Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Dobra – rzekł wreszcie. – Sprawdź go. Ale żeby wezwać księdza na przesłuchanie, potrzebuję więcej niż zdjęcie i kartę baseballową. Natomiast ja zajmę się Howardem. To dziwny facet, coś mi w nim nie pasuje. Kto by się ubierał w czystą koszulę i krawat do sprzątania kościoła?

– To nie zbrodnia ubierać się niestosownie do pracy. Gdyby tak było, dawno by cię aresztowano.

Posłał jej mało przyjazne spojrzenie, lecz nie potrafił ukryć uśmiechu.

– Późno już. Jesteśmy oboje umęczeni. Może byśmy się trochę przespali? – zaproponował, opróżniając kieliszek i odstawiając go na podłogę. Wyciągnął nogi pod kołdrą.

Sięgnął po pilota, który leżał na brzegu stolika, nacisnął kilka guzików i światła przygasły. Uśmiechnęła się na widok tej praktycznej zabawki, niewątpliwie wielce przydatnej podczas swawoli przy kominku. I nagle się zasmuciła, że jej to nie dotyczy.

– Powinnam wrócić do hotelu.

– Przestań, O’Dell. Ciuchy ci nie wyschły. A na wszystkim masz metkę: „Pranie na sucho”. Nie mogłem ich wcisnąć do suszarki. Jeśli to cię martwi, to wiedz, że jestem kompletnie wykończony i nie mam nawet siły ani na końskie, ani nawet na motyle zaloty. – Ułożył się wygodnie na poduszkach blisko Maggie.

– Nie, to nie to – powiedziała, zastanawiając się, dlaczego sama nie jest wystarczająco zmęczona. Każdy jej mięsień, każde zakończenie nerwu odbierało sygnały z jego ciała. Czy w ogóle by się opierała, gdyby spróbował się zbliżyć? Nic już w niej nie zostało z uczuć, jakimi kiedyś darzyła Grega? Co się z nią właściwie dzieje? To więcej niż niepokojące. – Źle sypiam, mogę ci przeszkadzać.

– Czemu źle sypiasz? – Zsunął się, muskając jej ramię. Zamknął oczy.

Zauważyła jego długie rzęsy. Co się kłębiło w tej jego głowie? Bo że się kłębiło, to pewne.

– Już ponad miesiąc nie mogę spać. A jeśli uda mi się zasnąć, mam koszmary.

Spojrzał na nią, nie podnosząc głowy z poduszki.

– Nietrudno o koszmary, jak się widzi te wszystkie rzeczy. Musiałaś zauważyć, że nie przyglądałem się długo ciału Matthew. Stało się coś szczególnego?

Popatrzyła na niego. Leżał skulony pod kołdrą. Mimo ciemnego zarostu miał w sobie coś chłopięcego, lecz gdy podniósł się na łokciu, poły jego na pół rozpiętej koszuli rozsunęły się i w jednej chwili zniknął gdzieś mały chłopiec. Maggie nagle wyobraziła sobie, że wkłada rękę pod koszulę Nicka. Musiała powściągnąć fantazję. Ośmiesza się. Nagle uprzytomniła sobie, że Nick czeka na jej odpowiedź.

– Czy coś się stało? – powtórzył pytanie.

– Nic takiego, o czym chciałabym rozmawiać.

Patrzył na nią, jakby starał się ją przejrzeć. Potem usiadł.

– Chyba mam lekarstwo na koszmary. Na Timmy’ego zawsze działa.

– Czyli nie brandy.

– Nie. – Uśmiechnął się. – To całkiem niewinny sposób. Otóż zasypiając, trzeba się do kogoś mocno przytulić.

Spotkali się wzrokiem.

– Nick, to nie jest dobry pomysł.

Spoważniał.

– Maggie, to nie jest tani chwyt. Chcę ci pomóc. Pozwolisz mi? Masz coś do stracenia?

Milczała. Zbliżył się. Powoli obejmował ją, dając jej możliwość, by się wycofała. Jednak ani drgnęła. Położył rękę na jej ramieniu i lekko przyciągnął do siebie, aż jej twarz znalazła się na jego piersi. Słyszała bicie jego serca. Jej było tak hałaśliwe, że z trudnością odróżniała jedno od drugiego. Miękko otarła się policzkiem o Nicka. Delikatnie przylgnęła do niego, jeszcze bardziej rozchylając koszulę.

– Zrelaksuj się – powiedział cicho Nick. – Wyobraź sobie, że jestem murem, który cię chroni przed wszystkim, co mogłoby cię zaatakować. Nawet jeśli nie będziesz mogła zasnąć, zamknij oczy i odpoczywaj.

Jak mogła spać, kiedy jej ciało ożyło, ogarnięte ogniem jego dotyku?

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Po przebudzeniu Maggie czuła się jak na kacu. Nogi i ręce ciążyły jej jak kamienie. Przemarzła. Ogień w kominku dawno wygasł. Nicka nie było obok niej. Wypatrzyła go na otomanie. Spał.

Zauważyła błysk światła za oknem. Usiadła. Znowu to samo. Jakiś cień z latarką minął okno. A więc śledził ich, jechał za nimi znad rzeki.

– Nick – szepnęła, ale się nie poruszył. Myśli jej się kotłowały. Gdzie zostawiła broń? – Nick – spróbowała znowu. Żadnej odpowiedzi.

Cień zniknął. Podczołgała się do schodów, cały czas patrząc na okno. Pokój rozjaśniała jedynie księżycowa poświata. Kiedy przyjechali, wyciągnęła rewolwer, idąc na górę. Położyła go na stoliku obok schodów. Stolik zniknął, nie mogła go nigdzie dostrzec. Krążyła wzrokiem po mrocznym pomieszczeniu.

Wówczas usłyszała dźwięk klamki. Nerwowo szukała czegokolwiek ostrego lub ciężkiego, czym mogłaby się obronić. Klamka zaskrzypiała, ale nie puściła. Drzwi były zamknięte na klucz. Maggie wyciągnęła rękę po lampkę z ciężką metalową podstawą. Wytężyła słuch.

Na kolanach wróciła do otomany.

– Nick – szepnęła i potrząsnęła nim. – Nick, obudź się. – Szturchnęła go za ramię. Jego ciało stoczyło się ku niej, waląc się na podłogę. Miała ręce we krwi. Spojrzała na niego. O Boże, dobry Boże. Zatkała usta zakrwawionymi rękami. Patrzyły na nią niebieskie, zimne i puste oczy Nicka. Krew zabarwiła przód jego koszuli. Miał podcięte gardło, otwarta rana wciąż krwawiła.

Potem zobaczyła znowu błysk światła. Cień był za oknem, stał tam, patrząc na nią z wyczekującym uśmiechem. Znała tę twarz. To był Albert Stucky.

Obudziła się, machając bezładnie rękami. Nick chwycił jej nadgarstki, bo okładała go pięściami. Próbowała złapać oddech. Trzęsła się i wiła w dzikich, niekontrolowanych konwulsjach.

– Maggie, już dobrze. – Jego glos był łagodny, zarazem jednak przerażony. – Jesteś bezpieczna.

Znieruchomiała, choć wciąż drżała. Spojrzała Nickowi w oczy. Były niebieskie, ciepłe, zatroskane. I żywe. Ogień huczał w kominku, liżąc potężne polana. Pokój oświetlało ciepłe, żółte światło płomieni. Za oknem śnieg przeglądał się w szybie. Nie było żadnej latarki. Żadnego Alberta Stucky’ego.

– Już w porządku, Maggie? – Przyciskał do piersi jej zaciśnięte pięści, gładząc je pieszczotliwie.

Ponownie spojrzała mu w twarz. W jej oczach pojawiło się wielkie zmęczenie.

– Nie udało się – szepnęła. – Oszukałeś mnie.

– Przepraszam. Zasnęłaś tak spokojnie. Może trzymałem cię zbyt słabo. – Uśmiechnął się.

Rozluźniła palce. Nie przestawał pieścić jej dłoni, potem przedramion, łokci, sunął dłońmi wysoko pod szerokimi rękawami szlafroka. Aż do jej ramion, a potem znów w dół. Centymetr po centymetrze rozgrzewał ją. Ale chłód był głębiej, zakradł się w jej żyły.

Oparła się o niego. Promieniał żarem. Otarła policzek o jego ciepłą bawełnianą koszulę. Wciąż za mało. Uniosła się, żeby swobodnie rozpiąć mu do końca koszulę. Unikała jego wzroku, czuła, jak bardzo jest napięty. Nick nie ruszył się. Może nawet nie oddychał. Z trudem powstrzymała się, żeby nie dotknąć jego włosów. Przytuliła tylko do niego policzek, słuchając znów jego serca i pozwalając się ogrzać jego ciepłem. Miała nadzieję, że Nick ją zrozumie.

Trząsł się, chociaż nie było zimno. Potem poczuła, że się uspokoił. Trochę szybciej oddychał, ale starał się to poskromić. Objął ją w pasie, nie pozwalając sobie na żadną pieszczotę, żaden ruch. Po prostu trzymał ją blisko i tym razem bardzo mocno.

36
{"b":"102241","o":1}