Urgh XIII zamiast pojąć za żonę jedną z plemiennych księżniczek swego rodu – co tradycyjnie czynili jego ojcowie i pradziadowie – ożenił się z… niewolnicą! Uczynił swą małżonką mieszkankę tej podbitej krainy, którą pewnego dnia ujrzał w pobliżu swego Zamku. Z podsłuchanych szeptów i słówek Ajok zrozumiał, że jego ojcu nie zarzucano, iż zakochał się w niewolnicy. To było na porządku dziennym i wielu rycerzy nie tylko kochało swoje niewolnice, ale płodziło z nimi dzieci – lecz dzieci te także pozostawały niewolnikami. Jednak jego ojciec, Urgh XIII, ożenił się z tą dziewczyną! Uwiedziony jej czarem, stracił głowę i wziął ślub! Niektórzy rycerze przebąkiwali nawet, że było w tym fakcie coś z czarnej magii, coś czarnoksięskiego, że dziewczyna ta, matka Ajoka, po prostu powinna zostać spalona na stosie, a nie stanąć pod ślubnym baldachimem z ich władcą. “Zauroczyła go…” – mówiono.

Tym samym spłodzony z tego małżeństwa syn, Ajok, został jedynym i głównym spadkobiercą rodu. Ajok – mieszaniec, Ajok – syn niewolnicy, Ajok – półniewolnik następcą tronu!

Ajok nie dziwił się miłości ojca. Doskonale pamiętał Matkę – i mimo woli zawsze porównywał ją z żonami rycerzy Urgha. Matka – wysmukła, piękna, delikatna – i one: z regufy mocno przysadziste, mocno zbudowane, niemal męskie w obejściu, pokrzykujące rubasznymi głosami i władające mieczem równie sprawnie jak ich mężowie. Ale płodziły dzieci na miarę swych wojowniczych, drapieżnych rodów. Zaś Ajok był jak matka: wątły, wrażliwy, delikatny.

– On jest karą za grzech Urgha przeciw rodowym nakazom – usłyszał raz ponury głos swego stryja, rozmawiającego ze stryjenką.

– Jest karą za waszą słabość do tych niewolnic – syknęła mściwie jego żona.

Ajok czuł się winny. Żal mu było ojca i jego zawiedzionych nadziei. Wiedział, że nie jest godny, by dziedziczyć po Urghu XIII podbite przez jego dziadów Imperium. Ani nie jest godnym, ani nawet nie byłby w stanie utrzymać tak ogromnego kraju w ładzie, dyscyplinie i posłuszeństwie. A zresztą jak mógłby ciemiężyć rodaków swojej matki…?! Więc Ajok wcale nie dziwił się, że jego ojciec coraz cieplejszym wzrokiem patrzy na swego siostrzeńca, Warghra.

– Oby mu oddał kiedyś swój tron, może by mnie wówczas zostawił w spokoju – marzył Ajok w czasie uciążliwych i przynoszących mu wstyd lekcji fechtunku czy konnej jazdy, gdy tuż obok jego rówieśnik i zarazem kuzyn, Warghr, kręcił w powietrzu młynki potężnym mieczem.

Tak, Urgh XIII, jego ojciec, cierpiał przez niego, Ajoka więc choć chłopiec odczuł ogromną ulgę, gdy nauczyciele orzekli, iż nie ma co dalej trudzić się jego nauczaniem, czuł równocześnie żal i wstyd. Żal – że aż do tego stopnia zawiódł nadzieje i ambicje ojca, wstyd – że jest inny od wszystkich w swoim rodzie. Aż tak inny – że nie ma tu dla niego miejsca. Owszem, umie pisać wiersze – ale któż w rodzie Urghów lub wśród rycerzy ojca chciałby je czytać? Mógłby – czuł to wyraźnie – pisać całkiem dorzeczne księgi o Matce Naturze, o której tyle nauczył się od swojej matki – ale królewscy Urghowie chlubili się panowaniem nad Naturą, a nie współżyciem z nią czy też – o Bogowie! – miłością do Niej! A zresztą rodowi Urghów księgi nigdy nie były potrzebne. Dlatego teraz Ajok tak ogromnie się nudzi, bowiem w całym Zamku nie ma ani jednej, choćby i najgłupszej księgi do czytania. Owszem, w komnacie jego ojca jest trochę zapisanych papierów, ale zawierają wyłącznie wojskowe rozkazy i sprawozdania, w dodatku pisane są prymitywnym, plemiennym językiem, tak prostacko, że nie ma sensu ich czytać. Ajok nawet próbował, lecz utknął na sprawozdaniu o workach pszenicy zebranych ubiegłego lata od wieśniaków tej krainy i na kwartalnym wyliczeniu urobku z kopalni złota. Zapamiętał tylko jedno zdanie: “Złota – 24 kilogramy, straty w niewolnikach – 112”. Po tym zdaniu Ajok uciekł. Pomyślał bowiem, że przecież jego matka, gdyby nie została poślubiona Urghowi, mogła pracować w takiej kopalni i jedynym śladem po niej byłaby jakaś jedność z tej liczby: 112…

… więc Ajok nie bardzo wiedział, co ze sobą robić. Nie chciał przebywać wśród rówieśników i patrzeć, jak biją się na miecze lub pięści, wydając radosne, gardłowe okrzyki. Tym bardziej nie mógł przyglądać się, jak strzelają ze swych łuków do przelatujących ptaków. Na szczęście większość tych ostatnich już nauczyła się omijać z daleka Zamek, jakby wiedząc,^ że czeka je tu niczym nie zasłużona, okrutna śmierć. Śmierć dla wprawy ich morderców.

Więc Ajok nudził się, pozostawiony sam sobie, bo jak długo można pisać wiersze tak, aby nie stawały się coraz gorsze i gorsze, lub też ile można ułożyć baśni, aby nie zaczęły się powtarzać. I właśnie w ten sposób, mając nadmiar wolnego czasu, gdy już ojciec rozstał się z wszelkimi nadziejami co do jego osoby – Ajok odkrył, że w całym zamku najciekawszym miejscem jest kuchnia… Owszem, bał się. Cóż by to było, gdyby ojciec odkrył, że jego już osiemnastoletni syn – idealny wiek dla rycerza! – szwęda się po zamkowej kuchni wśród niewolnic i niewolników, a nawet usiłuje im pomagać?! Ajok nie chciał o tym myśleć. I nie myślał, bowiem zamkowa kuchnia stała się dla niego najmilszym miejscem. Po pierwsze – w ogóle nie wchodzą tu z tupotem nóg i zgrzytem broni Urghowi rycerze, nie wrzeszczą, nie plują co chwila na podłogę, nie popychają się nawzajem w rubasznej zabawie i nie zioną winem lub piwskiem, którym dopiero co się nażłopali. Po drugie – wszystkie pracujące tu dziewczyny i kobiety, w jakiś odległy co prawda sposób, przypominają mu matkę. Są o wiele wyższe i smuklejsze niż kobiety z rodu Urgha, a ich głosy cieńsze i delikatniejsze, bardziej śpiewne. Po trzecie – jakoś go. polubiły.

39
{"b":"87872","o":1}