…jak daleko sięgało Dziecko pamięcią – jeszcze zawodną i niewyćwiczoną – zawsze było tylko ono i Stara Kobieta. Nikogo więcej. Czasem, ale zdarzało się to bardzo rzadko, zajrzał do ich domostwa ktoś ze Wsi, by cicho szeptać ze Starą Kobietą jakieś słowa, które wyraźnie nie były dobrymi słowami. Nie mogły to być dobre słowa, skoro niemal zawsze, po każdej takiej rzadkiej i niespodziewanej wizycie, Stara Kobieta w milczeniu pakowała skąpy dobytek do niewielkiego worka, bez pół zdania czy choćby gestu wyciągała dużą, ciepłą rękę – i w chwilę potem Dziecko i Ona przemykały spiesznie bocznymi, mało uczęszczanymi ścieżkami, byle dalej i dalej od Wsi, dalej i dalej od wszelkiego śladu ludzkich siedzib.
– To jest ucieczka – myślało wtedy Dziecko i rozglądało się czujnie dokoła wielkimi, dziwnie starymi oczami. Buzia Dziecka była zawsze brudna; nie dlatego by nie lubiło się myć lub Stara Kobieta nie dbała o nie wystarczająco. Wręcz przeciwnie. Jak daleko sięgała jeszcze krucha pamięć Dziecka – Stara Kobieta zawsze, z niezwykłą wręcz skrupulatnością pilnowała, by niemal wszystkie jego potrzeby były zaspokajane. Ale buzia Dziecka mimo to zawsze była brudna, choć Stara Kobieta budziła się co rano niemal o świcie, jeszcze nim Dziecko zdążyło otworzyć zaspane oczy i mrucząc do siebie, wyciągała z worka małe pudełeczko maści z orzecha i smarowała twarz Dziecka bardzo starannie, zaczynając od wysokiego, białego czoła, a kończąc na aż zbyt zdecydowanie zarysowanej brodzie. Pod smarowidłem znikała bez śladu delikatna, jasna skóra Małej, przemieniając się w ogorzałą, zniszczoną wiatrem i słońcem, co zniekształcało rysy jej twarzy. Ale tego Dziecko już nie wiedziało, bowiem nigdy w żadnym z ich domów nie było lusterka.
…domów? Domów także nie było. Były tylko tymczasowe siedziby. Dziecko zrozumiało to bardzo wcześnie. Kiedyś, rok lub więcej temu, mimo surowych przykazań Starej Kobiety, Dziecko oddaliło się od miejsca, które uważało za swój dom, i nad strumykiem stanęło oko w oko z podobnym sobie wiekiem i wzrostem Dzieckiem, mieszkanką pobliskiej Wsi.
– Co tu robisz? – spytała mała Wieśniaczka.
– Oglądam strumyk – odparło Dziecko, patrząc zaciekawione na swą rówieśniczkę. Była to pierwsza w jej życiu mała dziewczynka z jaką rozmawiała, więc wydawało się jej to wspaniałe.
– A gdzie masz swój dom? – spytała Wieśniaczka.
– O, tam, za tym laskiem – odparło Dziecko ochoczo, ciesząc się, że jest obiektem zainteresowania kogoś więcej niż tylko Stara Kobieta. Dziecko z kolei nie wpadło na pomysł, żeby spytać o dom Wieśniaczki. Nie wydawało się mu to ani ważne, ani potrzebne. Nie wiedziało bowiem, że istnieją domy – prawdziwe, stałe domy jako takie. Przypuszczało, że wszyscy, tak jak ono, przemieszczają się z miejsca na miejsce.
– Kłamiesz! – zawołała nagle obca dziewczynka. – To nie jest twój dom, tylko rozwalająca się, opuszczona chałupa starej Akton, która umarła, gdy ją pobili Najeźdźcy! Ciekawa jestem, co wy tam robicie! I ile was tam jest?
Gdy Dziecko powtórzyło tę rozmowę Starej Kobiecie, ta bez słowa wyjęła worek i zaczęła pakować garstkę posiadanych przez nie rzeczy.
– Idziemy – rzekła po chwili bez żalu, wyciągając do Dziecka dużą, ciepłą dłoń.
I znowu nie uczęszczanymi, bocznymi ścieżkami, wymijając środek Wsi, Stara Kobieta i Dziecko przemykały w stronę Dużego Lasu, który czerniał na horyzoncie i o którym niektórzy mieszkańcy Wsi zgodnym chórem powtarzali, że w nim straszy. Dziecko nie wiedziało o tym, ale żaden las, nawet najciemniejszy, nie napawał go nigdy lękiem. Nawet w czasie najgroźniejszej wichury czy burzy, gdy wielkie drzewa, skrzypiąc groźnie, pochylają swoje konary i mruczą coś do siebie w niespokojnej mowie wielkich drzew, a za ich pniami połyskują w mroku oczy nieznanych, często drapieżnych zwierząt. Nawet wtedy Dziecko nie bało się Lasu.
Zawsze, po paru kolejnych dniach marszu, po paru nocach przespanych byle gdzie w Lesie, w przypadkowo odkrytych skalnych pieczarach (a niekiedy nawet w dziuplach spróchniałych drzew), Stara Kobieta i Dziecko znajdowały kolejny, tymczasowy dom. Była nim jakaś porzucona przez mieszkańców, gnijąca ze starości chałupa albo stojąca daleko za Wsią stodoła czy stajnia. Stara Kobieta zostawiała Dziecko w nowej siedzibie, zakazując mu oddalać się, a sama ruszała w stronę Wsi, by zdobyć nieco innej żywności niż ta, która na co dzień była ich udziałem. Przynosiła też trochę mleka, chleba, a niekiedy nawet świeżego mięsa. Inną żywnością była ta, którą posilały się w drodze lub w Lasach: dziwne suszone mięso w paskach, czerstwe placki, owoce leśne i źródlana woda.
Drugie w życiu Małej i jak na razie ostatnie spotkanie z innym dzieckiem miało miejsce w pobliżu jednej z tych tak często zmienianych i całkiem przypadkowych siedzib. Tym razem była to pasterka, której owcom zamarzyło się skubanie trawy w tak dużym oddaleniu od Wsi, że dziewczynka bezradnie biegła za nimi, póki nie zatrzymały się w pobliżu na poły zrujnowanej chałupy, gdzie trawa, nie deptana ludzkimi nogami, była świeża, soczysta, wysoka. Dziecko na widok pasterki cicho wysunęło się z domu i nieruchomo przykucnęło w jej pobliżu. Pasterka wiła wianek z koniczyny i śpiewała radosnym, donośnym głosem jakąś prostą i miłą piosenkę o łące, kwiatach i owcach.
– O la la! – powiedziała na widok Dziecka, przerywając piosenkę. – Nie znam cię jeszcze, choć zdawało mi się, że znam tu wszystkich. Jak masz na imię, boja Izel…
Dziecko długo patrzyło na nią poważnymi, wielkimi oczami, nic nie mówiąc.
– No, powiedzże coś wreszcie! Nie umiesz gadać? – roześmiała się pasterka. – Pytam cię, jak masz na imię?
– Mam na imię Dziecko. Albo Mała. Pasterka wybuchnęła śmiechem.
– Ależ to nie jest imię! Jak mówi na ciebie mama? Albo tata?
– Ja nie mam mamy ani taty – odparło Dziecko. Pasterka spoważniała, ale zaraz wróciła jej naturalna pogoda:
– Kogoś przecież musisz mieć! Kogoś kto się tobą opiekuje? Jest chyba ktoś taki?
– Mam ją – powiedziało Dziecko i ruchem głowy wskazało zrujnowany dom.
– Pewnie masz ciocię lub babcię – podpowiedziała Pasterka.
– To całkiem możliwe. Ona jest stara – zgodziło się Dziecko z powagą.
– A zatem jest babcią. A jak cię nazywa?
– Dziecko lub Mała – powtórzyło Dziecko. Pasterka zachichotała z rozbawieniem.
– Chcesz to przyjdę tu jutro, żeby paść owce, i wtedy pobawimy się – rzuciła wesoło. – Może wówczas przypomnisz sobie, jak masz na imię. Wszyscy mają jakieś imiona. Więc chcesz?
– Chcę – odparło Dziecko, bowiem pojęcie zabawy było mu całkiem obce, lecz szybko pojęło, że musi to być coś bardzo przyjemnego.
Ale już nazajutrz, wczesnym świtem, Stara Kobieta i Dziecko szły szybko bocznymi drogami w stronę czerniejącego na horyzoncie Lasu.
– … więc nie mogę się z nią bawić? – pytała mała podopieczna Starej Kobiety, spokojnym, poważnym tonem, nie próbując się buntować.
– Nie możesz – odparła Stara Kobieta.
– Powiedz mi przynajmniej, jak mam na imię. Wszyscy mają jakieś imiona!
– Jeszcze nie czas – powiedziała jej Opiekunka. – Poznasz swoje imię, gdy będziesz większa.
Nie każda kolejna zmiana siedziby odbywała się tak spokojnie, choć pospiesznie. Wówczas to Stara Kobieta i Dziecko szybkim krokiem mijały Wieś, a potem pnąc się pod górę w stronę czerniejących na horyzoncie najbliższych Lasów, zwalniały kroku, a nawet odpoczywały po drodze, przysiadając w cieniu drzew.
Bywało jednak i tak, że opuszczenie kolejnego domu przypominało prawdziwą ucieczkę. Paniczną i pełną lęku, z widmem równie prawdziwej grozy.
Tak było przy ostatniej zmianie miejsca pobytu. Udało się im akurat trafić na dobry, wygodny dom. Ani deszcz, ani wicher jeszcze nie zdołały przeniknąć do jego wnętrza; dach, choć kryty tylko słomą, długo jeszcze mógł stawiać im opór, a wnętrze nie było tak zrujnowane.
– Chyba tu przezimujemy – powiedziała z zadowoleniem Stara Kobieta. – Tylko proszę cię, unikaj innych dzieci. Są bardziej gadatliwe niż dorośli i choć nie tak fałszywe, jak niektórzy z nich, jednak mówią o wiele za dużo, co prawda nie ze złej woli. Pamiętaj, że nikt nie ma prawa cię widzieć.
To zdanie: “Pamiętaj, że nikt nie powinien cię widzieć” towarzyszyło Dziecku od najwcześniejszych, zapamiętanych lat życia. Lecz nie znając innych dzieci i niemal nie rozmawiając z nimi, Mała rosła w przekonaniu, że tak właśnie powinno być. Sądziła, że wszyscy ludzie, duzi i mali, żyją z dala od siebie, obcy sobie wzajem, odlegli ciałem i duchem, unikając siebie lub wręcz przed sobą uciekając.
Tym razem żadne dziecko ze wsi nie zakłóciło spokoju nowych mieszkanek opuszczonego domu. I choć Stara Kobieta raz na parę dni szła do ludzkich siedzib po chleb, mleko, a gdy miała szczęście to nawet po jajka czy kawałek mięsa zdawało się, że nikt nie interesuje się bliżej obcą żebraczką, że wszyscy traktują jej pobyt za wsią jako coś naturalnego. Na ogół wszyscy też chętnie obiecywali jej żywność, wierząc – w zgodzie z Pradawnymi Obyczajami – że nakarmienie głodnego przyniesie obfitość pożywienia ofiarodawcy. Ten dobry, stary obyczaj pozwalał Dziecku i jego Opiekunce żyć względnie dostatnio w niemal każdej z napotkanych Wsi. Stara żebraczką nie wzbudzała niczyjego zaciekawienia ani niespokojnych domysłów; była postacią nader częstą na wszystkich drogach tej krainy. O Dziecku – ukrytym w głębi opuszczonego domu – zdawało się, że nie wiedział nikt.
Mimo to pewnego ranka do chaty wbiegł zdyszany Wieśniak. Ponieważ już z daleka słychać było jego ciężkie kroki i zasapany oddech, Stara Kobieta zdążyła w milczeniu wskazać Dziecku róg pokoju, gdzie stała duża, zniszczona komoda. Dziecko skryło się w jej wnętrzu.
– Nie jesteście tu sama! – zawołał Wieśniak od progu. Jest z wami ono, prawda?
Wieśniak dyszał ciężko i niespokojnie; widać było, że musiał biec przez całą, dość długą drogę ze Wsi. Stara Kobieta patrzyła na niego w milczeniu, szarymi, spokojnymi oczami o nieruchomych powiekach.
– Nieudawajcie! – zamachał Wieśniak rękami. – Większość zaczyna się domyślać kim jesteście i nie zawsze ci, którzy powinni. Musicie uciekać, bo we Wsi pokazali się Najeźdźcy. Spieszcie się! I… i tylko jedno… Czy mógłbym choć rzucić okiem na… na…