Литмир - Электронная Библиотека

“… za siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat

dla krwawych Urghów złowieszczy Czar przyniesie los

i nie żelazny sprawi to miecz, nie krew przelana,

lecz Wszechpotężna, Drzemiąca Moc, Moc nienazwana,

którą obudzi stóp drobnych ślad…”

I te, i dalsze słowa były coraz bardziej zagmatwane, zagadkowe, niepojęte – i tym bardziej budziły lęk. Na Zamku Urgha XIII głowiono się nad nimi niemal od początku panowania tego właśnie władcy. Gdyż to za jego życia upływało siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat – a zatem po prostu 777 lat, liczonych od Dnia Grozy, Dnia Podboju Wielkiego Królestwa. I dlatego Urgh XII, ojciec obecnego władcy, panował spokojnie, a nawet złośliwie chichotał, spoglądając na swego nieletniego jeszcze następcę i jedynego syna:

– Nie j a będę miał TO na głowie, mój synu! Nie ja! Nie mój to będzie strach, lecz twój, więc ty się martw, ile prawdy w tych głupich słowach, bo zanim cośkolwiek z nich się spełni, mnie i tak już nie będzie na tym świecie…

Pytanie: “ile prawdy w tych głupich słowach” stawało się coraz bardziej palące. Przepowiedziane w Pieśni Jedynej 777 lat upływało już wkrótce – dokładnie za trzy lata. Albo cztery. Jednym wychodził taki, a drugim inny rachunek, ale rok mniej, rok więcej i tak w tym przypadku nie miało znaczenia. Tak czy owak świat Urgha miał runąć, a Imperium powrócić do rąk prawowitych władców.

I dziś też Urgh XIII, niemal jak co dzień, wielkimi krokami chodził po swojej komnacie w Zamku i wyrzucał z siebie gniewne zdania.

– … mówiłem, że to wyjaśni tylko astrolog. Astrolog, mag lub Czarownica! I żądam, żeby wreszcie kogoś takiego doprowadzono przed moje oblicze! Kogoś, kto wyjaśni słowa tej przeklętej Pieśni i oceni ich prawdopodobieństwo!

Woodou, jego doradca, malutki, chudy, zgarbiony – kulił się w sobie jeszcze bardziej pod wzrokiem swego pana.

– Królu, wszak wiesz, że każda osoba spośród mieszkańców tego kraju, która została choćby podejrzana o bycie Czarownicą, magiem lub astrologiem była natychmiast, bez sądu, palona na stosie. Nie tylko za twego, ale i twoich ojców panowania. Więc dzisiaj nie ma w tym kraju nikogo takiego. Już nie ma.

Woodou nie pochodził z rodu Najeźdźców, tym bardziej jego lęk i uniżoność wobec Urgha XIII były większe. Woodou urodził się jako mieszkaniec podbitego przez Urghów kraju i byłby zapewne niewolnikiem, jak jego pobratymcy, gdyby nie spryt, inteligencja i chytrość, dzięki którym stał się dla króla niezastąpiony. Początkowo Woodou, jako chłopiec, był tylko pachołkiem Urgha, wyznaczonym do trzymania za uzdę konia, gdy władca nań wsiadał. Bystrość chłopca i zdolność do pochlebstw spowodowały, że rychło został najpierw osobistym pokojowcem władcy, a potem kimś w rodzaju jego doradcy i sekretarza. Rady Woodou dotyczyły stale tego samego – i w tym temacie był najlepszym ekspertem Urgha: jak najskuteczniej unicestwiać w porę jakiekolwiek przejawy buntu ze strony zniewolonych poddanych, jak tropić śpiewaków Pieśni Jedynej, jak skutecznie wzbudzać i utrwalać lęk przed Najeźdźcami – taki lęk, który uniemożliwi jakiekolwiek działania przeciw nim. A w tym Woodou był niezastąpiony, bowiem sam będąc poddanym i mając duszę niewolnika, najlepiej znał (lub przynajmniej tak mu się zdawało) sposoby działania przeciw swym współrodakom.

Od paru lat Urgh XIII ponawiał jedno i to samo żądanie. Pragnął spotkać się z kimś, kto ostatecznie wyjaśniłby mu, czy słowa Pieśni Jedynej są słowami wieszczymi, proroczymi, czy też nie mają żadnego znaczenia, a magiczna liczba 777 jest zwykłą zachcianką śpiewających, marzeniem, ułudą – a nie rzeczywistą groźbą. Od tych samych paru lat Urgh niezmiennie dowiadywał się od swych sług, rycerzy i krewnych, że wszyscy umiejący posługiwać się magią lub mową Gwiazd na mocy nie kogo innego, ale jego własnych, a także jego praojców rozkazów, zginęli okrutną śmiercią.

Urgh popadał wówczas w straszliwy gniew i Woodou wysilał swój spryt, by przyprowadzić władcy kogokolwiek, kto mógłby z powodzeniem odegrać rolę astrologa, maga lub Czarownicy. Ileż fałszywych Czarownic spłonęło, nie mając pojęcia o magii i czarach – o czym wiedzieli zresztą wszyscy, nawet sam Urgh, który każdorazowo nakazywał jednak wieść je przed swoje oblicze, choć z góry wiedział, że spotka go rozczarowanie. Czepiał się jednak choćby najcieńszej niteczki nadziei. Nie ufał też fałszywym, podstawionym przez Woodou astrologom i magom. Choć ci, przebrani przez sługę w czarne, zdobne gwiazdami płaszcze, wlepiali bezradny wzrok w nocne niebo, aby później zapewniać władcę, że gwiezdne konstelacje gwarantują mu długie i bezpieczne panowanie – Urgh jednak wpadał w szał i nakazywał im ścinać głowy za to, że kłamią. Od lat zatem nikt już, za żadne ofiarowywane sobie pieniądze, nie godził się odgrywać roli maga, astrologa czy Czarownicy. Ustawione na szalach tej fałszywej wagi worek złota lub pewna śmierć powodowały, że każdy wolał życie.

– Panie, nie ma już nikogo z nich – przysięgał Woodou, wyjątkowo szczerze jak na siebie, choć trzęsąc się ze strachu. Lecz Urgh spoglądał na niego ponuro i bijąc pięścią w długi, dębowy stół, wołał:

– To kłamstwo! Sama Pieśń mówi o tym, że one jeszcze są!

– Panie, jeśli są, to skryły się w tak niedostępnych miejscach, z dala od ludzi, że nie są w stanie tobie szkodzić, nie mają na nic wpływu! – zaklinał się Woodou. – Ostatnie dwie prawdziwe Czarownice spalił twój ojciec, niech mu będzie chwała.

– Tak. I przed okropną śmiercią w płomieniach każda z nich wykrzyczała mu prosto w twarz, że Pieśń Jedyna nie kłamie, albowiem poczęła się z wiatru, wody i ognia! – wykrzyczał Urgh, zbliżając się wielkimi krokami do swego służki, który ze strachu przykucnął za fotelem. Władca kopnął go boleśnie i znów jął chodzić po komnacie.

– Co robi mój syn? – spytał po chwili gniewnie.

– Jest w ogrodzie – wyszeptał Woodou.

– To wiem, bo zawsze tam jest, ale co tam robi?! – ryknął władca. – Fechtuje się ze swym kuzynem, przekłuwa mieczem swoje psy, strzela z łuku do ptactwa czy też wzdycha do obłoków na niebie?!

Woodou zamilkł i znów skulił się za fotelem. Syn Urgha był tematem równie niebezpiecznym jak Pieśń. Ten jedyny syn, który – jakby na urągowisko Losu – nie chciał ani nie mógł spełnić nadziei swego ojca.

– Wezwij przed moje oblicze jego nauczycieli – burknął nagle Urgh i Woodou już pędził korytarzem. Po chwili w komnacie stanęło czterech potężnych, zakutych w zbroje rycerzy.

– Czy mój jedyny syn umie już jeździć konno, czy też nadal spada z każdego konia, gdy tylko ten przyśpieszy kroku? warknął Urgh do jednego z nich.

– O panie, twój syn jest bardzo zdolny i doprawdy… on… ja bym powiedział, że…

– Nie jąkaj się! I tak będę znać prawdę!

– Spada z konia, o panie. I nie chce jeździć. A gdy już jeździ, to bez ostróg. Mówi, że ostrogi kaleczą konia. Karmi konie cukrem i gada do nich jak do człowieka, ale…

– … ale nigdy nie będzie dobrym jeźdźcem – dokończył Urgh ponuro i zwrócił się do następnego z rycerzy: – Czy mój jedyny syn potrafi już władać mieczem?

– O panie… – wyszeptał rycerz, ale pod wpływem piorunującego wzroku Urgha, zdobył się na odpowiedź: – Nasze miecze ciągle są dla niego zbyt ciężkie. Twój syn ma wątłą budowę w porównaniu do swych rówieśników…

– Mój syn! Mój jedyny syn…! Mój jedyny następca tronu ma za wątłą budowę, by władać mieczem! – zakończył Urgh z wściekłością i bólem. – Wątła budowa nie przeszkadza jednak w sprawnym strzelaniu z haku. Czy mój jedyny syn jest już dobrym łucznikiem?

Trzeci z zagadniętych rycerzy mienił się na twarzy jak poprzednicy:

– Tak, panie, on jest dobrym łucznikiem, ale tylko wobec nieruchomego celu. Nie masz mu równych w strzelaniu do tarczy, ale… – rycerz urwał, zaś Urgh zakończył:

– … ale nie chce strzelać do celów ruchomych, ani do ptaków, ani do psów, nie wspominając już o specjalnie wybranych do tego celu niewolnikach.

– Tak, panie – wyszeptał rycerz. – Twój syn mówi, że wszystko co żyje, żyje nie z jego woli, więc nie może zginąć z jego ręki. Twierdzi, że to Bogowie dają życie i tylko oni mogą je odebrać.

– Ciebie już chyba nie mam o co pytać – powiedział Urgh z wściekłością i żalem, patrząc na czwartego rycerza. – Walka na pięści zapewne też nie należy do ulubionych zajęć mego syna.

– Nie należy, panie – przytaknął czwarty rycerz. – Na lekcjach boksu twój syn pisze wiersze.

– Wiersze?! – ryknął Urgh zaskoczony.

– Tak mi się wydaje, panie, choć sam nie znam się zbytnio na tym. Czytał mi jednak pewien fragment i niczego w nim nie pojmowałem. Wydawało mi się, o panie, że twój syn chciał wyrazić wierszem uczucia lecącego ptaka, którego goni strzała. Gdybyż chciał chociaż pisać wiersze o walce…

– Tego tylko mi jeszcze brakowało! Wierszy! – zazgrzytał zębami Urgh. – Gdyby to nie był mój jedyny syn, albowiem innego nie mam, nie mam zatem następcy, bez którego runie panowanie Urghów w Imperium… Doprawdy gdyby nie to, już by nie żył ten maminsynek!

Ruchem ręki odesłał rycerzy sprzed swych oczu. Gdy wyszli, ponownie zwrócił się do swego służki, nadal opętany jedną myślą:

– … ale czy będzie mi potrzebny następca, Woodou? Powiedz sam… Skoro ten jakiś Złowieszczy ma przerwać nasze panowanie…

– Jak, panie, możesz w ogóle pytać! Wielki, królewski ród Urghów nigdy nie…

– Znowu kłamiesz! – ryknął Urgh. – Ten mój wielki ród zakończy swe panowanie na mojej osobie! Tak mówi Pieśń Jedyna i ty o tym dobrze wiesz! Zginiemy wszyscy! Ja, mój syn i ty też, zapewniam cię!

– Pieśń Jedyna nie mówi nic o naszej śmierci, panie zaprotestował słabo Woodou. – Ona mówi tylko o naszym wygnaniu. Bezkrwawym wygnaniu, bez, użycia mieczy. Po prostu wrócicie na stepy, boja… Mój los będzie gorszy, jeśli mnie ze sobą nie weźmiecie. Więc żyć będziemy, nawet w najgorszym przypadku, jeśli Pieśń ma naprawdę wieszcze znaczenie…

Ale właśnie tego nikt na pewno nie wiedział.

27
{"b":"87872","o":1}