Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Chwileczkę. – Lucy westchnęła i przetrząsnęła stos notatek. – Mam. Brat Jonathon powiedział, że ojciec Francis nie ma żadnych żyjących krewnych. Kościół zajmie się pogrzebem.

– Ani słowa, że pozwalają nam na autopsję?

Lucy spojrzała na nią zdumiona. Maggie było już wszystko jedno.

– Sama odbierałam wiadomość – rzekła Lucy spokojnie, prawie z sympatią, rozumiejąc, co oznacza konieczność zrobienia autopsji. – Tyle powiedział.

– Dobra, dzięki. – Maggie nacisnęła klamkę.

– Może pani zostawi wiadomość dla Nicka u mnie.

Ale ciekawska sekretarka, pomyślała Maggie.

– Dziękuję, zostawię mu na biurku.

Maggie weszła do środka, nie zapalając światła, bo z ulicy wpadała łuna ulicznych latarni. Uderzyła goleniem o nogę krzesła.

– Cholera – mruknęła, schylając się, żeby rozmasować ból. Wtedy zobaczyła Nicka. Siedział w kącie na podłodze, przyciskał kolana do piersi i gapił się w okno. Nic do niego nie docierało, nie wiedział, że Maggie tu jest.

Mogła więc udać, że również go nie dostrzegła. Jednak podeszła do niego i cicho, bez słowa, usiadła obok na podłodze. Powiodła wzrokiem w tę samą co i on stronę. Ze swojego miejsca mógł widzieć tylko fragment czarnego nieba. Kątem oka spostrzegła jego spuchniętą, skaleczoną wargę. Zaschnięta krew zastygła na idealnie wygolonej brodzie. Nie ruszał się, nie chciał jej zauważyć.

– Wiesz co, Morrelli, jak na byłego futbolistę walczysz raczej po babsku.

Chciała go rozzłościć, pobudzić do życia. Znała to otępienie, pustkę, która paraliżuje na długo, jeśli jej się na to pozwoli. Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Siedziała, milcząc. Mijały minuty. Powinna stąd wyjść. Nie stać jej na dzielenie jego bólu. Nie powinna martwić się o niego, to za duże ryzyko. Sama jest słaba, ledwie trzyma się w ryzach, więcej nie może wziąć na swoje barki.

Kiedy wyciągnęła nogi, żeby wstać, odezwał się:

– Mój ojciec nie miał prawa mówić tak o tobie.

Oparła się znów o ścianę.

– Chcesz powiedzieć, że nie mam ładnego tyłka?

Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.

– Okej, w połowie się mylił.

– Nie przejmuj się tym, Morrelli, słyszałam już gorsze rzeczy. – Chociaż bolało za każdym razem.

– Wiesz, kiedy to się zaczęło, obchodziło mnie tylko jedno: jak wypadnę, czy ludzie nie pomyślą, że jestem do niczego.

Patrzył wciąż przez okno, unikając jej wzroku. Przywykła już do ciemności, przyglądała mu się bacznie. Zmęczony, wciąż był bardzo przystojny, nawet jego uszy były bardzo kształtne. Teraz te fizyczne cechy, które tak ją na początku w nim pociągały, straciły na ważności. Wyczekiwała raczej jego łagodnego, zrównoważonego, mocnego głosu. To jego ciepłe niebieskie oczy powodowały, że miękły jej kolana. Sposób, w jaki na nią patrzyły – jakby była najważniejszym człowiekiem na świecie. To, jak się w niej zatapiały, w nadziei na przelotne spotkanie z jej duszą. Te oczy rozbierały ją i obdarzały życiem. Teraz, kiedy na nią nie patrzył, czuła się okradziona z czegoś, odcięta od intymnych więzi, które zaczęły się między nimi rodzić. Równocześnie wiedziała, że nie powinna czuć się tak blisko z mężczyzną, którego zna ledwie od tygodnia. Milczała, bojąc się, że Nick zdradzi jej jakiś sekret, który zwiąże ich ze sobą jeszcze mocniej. A zarazem miała nadzieję, że tak się właśnie stanie.

– Jestem zero. Nie mam pojęcia, jak prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa. Może gdybym przyznał się do tego od razu… może Timmy byłby w domu.

Zdziwiło ją jego wyznanie. To już nie był ten kogut, arogancki szeryf, którego poznała kilka dni wcześniej. Ale też nie było w jego słowach użalania się nad sobą. Zdawało jej się, że wypowiedzenie tego na głos przyniosło mu ulgę.

– Zrobiłeś wszystko, co możliwe, Nick. Wierz mi, gdybym uważała, że coś pominąłeś albo zrobiłeś nie tak, powiedziałabym ci. Chyba zauważyłeś, że nie mam oporów w tym względzie.

Kolejny uśmiech. Nick oparł się swobodniej o ścianę i uwolnił kolana. Wyciągnął nogi przed siebie. Przez moment myślała, że już po wszystkim.

– Maggie, jestem tak… wciąż mam w pamięci, jak go znalazłem. Wciąż go widzę… jak leży w trawie, z tym pustym spojrzeniem. Nigdy nie czułem się tak… – Silny, twardy głos załamał się, natknął się na przeszkodę w gardle. – Czuję się tak kurewsko bezsilny. – Kolana wróciły pod brodę.

Maggie uniosła rękę, zatrzymała ją w powietrzu przy jego karku. Chciała pocieszyć Nicka, pogłaskać. Zabrała rękę z powrotem i odsunęła się, starając się zapanować nad wszechogarniającym pragnieniem kontaktu. Księżyc zakradł się do rogu okna, oświetlając profil Nicka. Co takiego w nim było, że chciała być znowu w pełni sobą? Że uświadamiała sobie, że czegoś jej brak?

– Całe życie robiłem to, co kazał mi ojciec… co mi sugerował. – Nick trzymał brodę na kolanach. – Wcale nie chciałem mu robić przyjemności. Po prostu tak było prościej. Jego oczekiwania były zawsze mniejsze niż moje ambicje. Szeryf w Platte City miał wypisywać mandaty, ratować zagubione psy i od czasu do czasu przerywać bójki w barze. Może jeszcze zajmować się jakimś wypadkiem samochodowym, choć wypadki należą tu do rzadkości. Ale nie morderstwem. Nie jestem do tego przygotowany.

– Nie wiem, czy w ogóle można się do tego przygotować, zwłaszcza jeśli ofiarą jest dziecko. Nieważne, ile trupów widziało się przedtem.

– Timmy nie może skończyć tak jak Danny i Matthew. Nie może. Ale… w żaden sposób nie potrafię temu zapobiec. – Odwrócił twarz, gdy spojrzała na niego. – Nic, kurwa, nie mogę zrobić.

Słyszała łzy w jego głosie, choć bardzo się starał zamaskować je złością. Ponownie, z równym wahaniem, wyciągnęła rękę. Dotknęła wreszcie jego ramienia. Spodziewała się, że Nick odskoczy jak oparzony. Siedział cicho. Głaskała go po plecach. Kiedy stało się to dla niej zbyt intymne, zabrała rękę, ale on ją złapał i delikatnie przytrzymał w swojej dłoni. Spojrzał na Maggie i podniósł jej dłoń do swojej twarzy, pocierając nią o spuchnięty policzek.

– Cieszę się, że tu jesteś. Maggie… myślę, że…

Wyrwała rękę, nie mogła mu pozwolić na takie wyznania. To już nie był flirt. Wiedziała, że Nick walczy z uczuciami, o których nie chciała wiedzieć.

– Cokolwiek się stanie, to nie będzie twój błąd, Nick. – Zmieniła temat. – Robisz wszystko, co się da. W pewnym momencie musisz sobie odpuścić.

Popatrzył na nią tym głęboko przenikającym spojrzeniem, którym, jak jej się zdawało, badał jej duszę.

– A twoje koszmary nocne – powiedział cicho. – Nie odpuściłaś sobie czegoś? Co to jest, Maggie? Czy to Stucky?

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY CZWARTY

– Skąd wiesz o Stuckym? – Maggie otrząsnęła się, próbując zrzucić z siebie napięcie, które ogarnęło ją w chwili, gdy padło to nazwisko.

– Tamtej nocy u mnie krzyknęłaś je kilka razy przez sen. Myślałem, że sama coś mi powiesz. Ale kiedy nic nie mówiłaś… pomyślałem, że to widocznie nie mój interes. Może to nie jest mój interes.

– Teraz to już sprawa publiczna.

– Publiczna?

– Albert Stucky to seryjny morderca, którego pomogłam złapać niewiele ponad miesiąc temu. Nadaliśmy mu przydomek Kolekcjoner. Porywał dwie, trzy, czasem cztery kobiety naraz, przetrzymywał je w jakimś opuszczonym budynku albo fabryce. Kiedy się nimi znudził, zabijał je, kroił ich ciała, miażdżył czaszki…

– Jezu, sądziłem, że to ten facet, którego szukamy, ma porąbane.

– Stucky jest z tej samej ligi. Moja charakterystyka pomogła go zidentyfikować. Śledziliśmy go ponad dwa lata. Za każdym razem, kiedy zdawało się, że jesteśmy o krok, przenosił się do innej części kraju. W końcu jakoś dowiedział się, że ja przygotowuję jego profil. I wtedy zaczęła się gra.

Światło księżyca zalało już cały pokój. Maggie zerknęła na Nicka, czuła się skrępowana, kiedy tak na nią patrzył z zainteresowaniem i troską. Przygryzł dolną wargę. Znowu krwawiła. Maggie podała mu chusteczkę.

62
{"b":"102241","o":1}