Konny posłaniec mknął chyżo po drogach i bezdrożach dawnego Wielkiego Królestwa, aby jak najszybciej dotrzeć w pobliże Ardżany. Była już druga godzina w nocy, gdy na zmęczonym koniu dotarł do skraju Dżungli, porastającej ruiny dawnej stolicy. Tu skręcił w stronę warownego Zamku na zboczu skalistej góry. Nim opadł zwodzony most, posłaniec wykrzyczał na drugą stronę głębokiej, wypełnionej wodą fosy: “Siła Urgha!” – i z tętentem końskich kopyt przebył ostatnią przeszkodę. Hasło, zmieniane prawie co wieczór, obowiązywało dopiero od roku, gdy lęk i podejrzliwość władcy Imperium, Urgha XIII rosły wraz ze zbliżaniem się, wieszczonego przez Pieśń Jedyną, Dnia Wyzwolenia. Urgh, nie wiedząc którędy i jak nadejdzie Groźba Pieśni, podwoił straże u bramy, zamkowej gwardii nakazał nie odstępować swojej osoby, gdy opuszczał komnatę i wprowadził owe co noc zmieniane hasła, obowiązujące przy wejściu i wyjściu z Zamku.
Gdy przybył konny posłaniec, Urgh XIII nie spał. W przeciwieństwie do swych poprzedników na tronie Imperium, którzy zasypiali ledwo złożyli głowę na łożu – ostatni z Urghów cierpiał na bolesną bezsenność. Chodząc wielkimi krokami po komnacie noc w noc przeklinał swoich przodków, wielkich Urghów z kolejnych dwunastu pokoleń za to, że właśnie on, trzynasty z rzędu, urodził się w tak fatalnym czasie. On, Urgh, urodził się w Czas Przepowiedni głoszonej przez Pieśń Jedyną. Wszyscy jego poprzednicy na tronie słuchając jej słów zżymali się, karali śmiercią śpiewaków, palili na stosach Czarownice, prawdziwe i fałszywe – ale spali spokojnie. Nie za ich życia miała się bowiem spełnić prorocza Pieśń. A najistotniejszą, uderzającą cechą plemienia Najeźdźców było życie z dnia na dzień – i niezawracanie sobie głowy przyszłością.
Urgh XIII doskonale pamiętał dzień śmierci swojego ojca. Znowu widział przed oczami siebie, kilkunastoletniego chłopca – i zakutego w zbroję potężnego Urgha XII. Do ostatka, do samej śmierci nie pozwolił zdjąć z siebie zbroi i umierał stojąc, wsparty na swym mieczu.
– Byłem żołnierzem i jako żołnierz umrę – ryczał swym sługom, gdy nadaremnie nakłaniali go, by zrzucił z siebie niewygodną stal i położył się w łożu. Była to zima i na kominku płonął ogień, odbijając się purpurowymi refleksami od złocistego pancerza ojca.
– Ostatnia taka spokojna i dobra śmierć w naszym rodzie! – zaśmiał się nagle Urgh XII zsiniałymi wargami. – Ty, mój mały, nie będziesz mieć ani spokojnego życia, ani tak dobrej śmierci, we własnej komnacie, przy ciepłym kominku. Ciebie zabije Pieśń Jedyna, bowiem właśnie dla ciebie została ona stworzona. Cóż, mój maty, masz pecha. Siedem setek, siedem dziesiątków i siedem lat od podboju przez nas Wielkiego Królestwa minie właśnie za twego panowania. I jeżeli ta przeklęta Pieśń nie myli się, jest naprawdę Pieśnią wieszczą… ha! mój maty! ciężki będzie twój los!
Śmiech zamarł mu na ustach i głowa nagle opadła na piersi. Urgh XII skonał, oddając swe dziedzictwo synowi. Dziedzictwo obciążone klątwą Pieśni, którą ułożył nie wiadomo kto i nie wiadomo kiedy – a która miała się spełnić za życia jego, ostatniego z panujących Urghów, Urgha XIII… Nie, Urgh XII nie śmiał się z syna, ani nie cieszył się nieszczęściem, które miało spaść na jego głowę. Po prostu jak każdy Urgh nie umiał nikomu współczuć i uważał, że każdy musi sam, twardo, porać się ze swym losem. Nieuniknione zaś – jest Nieuniknionym.
… ale właśnie dlatego Urgh XIII nie mógł spać i nocami chodził po swojej komnacie, rozmyślając nad sposobami zaradzenia Nieuniknionemu. Nic jednak nie wymyślił. Ani on, ani jego doradcy, ani nawet najchytrzejszy z nich, zdrajca i zaprzaniec własnej krwi, Woodou. Jedyne co umiał robić, to podwajać warty wokół siebie i zwiększyć armię, wcielając do niej wszystkich, co do jednego swoich podwładnych. Więc też armia ta była najpotężniejszą ze wszystkich w całej ośmiowiekowej historii trwania jego rodu w tym podbitym kraju.
Ba, była to armia wielekroć większa niż ta, która kraj podbiła! Poza jej, szeregami pozostali jedynie dawni obywatele Wielkiego Królestwa i to nie wszyscy. Wielu bowiem zdradziło, jak Woodou i oddało swoje usługi kolejnym Urghom. Niektórzy z nich z pokolenia na pokolenie trwali przy Najeźdźcy jako słudzy, nawet zdołali zapomnieć, jaki był ich ród – i mówiły o tym jedynie tajne akta na Zamku w Ardżanie, gdzie nigdy nie zapomniano, kim są w rzeczywistości.
– Panie, przybył posłaniec – przerwał nocne rozmyślania króla podniecony głos Woodou. – Ma wieści, które może cię zaciekawią, a nawet ucieszą…?
– Dawaj go – burknął Urgh.
Posłaniec przykląkł na jedno kolano i chwiejąc się, umęczony długą drogą bez odpoczynku, wyjąkał:
– Panie, w naszym Miasteczku, w lochu, trzymamy Czarownicę i jej pomocnika, chłopca w wieku około szesnastu lat. Czy mamy ich spalić, czy też…
– Durniu! Od dawna rozesłałem wici do wszystkich moich wodzów, że szukam Czarownicy! Na stos zawsze jest czas! Gdzie ona? W lochu, ale gdzie? I jak daleko?
– Pół nocy gnałem konno, bez przerwy – wykrztusił posłaniec.
– Więc teraz pojedziesz drugie pół nocy razem z moją gwardią. Jej i tylko jej oddacie Czarownicę z chłopcem. A zresztą chłopiec mi nie jest potrzebny. Możecie go od razu zabić. Ważna jest Czarownica. Choć nie wierzę, aby była prawdziwa. Podsyłacie mi stale same fałszywe!
– Panie, ta jest najprawdziwsza w świecie – wyjąkał posłaniec. – Daję ci na to własną głowę jako gwarancję.
– A cóż takiego zrobiła, by nazywać ją od razu Czarownicą? Zatruła wasze studnie? Zrzuciła z konia waszego dowódcę? – zakpił ponuro Urgh.
– Nie, panie. Ona wstrzymała na kilka sekund lawinę potężnych głazów, toczącą się ze stromego zbocza.
– Cooo?! – wrzasnął Urgh. – 1 dopiero teraz mi to mówisz? Byłaby to w takim razie najprawdziwsza z Czarownic! A nie jedna z tych, jakie mi tu dziesiątkami sprowadzał ten nędzny Woodou. Wiedziałem! Wiedziałem, że Pieśń Jedyna nie może kłamać w każdym wierszu, jak chcą mi niektórzy wmówić. Skoro Pieśń głosi, że Czarownice istnieją, i między innymi za ich sprawą dopełni się Przepowiednia, to muszą być! Jadę z wami! Woodou! Osiodłać mi konia i zebrać oddział najdzielniejszych żołnierzy z mojej osobistej gwardii!
– Tak, panie, ale radziłbym na razie nie zabijać tego chłopca… rzekł Woodou i wyszeptał coś swemu władcy prosto w duże, czerwone ucho.
– Nie wierzę ci! Ale i tak na wszelki wypadek obedrzemy go żywcem ze skóry, a potem spalimy! – huknął tubalnie Urgh i wybiegł z komnaty, nim Woodou go powstrzymał.
Po chwili już w Zamku, mimo nocy, panował wielki ruch. Nie minął nawet kwadrans, gdy konny oddział ruszył przez zwodzony most.
– Kiedy powinniśmy znaleźć się w twoim Miasteczku? zapytał władca posłańca.
– W niewiele godzin po wschodzie słońca, o ósmej rano najpóźniej…
I noc na drogach Wielkiego Królestwa roztętniła się od końskich kopyt.
* * *
Szarzało. Ale jeszcze na niebie było widać ostatnie gwiazdy – Wymyśliłaś co? – Panienka niecierpliwie przerwała parogodzinne milczenie Czarownicy.
– Nie. Przewertowałam w pamięci wszystkie Księgi Magiczne, z których ongiś pobierałam nauki, ale nie znalazłam niczego. Jest jedna, ale bardzo ryzykowna możliwość. Uratuje ci na pewno życie, ale kto wie, czy nie przekreśli tego co ważniejsze… Mimo wszystko w ostatniej chwili, gdy już nie będzie czasu na nic, tylko na śmierć, przemienię cię w tak małego ptaszka, który prześliźnie się przez te kraty. Jako ptaszek pofruniesz wysoko w góry, gdzie pożegnałaś moją Siostrę Drugą. Tam musiałabyś poczekać kilka dni, aż pojawi się Siostra Czwarta i ufać Najwyższym Bogom, że uda się jej ciebie odczarować. Ale kogo w ptaka przemieniono i oderwał się od ziemi, najczęściej już na zawsze pozostaje w chmurach i na ziemię nie wraca. Gdyby mojej Siostrze Czwartej przydarzyło się jakieś nieszczęście i nie stawiła się na umówione spotkanie, zostałabyś jako ptak, do końca swego życia. O ile wiem, nie znasz zaklęcia przemiany z ptaka w człowieka. Moje siostry miały zakaz uczenia cię zaklęć związanych z ptakami, gdyż są one niebezpieczne i wolno je używać jedynie Czarownicom. A i to tylko raz w całym życiu. Dlatego na ogół zostawiamy je na Godzinę Stosu…
– Godzinę Stosu…? – spytała Panienka.
– Tak. W Godzinie Stosu, jeżeli nie uda się nam jej ominąć w swym życiu, w chwili gdy pierwsze płomienie ognia ogarną nasze ciało, przemieniamy się w ptaka i wyfruwamy z płomieni lecąc w Wysokie Góry. Tam pozostajemy do końca swego życia wiodąc życie wolnych, ale niemych ptaków. Nawet najbieglejsza z Czarownic nie jest w stanie porozumieć się z Siostrą Ptakiem. Niemota jest zapłatą wobec Losu za Dar Życia. I to jest właśnie Wielka Tajemnica Czarownic.
… a jednak twoja Siostra Druga przemieniła się w orła! Sama to widziałam na własne oczy – odparła Panienka. – To prawda, miała potem kłopoty, nie mogła wrócić do własnej postaci i ja musiałam j ej trochę pomóc, ale udało siei wróciła do ludzkiej skóry.
– Och, biedna Siostra… – oczy Czarownicy Trzeciej niepokojąco zamgliły się. – A zatem w Godzinie Stosu nic nie ustrzeże jej przed straszliwą męką. Biedna, widać chciała w ten ostateczny sposób ratować ciebie, ryzykując bezpowrotną utratą najcenniejszego daru. Tak, mogła to uczynić jedynie dla ciebie, choć groziło jej, że pozostanie już na zawsze tam, w nieboskłonie, blisko Wysokich Gór i Gwiazd…
Panienka nagle drgnęła:
– Powiedziałaś Gwiazd? Gwiazdy… o Bogowie…
Podbiegła szybko do malutkiego, zakratowanego gęsto okienka. Szarzejące już niebo było zeń ledwie widoczne, ale jeszcze mrugały na nim ostatnie złotosrebrzyste Gwiazdy.
– … Gwiazdy! Jeszcze tam są, ale wkrótce znikną. Tylko one mogłyby nam pomóc1.
– Co mówisz?
– Zamilcz na chwilę – mruknęła Panienka, wspinając się ku okienku. – Chodź tu bliżej i spoglądaj na tę dużą, mrugającą Gwiazdę, błagając ją w myślach o pomoc. Nie ustawaj ani na chwilę…
– … ach tak – szepnęła Czarownica Trzecia. – Siostra Druga wspominała mi o twojej przyjaźni z Gwiazdami. Więc wystarczą moje myśli?