Литмир - Электронная Библиотека

– A któż ma tego cudu dokonać? – spytała kpiąco Panienka. – Gwiazdy? A może ty lub ja?

– Może Gwiazdy, a może ty lub ja? – uśmiechnęła się Czarownica.

Wędrowały teraz wyżej i wyżej, nie spotykając poza zwierzyną żadnej żywej istoty, nie widząc choćby w największej oddali czarnych sylwetek Najeźdźców. Tych noga nigdy tu nie stanęła. Tak jak bali się mrocznej czeluści Lasów – żywili zabobonny lęk przed Wysokimi Górami. Oni – potomkowie kolejnych Urghów i ich wasali – mieli we krwi step, długie konne wędrówki po równinach, gdzie już z oddali widać było każde niebezpieczeństwo, jakie tylko mogłoby im zagrozić. Wieczni koczownicy – choć żyli w podbitym przez siebie Wielkim Królestwie prawie osiem długich wieków – nadal woleli rozjeżdżać konno po równinach i dolinach podbitego państwa, niż osiąść gdzieś na stałe lub zbliżyć się do groźnych Lasów i Wysokich Gór. Zabraniali też tego swym zniewolonym poddanym – i co jakiś czas przesiedlali całe ludzkie gromady, całe wsie lub miasteczka z ich dotychczasowych siedzib w inne miejsce, trzymając je zarazem z dala od Lasów i Gór. Jakby bali się, że Lasy i Góry wchłoną ich niewolników i nigdy nie zwrócą. A niewolnicy byli Urghom niezbędni: to oni siali, orali, uprawiali ziemię, żywiąc całe watahy Urghowej armii. To oni pracowali w pocie czoła w licznych kopalniach, przy budowie domów i baraków, warowni i fortec, w warsztatach tkających sukno, robiących buty, szyjących odzież. Tylko wytwarzanie broni Najeźdźcy pozostawili wyłącznie sobie. Dzięki pracy podbitego narodu Wielkie Królestwo, choć niemiłosiernie grabione, ciągle istniało. Urghowie umieli tylko niszczyć – i korzystać z cudzej pracy. Mieszkańcy dawnego Wielkiego Królestwa znali smak pracy i nie brzydzili się go, choć praca pod batem pachołków Urgha nie była pracą wolną, dającą ludziom szczęście i satysfakcję. Była pracą niewolniczą, której owoce spożywali nie oni, ale ich wróg.

… więc Panienka z Czarownicą, nie nękane żadnym pościgiem, wędrowały swobodnie coraz dzikszą, górską krainą, napotykając jedynie lisy, sarny, wilki, niedźwiedzie. Ale żadne z tych zwierząt nie zwracało na nie uwagi, ani zagrażało ich życiu. Nawet największe drapieżniki, żyjące w najdzikszych górskich ostępach wyczuwały już z daleka charakterystyczny – na szczęście tylko dla nich, nie dla każdego zapach Czarownic i zostawiały je w spokoju. Owszem, przychodziły na każde skinienie ich ręki, bez obawy i z dumą, ale na wszelki wypadek wolały je omijać z daleka, by nie usłyszeć jakiejś niewygodnej dla siebie prośby, która mogłaby naruszyć ich swobodę.

Wędrowniczki szły dwa dni i dwie noce, odpoczywając co jakiś czas, a parę godzin nocnych śpiąc u podnóży drzew, otulone swymi grubymi płaszczami. Żywiły się, jak zwykle, leśnymi owocami, suszonym mięsem i chlebem – wyciąganymi bez ograniczeń z przepastnego worka Czarownicy – a nawet plastrami miodu, które wiedźma bez obawy zabierała dzikim pszczołom.

– Chleb i mięso w waszych workach nigdy się nie kończą, tyle że jest się po nich niemal od razu z powrotem głodnym – zauważyła z przekąsem Panienka.

– Twoje podejrzenia są słuszne! – zaśmiała się Czarownica.

– Tylko mała cząstka naszego pożywienia jest prawdziwa i rzeczywiście zaspokaja głód. Reszta to magiczne suchary i magiczne mięso. Tworzę je dla nas z Niczego, więc choć żując, czujemy ich smak, dają one tylko magiczne nasycenie, a nie prawdziwą sytość. W rzeczywistości jesteśmy nadal głodne, choć nie od razu to czujemy. Byłoby jednak niebezpiecznie żywić się tylko magią, dlatego w moim worku zawsze jest trochę prawdziwego jedzenia, ot, tyle byśmy nie pomarły z głodu. Więc ten plaster miodu to dla nas prawdziwe bogactwo!

Panienka zauważyła, że im bliżej była gór, tym bardziej zmieniała się sylwetka jej Opiekunki. Niemal z godziny na godzinę prostowała się, wzrok jej jaśniał, a z twarzy znikały zmarszczki.

– Ile masz właściwie lat? – spytała w zadumie. – Zapewne nie ma na to odpowiedzi?

– Nie ma. Czarownice nie mają wieku. Ich ciało zużywa się, jak wszystkie ciała, ale o wiele wolniej niż ciało zwykłego człowieka. Lecz ich pamięć i umysł są bezdenne, w niczym nie ograniczone czasem i nie starzeją się nigdy.

– Więc co robi Czarownica, gdy jej ciało mimo wszystko postarzeje się nieodwołalnie i musi wreszcie umrzeć? – spytała niecierpliwie Panienka.

– Znacznie wcześniej, niż to nastąpi, każda z nas znajduje uzdolnioną magicznie uczennicę. Oczywiście, musi ona wyrazić zgodę na wybranie losu Czarownicy, gdyż nie każda dziewczyna pragnie takiego życia, mimo że jest ono parokrotnie dłuższe. Jest to jednak żywot bardzo samotniczy, pamiętaj o tym. Żadna z nas nie ma męża, dzieci, rodziny. Żadna nie ma prawa pokochać jednego tylko człowieka, czy choćby jedno tylko zwierzę. Musi kochać wszystkich równo i równo obdarzać swymi darami. A skoro kochamy wszystkich, nas nie kocha nikt. Ludzie pragną mieć czyjąś miłość na wyłączność i tylko wówczas ją odwzajemniają.

– Więc w dniu, w którym nadejdzie śmierć twego ciała, wchodzisz duchem i umysłem w ciało młodej dziewczyny? zdziwiła się Panienka, a w jej oczach pojawił się niepokój i zarazem satysfakcja.

– Tak. Moje ciało umiera długo, powoli stygnie, a coraz chłodniejsze dłonie trzymają żywe, ciepłe ręce wybranej dziewczyny. Nasze oczy wpatrują się w siebie tak długo i intensywnie, aż wreszcie w momencie całkowitej śmierci mojego ciała, ja staję się nią. I wówczas jej oczy, jakiego by nie były koloru, przebarwiają się w szare. Moje martwe ciało, które żyje przeciętnie trzysta lat, w okamgnieniu rozsypuje się w proch i znika, bowiem wiatr porywa go i rozsypuje daleko, daleko. Niektóre drobiny trafiają do ludzkich siedzib, niekiedy w postaci pyłu wpadają komuś do oka. Jeśli jest to dziewczyna, pyłek kiełkuje w niej stając się zalążkiem przyszłego magicznego daru. Ale zdarza się to bardzo rzadko. Dlatego znalezienie utalentowanej uczennicy – następczyni jest bardzo trudne, a niekiedy nawet niemożliwe. Wówczas Czarownica umiera naprawdę, a wraz z nią znika bezpowrotnie jej cała wiedza i magiczne talenty. A wiedza ta i talenty nie są jednakowe wśród wszystkich Sióstr, zawsze coś je różni.

Panienka uśmiechnęła się domyślnie:

– … rozumiem. Cały czas okłamywałyście mnie. Lecz, jak widzę, twemu ciału daleko jeszcze do trzystu lat…? Czy nie za wcześnie zatem wybrałaś mnie na siebie?

Czarownica roześmiała się.

– Nie, nie wybrałam cię na siebie, ani ja, ani żadna z moich Sióstr, które przecież kolejno opiekowały się tobą! Zapewniam cię, że każda z nas ma jeszcze co najmniej ze sto lat czasu na szukanie następczyni!

– Więc ja…? Kiedy się dowiem, do czegóż jestem wam potrzebna?

– Do spełnienia – mruknęła Czarownica i przyśpieszyła kroku. Panienka już wiedziała, że nie dowie się ani słowa więcej.

Krajobraz stawał się coraz dzikszy i piękniejszy w swej surowej, naturalnej urodzie, nie tkniętej ręką człowieka. Nie tkniętej…? Panienka przybywała w te strony po raz trzeci. Najpierw była ośmioletnim dzieckiem, potem Dziewczynką trzynastoletnią, wreszcie Panienką. Teraz miała lat szesnaście. Ale oczy Panienki już nie były oczami Dziecka czy Dziewczynki i widziały więcej. Kraina Wysokich Gór jawiła się jej teraz inaczej. I Panienka nagle odkryła, że ta dzika okolica jednak nosi na sobie ślady pradawnej działalności człowieka. To co ongiś brała jedynie za chaotycznie spoczywające jeden na drugim głazy, dziś w jej oczach przyoblekło się w kształt ruin. Jeszcze można było dostrzec pozostałości okrągłej wieży, zarys szerokich schodów, ślad po fundamentach jakiejś potężnej, niezwykle rozległej komnaty, którą jakby w pół przecięła wysoka, samotna skała.

… a więc tu, wysoko w Górach, stała kiedyś, przed wiekami jakaś budowla. Dziwna budowla, zapewne nie zwykła ludzka siedziba, skoro czyjeś ręce postawiły ją t u, z dala od ludzi, łąk, pastwisk, uprawnych pól. Teraz to tylko ruiny. Nie… nie tylko. Panienka ma uczucie, że tu ruiny nie są zwykłym zwałowiskiem kamieni, że ta dziwna budowla wciąż żyje, choć uległa całkowitemu zniszczeniu – a w formie tego życia jest coś niepojętego. Jest w niej jakiś wielki, niemal zimowy chłód – i zarazem bujne, gorące, wiecznie żywe namiętności, drzemiące gdzieś, głęboko skryte.

– To musiała być świątynia – mówi głośno Panienka a echo odpowiada jej:

– To jest świątynia.

Nie, nie echo. To wysoka dojrzała kobieta o śniadej twarzy i szarych, niemal stalowych oczach. Ubrana jest w taki sam bury, żebraczy płaszcz jak Czarownica Trzecia i wygląda niemal jak jej siostra. Jest jej Siostrą.

– Witaj, droga Siostro Czwarta! – mówi Trzecia z wyraźną radością. – Cała, zdrowa i w ludzkiej postaci. Jak to dobrze!

– Nie musiałam stawać się ptakiem, choć dotarła do mnie smutna wieść, że nasza Siostra Druga, pragnąc ratować tę istotę odebrała sobie ów bezcenny dar, przemieniając się w orła – odparła Czarownica Czwarta. – Ale ciebie, droga Siostro, widzę taką, jaką chciałabym zawsze oglądać. Więc to jest moja wychowanka…

– Tak, to ja jestem Panienką – mówi Panienka wyniośle, choć sama nie wie czemu.

– Nie jesteś już Panienką. Jesteś Dziewczyną – poprawia ją tamta spokojnie. Wyniosłości jakby nie dostrzegła.

– A jakie jest moje imię? – pyta szybko Dziewczyna. Przecież każda istota ludzka w Wielkim Królestwie nosi jakieś imię! Posiadają je Najeźdźcy, ba, mają je psy i koty, jeśli tylko przyplątały się do ludzi. Czy nie pora, bym wreszcie i ja poznała swoje imię? Dziecko… Panienka… teraz Dziewczyna. Mam tego dość!

– Poznasz swoje imię za rok – odpowiada spokojnie Czarownica Czwarta. – Gdy na nie zasłużysz.

– Więc idźcie sobie teraz tam, w te ponure ruiny i obgadajcie mnie! Obmówcie! Zawsze to czynicie! Mruczycie swoje tajemnice bez końca, patrzycie na mnie podejrzliwie, a w waszych oczach maluje się to gniew, to podejrzliwość, to znowu zawód! – zawołała Dziewczyna. Wraz z mianem Dziewczyny poczuła się nagle doroślejsza, pewniejsza siebie i gniewna, wręcz zła o tę jakąś przeklętą tajemnicę, której żadna z Czarownic nie zamierzała jej zdradzić. Jej imię? Jej przyszły Los, skoro nie miała być ich następczynią? Słowa Pieśni Jedynej? I wreszcie, dlaczego to właśnie one zajmowały się nią cały czas, jak własną córką?

36
{"b":"87872","o":1}