– Kocham cię, Maggie O’Dell.
Natychmiast uniosła powieki. Jego twarz była tuż-tuż, patrzył bardzo poważnie. Wiedziała, jak trudno przyszły mu te słowa. Odsunęła się.
– Nick, ledwie się znamy. – Ten przeklęty rwący się oddech. I to po jednym tylko pocałunku.
– Nigdy tego nie czułem, Maggie. Wcale mnie nie rajcuje, że jesteś mężatką. Nie o to chodzi, o żadną pikantną grę. Nie umiem tego wyjaśnić.
– Nick…
– Proszę, pozwól mi dokończyć.
Czekała, oparła się o szafę. Tę samą szafę, do której przywarła tamtej nocy, kiedy tak niebezpiecznie zbliżyli się do siebie.
– Wiem, że to tylko tydzień, ale zapewniam cię, działam impulsywnie w sprawach… no w sprawach seksu, ale nie… gdy chodzi o uczucia. Nigdy żadnej kobiecie nie powiedziałem, że ją kocham.
Brzmiało to jak wyuczony wers, ale jego oczy mówiły, że to prawda. Chciała coś odpowiedzieć, lecz uniósł rękę.
– Nie spodziewam się, że moje słowa wpłyną na twoje małżeństwo. Ale chciałbym, żebyś wyjeżdżała, wiedząc, co czuję, na wypadek, gdyby miało to jakieś znaczenie. A nawet jeśli nie ma, jak przypuszczam, i tak chcę, żebyś wiedziała, że… kocham cię szaleńczo, głęboko, beznadziejnie. Zwariowałem na twoim punkcie, Maggie O’Dell.
Teraz on czekał lecz Maggie nie mogła wykrztusić słowa. Ściskała blat kredensu, żeby nie rzucić się Nickowi w objęcia.
– Nie wiem, co powiedzieć.
– Nie musisz nic mówić. – Jego oczy to potwierdzały.
– Mam dla ciebie wiele uczuć. – Walczyła ze słowami. Nie wyobrażała sobie, że nigdy już się nie spotkają. Ale co ona wie o miłości? Czyż nie była zakochana w Gregu, dawno dawno temu? Czyż nie przysięgała mu dozgonnej miłości? – Teraz sytuacja jest rzeczywiście trudna – powiedziała i chciała się kopnąć. Otworzył przed nią serce, zaryzykował, a ona jest taka praktyczna i racjonalna.
– Wiem – odparł. – Ale może to się zmieni.
– To wiele zmienia, Nick.
To proste zdanie przyniosło mu ogromną ulgę.
– Wiesz co – zaczął, a jej serce wyrywało się, żeby powiedzieć mu, co naprawdę czuje. – Dzięki tobie lepiej poznałem siebie, nauczyłem się czegoś o życiu. Do tej pory szedłem wydeptanymi przez ojca śladami i… i było mi tak wygodnie.
– Jesteś dobrym szeryfem, Nick.
– Dzięki, ale nie tego chcę – ciągnął. – Podziwiam cię za to, jak bardzo cenisz sobie swoją pracę. Twoje poświęcenie, twój upór. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że tęsknię za czymś, czemu mógłbym być tak oddany.
– To kim chce zostać Nick Morrelli, kiedy dorośnie? – spytała z uśmiechem, bardzo pragnąc go dotknąć.
– Kiedy studiowałem prawo, pracowałem w biurze prokuratora okręgowego Suffolk w Bostonie. Zawsze powtarzali, że chętnie przyjmą mnie z powrotem. Minęło sporo czasu, ale chyba do nich zadzwonię.
Boston. Tak blisko, pomyślała.
– To świetnie – rzekła, licząc w myśli odległość dzielącą Quantico od Bostonu.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział.
Wytrącił ją z równowagi, kiedy już sądziła, że nic jej nie grozi. Na pewno zobaczył strach w jej oczach, bo szybko zerknął na zegarek.
– Powinniśmy już jechać na lotnisko.
– Tak. – Spotkali się wzrokiem. Ostatnia okazja, żeby mu powiedzieć. A może będzie ich jeszcze całe mnóstwo?
Minęła go, zamknęła komputer i wsunęła go do torby. Nick wziął walizkę, ona torbę podręczną. Byli już u drzwi, kiedy zadzwonił telefon. Maggie chciała go zlekceważyć, ale zawróciła pospiesznie i chwyciła słuchawkę.
– Maggie O’Dell.
– O’Dell, cieszę się, że cię złapałem.
Dzwonił dyrektor Cunningham. Nie rozmawiała z nim od kilku dni.
– Właśnie wyjeżdżam.
– Świetnie. Wracaj jak najszybciej. Delaney i Turner będą na ciebie czekać na lotnisku.
– Co się dzieje? – Zerknęła na Nicka, który zaniepokojony wrócił do pokoju. – Potrzebuję goryli? – zażartowała, lecz zaraz potem zdenerwowała się, bo szef zbyt długo milczał.
– Chciałem, żebyś się dowiedziała, zanim usłyszysz coś w wiadomościach.
– Ale co?
– Albert Stucky zwiał. Przenosili go z Miami do więzienia o najwyższym stopniu zabezpieczenia na Florydzie. Stucky odgryzł ucho jednemu ze strażników, a drugiego zasztyletował… drewnianym krucyfiksem. Odstrzelił im głowy ich własną bronią. Poprzedniego dnia jakiś ksiądz katolicki odwiedził go w celi. To pewnie on zostawił krucyfiks. Nie chcę cię martwić, Maggie. Złapaliśmy go przedtem, złapiemy i teraz.
Ale Maggie miała w uszach tylko jedno zdanie: „Albert Stucky zwiał”.
EPILOG
Tydzień później
Chiiuchiin, Chile
Słońce grzało niewiarygodnie, wprost bajecznie. Bosymi stopami pokonywał skalisty brzeg. Drobne draśnięcia i otarcia nie były wysoką ceną za ciepło fal omywających stopy. Pacyfik rozciągał się w nieskończoność, jego wody odradzały, jego siła obezwładniała.
Za nim góry Chile odgradzały ten raj, gdzie żyli biedni, tyrający rolnicy, głodni uwagi, odrobiny szacunku i zbawienia. Do maleńkiej parafii należało około pięćdziesięciu rodzin. Niewiele czasu upłynie, a wtopi się w tę społeczność, stanie się kimś niezbędnym, kochanym, wręcz wielbionym. Odda te uczucia z nawiązką, pomoże pokrzywdzonym przez los ludziom w ich codziennych trudach, w ich drodze do łaski Najwyższego.
Było po prostu idealnie. Od przyjazdu prawie całkiem ustało pulsowanie w głowie. Może zniknęło na dobre. Może rozpoczął naprawdę nowe życie?
Chłopcy o smagłej skórze, ubrani tylko w szorty, gonili za piłką, biegnąc ku niemu. Dwaj z nich znali go z porannej mszy. Gestykulowali żywo i coś wołali.
Zaśmiał się, kiedy przekręcili jego nazwisko. Gdy zebrali się wokół niego, głaskał czarne czupryny i uśmiechał się. Ten malec w podartych niebieskich spodenkach miał takie smutne oczy, przypomniał mu jego samego sprzed lat.
– Nazywam się Keller – poprawił. – Nie Killer.
***