Wydawało mu się, że siedzi tak wiele godzin. Szczęśliwie nie było więcej chętnych do spowiedzi. Pewnie śnieg zatrzymał innych grzeszników w domu, pomyślał. Co znaczyło, że nikt nie widział, jak cień wchodził do konfesjonału, a potem go opuszczał.
W końcu serce księdza wróciło do normalnego rytmu. Mógł znowu oddychać. Poszukał chusteczki i wytarł twarz rękami, które trzęsły się mocniej niż zazwyczaj. Podniósł się z twardego krzesła, przytrzymując się ścian ciasnego konfesjonału. Wziął skórzaną teczkę, Biblię i wyjrzał. Kościół był pusty i pogrążony w ciszy. Na zewnątrz rozlegał się śmiech dzieci, które przechodziły pewnie przez parking, idąc z sankami na Cutty’s Hill. Dobrze chociaż, że trzymały się w grupach.
Poszurał nogami ku ołtarzowi, chwytając się ławek wzdłuż nawy. Był wykończony strachem, pozbawiony energii. Powie Maggie O’Dell o tej porannej wizycie. Ta decyzja wzmocniła go. Poczucie winy opuściło jego duszę. Tak, to jest słuszne. Ruszył w dół korytarzem, który łączył kościół z plebanią. Miał wrażenie, że nawet nogi stały się lżejsze, a ból w piersiach wyraźnie zmalał i dokuczał tylko trochę.
Idąc do swojego biura, zauważył, że ktoś zostawił otwarte drzwi do piwnicy z winem. Zatrzymał się i nerwowo zerknął w głąb schodów. Czuł zgniły zapach wilgoci. Coś się poruszyło. Przestraszył się. Czy był to cień? Czy tam, w odległym rogu, ktoś krył się w ciemnościach?
Musiał to sprawdzić. Ksiądz Francis zszedł jeden stopień, drżącą ręką trzymając się poręczy. Czy tylko mu się wydawało, że ktoś kulił się między skrzynkami z winem i betonową ścianą?
Pochylił się na słabych nogach. Nie usłyszał nikogo za sobą. Poczuł tylko gwałtowne pchnięcie, które zrzuciło go ze schodów głową na dół. Jego kruche ciało uderzyło o ścianę, po czym spadło w dół. Był jeszcze przytomny, kiedy usłyszał skrzyp kroków. Ten dźwięk oznaczał, że ktoś się zbliża. Księdza Francisa ogarnęło przerażenie. Otworzył usta do krzyku, ale wydostał się z nich jedynie cichy jęk. Nie mógł się ruszyć, nie mógł uciec. Prawa noga, nienaturalnie wykręcona, pewnie złamana, paliła go żywym ogniem.
Kroki przybliżały się, ktoś stanął nad nim. Gdy ksiądz podniósł głowę, oślepiło go białe płótno, które spowiło jego twarz. Potem była już tylko ciemność.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY
Christine jadła domowy rosół i chrupiące bułeczki w „Wanda’s Diner”. Corby dał jej wolny ranek, przyniosła jednak ze sobą notes i zapisywała pomysły do kolejnego artykułu. Było jeszcze wcześnie, chętni na lunch dopiero zaczynali się schodzić. Miała dla siebie stolik w odległym rogu małej jadłodajni. Siedziała przy oknie i patrzyła na przechodniów, którzy ślizgali się po śniegu.
Timmy zadzwonił, żeby spytać, czy może zjeść z kolegami lunch na plebanii u księdza Kellera. Ksiądz od dwóch godzin zjeżdżał z dziećmi na sankach z Cutty’s Hill. Żeby im wynagrodzić odwołaną wycieczkę, zaprosił ich na hot dogi i słodycze przy kominku.
– Świetna seria artykułów, Christine – stwierdziła Angie Clark, dolewając gorącej kawy.
Christine przełknęła kawałek ciepłej bułki.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się i wytarła usta serwetką. – Bułeczki twojej mamy w dalszym ciągu są najlepsze w całej okolicy.
– Wciąż jej mówię, że powinniśmy sprzedawać wypieki, ale jej się zdaje, że jak ludzie kupią coś na wynos, nikt nie będzie się tu stołował.
Christine wiedziała, że Angie stanowi finansowy mózg interesu matki. Nie stać ich było, żeby rozbudować małą jadłodajnię, zaczęły więc dostarczać jedzenie do domów. Po pół roku zatrudniły dodatkowego kucharza, a dwa samochody transportowe były w ciągłym ruchu. Mimo to jadłodajnia nadal była pełna w godzinach posiłków.
Christine zastanawiała się czasem, dlaczego Angie została w Platte City. Miała niezłą głowę do interesów i ciało, które przyciągało uwagę. A jednak po dwóch latach studiów na uniwersytecie i głośnym romansie z żonatym senatorem wróciła w domowe pielesze do swojej owdowiałej matki.
– Co u Nicka? – spytała Angie, udając, że układa nakrycie na sąsiednim stole.
– Zdaje się, że jest na mnie ostro wkurzony. Nie podobają mu się moje artykuły. – Oczywiście wiedziała, że nie to Angie chciała usłyszeć, ale dawno temu nauczyła się trzymać z daleka od intymnego życia swojego brata.
– Pozdrów go, jak go zobaczysz.
Biedna Angie. Nick pewnie nie dzwonił do niej, odkąd to się zaczęło. I chociaż zaprzeczał, Christine wiedziała, że ma teraz w głowie piękną i niedostępną Maggie O’Dell. Może wreszcie ktoś złamie mu serce i Nick poczuje, jak to jest po tej stronie. Bo do tej pory to on bezkarnie innym łamał serca.
Obserwowała, jak Angie wita się z dwoma potężnymi budowlańcami, którzy właśnie weszli i zdejmowali kurtki, kapelusze i płaszcze. Co te kobiety widzą w Nicku? Christine nigdy nie mogła tego pojąć, patrząc, jak brat bez wahania i żadnych wyjaśnień co i rusz zmienia kochanki. Owszem, był przystojny i czarujący. Wiedziała, że nawet kiedy nie odzywa się kilka dni, a nawet tygodni, Angie Clark nieodmiennie wita go z otwartymi ramionami.
Popijała gorącą kawę małymi łyczkami i zapisała: „Raport koronera”. George Tillie był starym przyjacielem rodziny Morrellich. On i jej ojciec przez lata chodzili razem na polowania. Może, wykorzystując te koneksje, uda jej się wyciągnąć od George’a jakieś nowe informacje. Bardzo ich potrzebowała, by pójść za ciosem, a w tej chwili, o ile się orientowała, śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Nagle huknął telewizor stojący w rogu sali. Christine podniosła głowę i zobaczyła Wandę Clark, która machała na nią.
– Christine, posłuchaj!
Bernard Shaw z CNN wspomniał właśnie o Platte City w Nebrasce. Mapa za jego plecami pokazywała dokładną lokalizację miasta, a Shaw w tonie sensacji mówił o tajemniczej serii morderstw. Na ekranie mignęła gazeta z niedzielnym artykułem Christine, opatrzonym tytułem:
Seryjny morderca wstaje z grobu i wstrząsa miastem, zabijając kolejnego chłopca.
Bernard Shaw opisywał ostatnią zbrodnię i sprawę Jeffreysa sprzed sześciu lat.
– Jak mówią źródła zbliżone do prowadzących śledztwo, biuro szeryfa wciąż nie ma żadnego poważnego śladu, a jedynym podejrzanym jest mężczyzna stracony trzy miesiące temu.
Christine skurczyła się, słysząc sarkazm Shawa, i po raz pierwszy współczuła Nickowi. Pozostali goście jadłodajni dali głośno wyraz swojej radości i kiwali do niej zadowoleni. Cieszyli się tylko dlatego, że ich miasteczko znalazło się w krajowych wiadomościach.
Sarkazm i poniżające aluzje nie dotarły do ich głuchych uszu.
Telewizor został ściszony i Christine wróciła do swoich notatek. Po chwili z dna torby zadzwoniła komórka. Zaczęła nerwowo jej szukać, wyciągnęła portfel, szczotkę do włosów i szminkę. Wreszcie znalazła nieszczęsny przedmiot i pomachała nim do przypadkowych słuchaczy, którzy z uśmiechem wrócili do swoich dań. Telefon zadzwonił jeszcze dwa razy, zanim go włączyła.
– Christine Hamilton.
– Pani Hamilton, mówi William Ramsey z KLTV Kanał Piąty. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Dostałem ten numer w pani redakcji.
– Właśnie jem lunch, panie Ramsey. Czym mogę służyć?
Przez kilka ostatnich wieczorów ta stacja telewizyjna wykorzystywała bezczelnie jej artykuły, informując o morderstwie. Ich serwis informacyjny rozpaczliwie potrzebował czegoś, co podniosłoby oglądalność, ale brakowało im ikry i pomysłowości. Wysilili się tylko na byle jakie wywiady z krewnymi zmarłych i ich sąsiadami.
– Czy moglibyśmy zjeść jutro razem lunch?
– Jestem bardzo zajęta.
– Tak, oczywiście. Czyli muszę od razu przejść do rzeczy.
– To byłoby miłe.
– Chciałbym, żeby pracowała pani dla Kanału Piątego jako reporter i współwydawca weekendowy.
– Słucham? – Christine o mało nie zakrztusiła się bułeczką.
– Pani przebojowe reportaże na temat tych morderstw to właśnie coś, czego nam potrzeba.