Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY ÓSMY

Christine wiedziała, że to złość doprowadziła ją do tego szaleństwa. Bo czy inaczej wsiadłaby do zardzewiałego chevroleta Eddiego? Nawet jego przeprosiny za stan wozu nie brzmiały szczerze. No i siedziała teraz, stukając stopami w puste opakowania z McDonalda. W plecy kłuła ją wystająca sprężyna, z poduszki na siedzeniu wyłaziło włosie. Śmierdziało frytkami, papierosami i tym wstrętnym kremem po goleniu.

Eddie wśliznął się za kierownicę, rzucając swój kapelusz na tylne siedzenie i posyłając długie spojrzenie w tylne lusterko. Wsadził kluczyk do stacyjki, poluzowana rura wydechowa wprawiła wóz w nieprzyjemne wibracje.

Christine żałowała, że nie przebrała się po wywiadzie. Miała co prawda na sobie długi trencz, ale i tak czuła, jakby coś łaziło jej po gołych nogach. Rozsunęła poły płaszcza, żeby przekonać się, czy jakieś robale nie wędrują jej po nodze. Kiedy przeciągnęła ręką po łydce, zauważyła wzrok uśmiechniętego Eddiego. Czym prędzej zasłoniła się płaszczem, dochodząc do wniosku, że robale są o niebo przyjemniejsze niż spojrzenie Eddiego.

Gillick włączył silnik. Christine gwałtownie rzuciło o siedzenie. Sięgnęła po pas i zobaczyła, że został odcięty. Eddie pędem minął zakręt wiodący do ulicy, przy której mieszkała Christine. W panice wyciągnęła rękę ku klamce, która jednak odpadła. Eddie zmarszczył czoło.

– Nie denerwuj się tak, Christine. Twój tato powiedział, że powinnaś coś zjeść.

– Nie jestem głodna – rzuciła szybko. – Jestem tylko zmęczona. – Tak lepiej. Nie powinna się zdradzić, jak bardzo mu nie ufa.

– Zrobię ci taki stek z grilla, że ślinka leci. Akurat mam dwa w lodówce.

O Boże. Tylko nie do niego.

– Może innym razem, Eddie – powiedziała słodko, chociaż ogarniał ją nieopisany wstręt. – Naprawdę padam z nóg. Bądź tak miły i zawieź mnie do domu.

Kątem oka obserwowała jego twarz. Poruszył wąsem, potem uśmiechnął się krzywo, aż wreszcie przejrzał się w lusterku.

– Bardzo mnie podnieciłaś tam nad rzeką, wtedy wieczorem.

Popełniła wielki błąd. Jak mogła być taka głupia? Ale przecież wszyscy dziennikarze tak robią. Podpuszczają ludzi na wszelkie możliwe sposoby, byle tylko zdobyć jakieś informacje. Niestety czasami przychodzi za to zapłacić. Dlaczego padło właśnie na nią?

– Posłuchaj, przepraszam cię za to, Eddie. – Bądź szczera, mówiła sobie. Nie pokazuj mu, że się boisz. – To było moje pierwsze duże zadanie. Pewnie się zdenerwowałam.

– Nie szkodzi, Christine. Wiem, że twojego męża nie ma już ponad rok. Do diabła, nie musisz się przy mnie wstydzić, jestem swój człowiek. Wiem, że kobiety dostają świra bez bzykania.

O mój Boże. Źle to wszystko idzie, po prostu fatalnie. Musiała coś wymyślić, jakoś się z tego wywinąć, tylko jak tu na chłodno planować kolejne ruchy, gdy patrząc na tego drania Eddiego, czuła wręcz histeryczne obrzydzenie?

Jeszcze kilka przecznic i zostawią za sobą miejskie latarnie. Wyjeżdżali z miasta. Jak mogła być spokojna? Pchnęła drzwi. Nie drgnęły, tylko ramię ją zabolało. Eddie warknął na nią, a potem uśmiechnął się obleśnie, i dodał, że wcale nie zamierza jej pytać o zgodę, tylko sam o wszystkim zdecyduje. Bo kobiety już takie są, że same nie wiedzą, czego naprawdę potrzebują.

Jego oczy były czarne jak węgiel, podobnie jak zaczesane do tyłu, wybrylantynowane włosy. Pamiętała dobrze, że Eddie jest od niej niższy, za to mocno zbudowany. W końcu dwoma ruchami zwalił z nóg Nicka. Co prawda z zaskoczenia. Coś jej mówiło, że Eddie tak właśnie działa. Atakuje, kiedy ofiara najmniej się tego spodziewa. Jak pająk.

– Eddie, proszę cię. – Była już bliska tego, żeby błagać. – Mój syn zaginął. Jestem w kiepskim stanie. Proszę, zawieź mnie do domu.

– Wiem, czego ci trzeba, Christine. Musisz na chwilę przestać o tym myśleć, wyluzować się.

Rozglądała się po wnętrzu samochodu. Cokolwiek… czy jest tam cokolwiek, czym mogłaby się obronić? Wreszcie w półmroku światełek deski rozdzielczej spostrzegła butelkę piwa z długą szyjką, która jakby w odpowiedzi na niemą modlitwę Christine wyturlała się spod siedzenia.

Eddie jechał bardzo szybko. Musi poczekać, pomyślała. Poczeka, aż się zatrzymają, bo inaczej skończą w zaspie, w samym środku głuchego pustkowia. Czy uda jej się zachować spokój? Czy powstrzyma krzyk, który uwiązł jej w gardle?

– Nic by ci się nie stało, gdybyś była dla mnie miła – powiedział powoli. – Jak będziesz miła, to powiem ci może, gdzie jest Timmy.

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

Timmy schował stopy pod koc. Kiedy nieznajomy kręcił się koło łóżka, zwinął się w kącie. Coś było nie tak. Nieznajomy był zdenerwowany. Odkąd wszedł, nie odezwał się ani słowem. Rzucił swoją czapkę narciarską na łóżko i krążył.

Timmy czekał w milczeniu. Mocno poruszył nogą i zerwał łańcuch pod kocem. Nieznajomy zapomniał zamknąć drzwi, zostawił je otwarte na oścież. Do środka z wiatrem wdarł się zaduch wilgotnej ziemi i pleśni. Za drzwiami było kompletnie ciemno.

– Co się stało z lampą? – zapytał nagle mężczyzna. Szklany klosz leżał na skrzynce.

– Ja… nie mogłem jej zapalić, musiałem to zdjąć. Przepraszam, zapomniałem założyć z powrotem.

Nieznajomy szybko nałożył klosz, nie patrząc na Timmy’ego. Kiedy się nachylił, chłopiec zobaczył czarne kręcone włosy wyłażące spod maski. Richard Nixon. Tak się nazywał ten prezydent, do którego podobna była maska. Wreszcie przypomniał sobie. Było coś znajomego w niebieskich oczach tego Richarda Nixona. Sposób, w jaki na niego patrzył, coś mu przypominał. Jakby ten dziwny mężczyzna przepraszał go za coś.

Wtem nieznajomy chwycił kurtkę.

– Czas iść.

– Gdzie? – Timmy starał się panować nad sobą. Czy to możliwe, że nieznajomy odwiezie go do domu? Może zdał sobie sprawę, że się pomylił. Timmy wyczołgał się z łóżka, trzymając łańcuch za sobą.

– Zdejmij wszystko oprócz majtek.

Radość Timmy’ego zgasła.

– Co? – spytał, wydobywając głos przez zaciśnięte gardło. – Jest bardzo zimno.

– Nie zadawaj pytań.

– Nie rozumiem, co…

– Zrób to, ty mały sukinsynu.

Obelga zabolała jak policzek, ale Timmy nie jest już dzieckiem i nie będzie płakać. A jednak się bał. Ręce mu się trzęsły, kiedy rozwiązywał sznurówki. Zauważył pęknięcie w podeszwie buta. But przeciekał na śniegu, kiedy jeździli na sankach, stopa mu zmarzła i przemoczyła się, ale nie wyobrażał sobie, jak bardzo będzie zimno w ogóle bez butów.

– Nie rozumiem – wymamrotał znowu. Kula w gardle nie pozwala mu ani mówić, ani oddychać.

– Nie musisz rozumieć. Pospiesz się. – Mężczyzna nie przestawał chodzić, jego wielkie gumowe buty, całe w śniegu i błocie, przy każdym kroku skrzeczały i stukały.

– Mogę tu zostać – spróbował znów Timmy.

– Zamknij się, kurwa, mały draniu, i pospiesz się!

Łzy poleciały chłopcu po policzkach, ale ich nie wytarł. Drżącymi rękami rozpinał pasek u spodni. Przypomniał sobie o łańcuchu, zostawił więc spodnie i zaczął zdejmować koszulę. Nieznajomy będzie chciał odpiąć mu łańcuch. Czy zauważy zagięte ogniwa? Czy będzie jeszcze bardziej zły? Timmy’ego zaczął ogarniać chłód. Kolana mu się trzęsły, łzy całkiem już przesłoniły wzrok.

Ni stąd, ni zowąd nieznajomy zatrzymał się. Stał nieruchomo na środku pokoju, przekrzywiając głowę. Timmy pomyślał najpierw, że patrzy na niego, ale on słuchał. Timmy też wytężył słuch. Pociągnął nosem i przetarł twarz rękawem. Potem to usłyszał: silnik samochodu, który zbliżał się i zwalniał.

– Kurwa! – rzucił nieznajomy, chwytając lampę i ruszając do drzwi.

– Proszę, niech pan nie zabiera światła.

– Zamknij się, pieprzony mazgaju.

Zawrócił i uderzył Timmy’ego w twarz. Chłopiec wczołgał się na łóżko i zaszył się w kącie. Przytulił się do poduszki, ale odsunął ją zaraz na widok czerwonej plamy.

– Radzę ci, żebyś był gotowy, jak wrócę – syknął nieznajomy. – I przestań paprać wszystko krwią.

65
{"b":"102241","o":1}