Литмир - Электронная Библиотека

– Tego dnia, o którym mówi ta przeklęta Pieśń, w samą 777 rocznicę naszego panowania, moi wszyscy żołnierze staną z bronią w ręku. A już w tej chwili jest ich prawie tylu co mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa – mówi chełpliwie Urgh. – Na każdej piędzi ziemi będzie stał mój żołnierz i co kto mi zrobi?!

– Na każdej piędzi z wyjątkiem Wielkich Lasów, Wysokich Gór i Pustyni – myśli posępnie Woodou. – Tam ciągle nie sięga twoje panowanie, Urghu XIII, i boję się, że nigdy nie sięgnie. Ale też żyją tam tylko lwy, niedźwiedzie, orły i jelenie. A nad nimi nie musimy panować. Te stworzenia nas nie pokonają. Nie pokona nas też szalony starzec, leczący na Pustyni umierających, Pustelnik, którego zniszczy w końcu śmiertelna choroba, jaką mu przywloką jego ukochani chorzy…

Urgh niekiedy rozmyśla o swym synu, ale nie tęskni za nim.

– Nie miałbym z niego żadnego pożytku – duma ponuro. Po co mi zresztą syn? Jeśliby miała spełnić się ta przeklęta Pieśń, nie osadzę nikogo przed śmiercią na tym tronie…

Chwilami staje mu przed oczami piękna twarz matki Ajoka, ale wówczas nie smutek, lecz złość zniekształca mu rysy, złość i gniew na własną słabość, za którą został ukarany takim potomkiem.

– Dobrze, że kiedyś moi przodkowie wydali surowy zakaz mieszanych małżeństw – myśli posępnie. – Inaczej całe to państwo pełne byłoby takich Ajoków, a nasze Imperium upadłoby samo z siebie, tracąc walecznego ducha. Ja jeden złamałem zakaz i co z tego wynikło?

Pustelnik na Pustyni nie myśli o Pieśni i wypełnianiu się Czaru – chyba jeden jedyny w całej tej krainie. Ze wszystkich miast i wsi od setek lat dążą ku niemu chorzy, nie znajdujący nigdzie poza nim pomocy. Często udaje mu się przy pomocy ziół i Mocy zawartej w dłoniach ocalić czyjeś życie. Niekiedy jest na to za późno i jedyne co może zrobić, to pomóc umierającemu przezwyciężyć lęk przy przekraczaniu Bram Wiecznej Krainy, a później pochować jego ciało w suchym piasku Pustyni. Cała Pustynia to piasek – i ukryte w nim szkielety. Ale to także życie, które udaje się ocalić ł które potem wraca do ludzi, w świat niewoli, ale i świat nadziei, której nigdy nie zabije nawet najcięższa niewola. Pustelnik nie wie nic o zbliżaniu się Dnia Pieśni Jedynej, nie zna nawet jej słów, i nie ma czasu poznać, choć niekiedy nucą ją chorzy i umierający. Pustelnik skupiony jest tylko na tym, by uratować kolejne życie – i przywrócić je krainie niewoli. Tak czyni każdy lekarz, nawet jeśli śmierć byłaby wybawieniem.

I nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie wie, czy jest to od setek lat stale ten sam Pustelnik, czy też co parędziesiąt lat inny. Ale nie mato najmniejszego znaczenia.

Ten znaczący 776 rok niewoli przechodzi jak inne swoim własnym rytmem, od rozpasanego lata do żółtej, sennej jesieni, by potem przyoblec ziemię w biały śnieg, otulić” nim nędzę człowieka i bogactwo Natury. A zaraz potem śniegi zaczynają topnieć, by ustąpić miejsca świeżo kiełkującemu życiu. Ten rok przemija jak każdy inny, swoim własnym, niezmiennym rytmem, ale dla ludzi jest on niepowtarzalny i dla każdego inny. Jednym płynie zbyt szybko, innym za wolno. Najeźdźcy najchętniej chcieliby zatrzymać Czas, ale ten płynie naprzód, niestrudzenie.

* * *

Czarownica stała na schodach wiodących do ruin prastarej Świątyni i spoglądała w dół, w doliny, gdzie hen, w oddali, poruszały się drobne, zmniejszone przez odległość trzy bure sylwetki. Wydawało się, że zbliżają się niezwykle wolno, choć wytrwale. Na twarzy śledzącej je Czarownicy malowała się niecierpliwość i niepokój. Obok niej przycupnął nieduży, szary ptak i wypukłymi smutnymi oczami bez wyrazu, spoglądał w tę samą co i ona stronę.

Ajok stał koło Czarownicy, tłumiąc na próżno rozszalałe bicie serca. Oto niedługo, na jego oczach, wypełni się Pieśń Jedyna. Już jutro mija kolejna rocznica niewoli – tym razem ta właściwa, siedemset siedemdziesiąta siódma – i jest to zarazem dzień urodzin tej królewny z rodu Luilów, która stoi nieruchomo obok niego, ze spokojną twarzą i nawet najdrobniejszym grymasem nie daje po sobie znać, co naprawdę czuje. Ajok wie, że ona się boi – ale za sprawą tego Świętego Miejsca wstąpiły w nią duchy jej królewskich przodków i dlatego nie okaże strachu. Ale on istnieje – jest to strach przed odpowiedzialnością. Zbyt wielkie nadzieje zbyt wielu ludzi obciążają te dziewczęce ramiona. I choć Luelle stoi wyprostowana, Ajokowi wydaje się, że ten ciężar zaraz przygnie ją ku ziemi.

Bure sylwetki trzech Czarownic rosną w oczach, a wkrótce wszystkie trzy rosłe, silne kobiety stoją przy nich. Tak, Czarownica Czwarta też już dawno zrzuciła w górach swoją żebraczą skórę, ale działo się to tak niespostrzeżenie i wolno, że Ajok dopiero teraz spostrzegł, że cztery Siostry są właściwie dojrzałymi kobietami; żadna z nich nie jest staruszką, jakimi wydają się być wśród ludzi. I teraz rzeczywiście przypominają Czarownice: wysokie, smukłe, o śniadych twarzach i niezwykłych oczach, z długimi, prostymi czarnymi włosami.

– Jutro Dzień Czaru – mówią kolejno na powitanie, jedna po drugiej i słowa te brzmią jak zaklęcie. Ich wąskie wargi uśmiechają się do Luelle: ich twarze są spokojne, gładkie, nieruchome i tylko szare oczy zdradzają napięcie, gdy spoglądają w stronę Świątyni, a żal, gdy patrzą na swoją Siostrę – ptaka.

– Jutro Dzień Czaru… – woła nagle gniewnie Luelle -… a ja nie wiem, co mam robić! Nigdy mi tego nie powiedziałyście. Przez cały czas, gdy z wami przebywałam, nie zdradziłyście ani słówkiem, co wiecie. Ajok wie o wiele więcej niż ja! Choć to przecież o mnie chodzi i o mój Los!

A wtedy Ajok, bezwiednie, jakby wbrew woli, zmuszony jakąś niezależną od siebie siłą, zaczyna cicho nucić. Po chwili przyłączają do niego swoje głosy cztery Czarownice, a echo powtarza za nimi słowa Pieśni, wzmacniając ją:

“Wysoko w górach, w starej Świątyni jest Kamień Święty.

Zaklęta jest w nim moc wszystkich przodków Luilów rodu

I gdy na Kamień stanie Istota z praojców ducha

Duchem podobna do swoich ojców, darem do matki,

Kamień zwycięży. Urghów Imperium wróci na stepy.

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia,

że wszystko zmienia…

I nikt nie zginie od cięcia miecza, ni z haku strzała

go nie uśmierci. Kamień zwycięży w bezkrwawej walce.

Na tron kamienny w Pałacu Królów powróci władca

godny korony, miłości ludzi, szacunku wrogów.

Ziemia rozkwitnie, znikną jej rany. Pieśń się wypełni.

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia

że wszystko zmienia…”

Echo Wysokich Gór powtórzyło ostatnie słowa Pieśni.

– Więc jutro mam stanąć na świętym Kamieniu? – szepnęła Luelle.

– Tak – odparły Czarownice uroczyście. – Po ośmiuset latach na Świętym Kamieniu stanie znowu ktoś z rodu Luilów.

– Ostatni raz stał na nim Luil XXIV, jeszcze nim został królem – uzupełniła Czarownica Druga.

– Jutro staniesz ty, jedyna Dziewczyna w całym królewskim rodzie, w całej prastarej historii Wielkiego Królestwa i jeszcze bardziej prastarej historii Świętego Kamienia.

– Staniesz na nim jako ostatnia z królewskich, prawowitych potomków swego rodu – uzupełniła Trzecia.

– Dlaczego właśnie ja? – spytała Dziewczyna i w głosie jej Czarownice wyczuły leciutkie drżenie.

Po chwili milczenia na pytanie to odparła Czarownica Czwarta:

– Bo nie mamy innego wyboru. Z całego, długiego łańcucha królewskich potomków od czasów LuilaXXIV pozostałaś nam tylko ty.

– Zapewne nikt z nas nie będzie spał tej nocy – zaczęła Czarownica Pierwsza. – Mamy zatem czas i możemy opowiedzieć ci historię twego rodu…

… w rozsnuwający się wśród Wysokich Gór zmierzch zaczęła płynąć – jak dym z ogniska – cicha opowieść Czarownicy, której Ajok i Dziewczyna słuchali z zapartym tchem.

– … księżniczka Luelle ze swym mężem, Nadwornym Magiem, jedyni którzy przewidzieli zbliżającą się napaść i daremnie próbowali ostrzec królewski dwór – sami zbiegli w porę, choć ucieczka nie była łatwa. Księżniczka nosiła pod sercem swoje pierwsze dziecko. Instynkt nakazał im uciekać w Wysokie Góry, w pobliże Wielkiej Świątyni. Tam też zgromadziły się wszystkie Czarownice, trzynaście Sióstr Starszych, wiedząc, że Święte Miejsce nie dopuści wroga do siebie. I rzeczywiście nie dopuściło: potężne trzęsienie ziemi zrujnowało Wielką Świątynię, grzebiąc wprawdzie Święty Kamień, ale też odstraszając raz na zawsze Najeźdźców od zapuszczania się w te strony. Jeden ze spadających głazów ranił księżniczkę. Wydała ona na świat syna, którego przyjęły Czarownice – i zmarła od ran. Królewski Mag nie przeżył jej śmierci; zmarł ze zgryzoty w niewiele tygodni później. Czarownice przejęły opiekę nad niemowlęciem. Już wówczas zdawały sobie sprawę z tego, że jest to jedyny prawowity, żyjący potomek rodu Luilów. Pozostali członkowie królewskiej rodziny wraz z synami zginęli z rąk Najeźdźców.

Czarownice opiekowały się chłopcem do lat siedmiu, a później jedna z nich skierowała się z nim w stronę ludzkich siedzib. Tam oddały go na wychowanie bogobojnej i – szlachetnej rodzinie – nie mówiąc jednak ani słowem, kim jest. Dołączyły tylko niewielki woreczek ze złotym kruszcem. Równocześnie wymazały z pamięci chłopca wszelką pamięć o tym, kim był. Od tej pory – dla zachowania bezpieczeństwa królewskiego rodu – wszyscy jego kolejni potomkowie żyli w całkowitej nieświadomości, kim są. Chłopiec zresztą osądził wkrótce, że jest prawdziwym synem tych dobrych ludzi. Dorósł wśród nich do wieku męskiego, ożenił się i miał własne potomstwo. Nikt nie wiedział o tym, że oczy Czarownic nieustannie śledzą los każdego z królewskich prawnuków.

Za pomocą czarów, magii i wielu zabiegów, Czarownice starały się chronić królewskich praprawnuków przed groźbą śmierci z rąk Najeźdźców. Starały się jak mogły, ale okrucieństwo żołdaków Urgha było tak wielkie, że nigdy nie udało się w kolejnych pokoleniach potomków Luilów ocalić więcej niż jedno istnienie. Na ogół był to zawsze chłopiec.

Przez siedemset siedemdziesiąt lat Czarownice niezmiennie czuwały, ale Los nie był łaskawy i w każdym pokoleniu ginęło wielu potomków Luila XXIV. Ale ten jeden ocalony wciąż przedłużał królewski ród. Ocalając jednak królewskie dzieci, Czarownice stale były narażone, bowiem zawsze musiały przebywać blisko ludzkich siedzib. Więc też ginęły, jedna za drugą, i wkrótce z trzynastu wszechpotężnych Sióstr pozostało pięć, zmęczonych wieczną ucieczką i igraniem ze śmiercią, utrudzonych stale drążącym je niepokojem, czy uda im się ocalić choćby to jedno istnienie, przedłużające królewski ród.

63
{"b":"87872","o":1}