Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Przy stopniach, które odkryła Maggie, zawahał się. Zmusił się jednak, żeby ruszyć na dół. W pomieszczeniu panował potworny zaduch. Nick znalazł metalowy pręt i rewolwer Maggie, który schował do kieszeni. Wsadził latarkę i pręt pod pachę i podniósł skrzynię, powoli niosąc ją po stopniach do góry. Ledwo ją dźwigał, mięśnie dawały mu się we znaki.

Na górze czekała na niego Maggie, oparta o jeden z nagrobków. Była jeszcze bledsza.

– Daj, Nick, ja to zrobię – upierała się, wyciągając rękę po pręt.

– Dam sobie radę, Maggie.

Wsadził pręt pod wieko i zaczął je podważać. Nie było to łatwe, mocował się przez dłuższą chwilę. Wreszcie gwoździe zaskrzeczały, echo poniosło upiorny dźwięk przez ciemność. Zapach śmierci dominował nad lekkim wiatrem i chłodem. Kiedy wreszcie wieko odskoczyło, Nick znowu się zawahał, jakby chciał oddalić to, co nieuchronne. Maggie zbliżyła się i do końca uniosła drewnianą pokrywę.

Oboje natychmiast cofnęli się, ale nie z powodu smrodu. Starannie wciśnięte i zapakowane w białą materię leżało tam drobne, delikatne ciało Matthew Tannera.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

Timmy nie widział przed sobą żadnej drogi ucieczki, nie miał też gdzie się schować. Ześliznął się w dół brzegu, tuż przy wodzie. Czy zdołałby przepłynąć rzekę? Popłynąć pod prąd? Przyglądał się czarnemu, złowrogiemu nurtowi, który mijał go w pędzie. Był za silny, za szybki i o wiele za zimny.

Nieznajomy zatrzymał się, żeby dokończyć papierosa. W ciszy Timmy słyszał, że mężczyzna mruczy coś pod nosem, jednak słowa były niezrozumiałe. Co i rusz kopał do wody jakiś kamień albo grudkę ziemi. Był już tak blisko, że krople trafiały w Timmy’ego.

Musi uciekać, z powrotem popędzić do lasu. Tam przynajmniej znalazłby kryjówkę. Nie schowa się przecież w wodzie, bo tam czekała go pewna śmierć. Wiedział już, że chłód może zabijać. Czuł to, bo coraz bardziej drżał z zimna. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma te bolesne ukłucia lodowatych igiełek. A w wodzie byłoby jeszcze gorzej.

Wyjrzał na wysoki brzeg. Nieznajomy zapalał kolejnego papierosa. Teraz, musi biec teraz. Gdy jednak wdrapał się na brzeg, zdradziły go wpadające do wody kamyki. Ledwo dotarł do drogi, znowu pech, bo przewrócił się i coś głośno łupnęło w kostce. Dźwignął się na kolana i łokcie, z trudem zdołał wstać, a tu ni stąd, ni zowąd znalazł się nad ziemią. Kopał nogami w powietrzu i wbijał paznokcie w rękę, która obejmowała go w pasie. Druga ręka zaciskała się na jego szyi.

– Spokój, gówniarzu.

Timmy zaczął krzyczeć. Ramię zacisnęło się mocniej, odcinając mu powietrze, dusząc go.

Kiedy krętą drogą z piskiem opon nadjechał samochód, nieznajomy wciąż trzymał Timmy’ego w mocnym uścisku. Kiedy samochód zahamował tuż przed nimi, nieznajomy nie próbował nawet się ruszyć, nie zerwał się do ucieczki. Światła oślepiły Timmy’ego, ale mimo to poznał zastępcę Hala. Czemu nieznajomy go nie puszcza? Chłopca strasznie bolała szyja. Wbił mocniej paznokcie w rękę mężczyzny. Dlaczego ten drań nie ucieka?

– Co się tu dzieje? – spytał Hal. Wysiadł z wozu, a za nim drugi zastępca szeryfa. Zbliżali się powoli, ciemni, groźni, mocarni. Prawdziwi ludzie szeryfa.

Timmy nie rozumiał tylko, dlaczego nie wyciągają broni. Czy naprawdę nie widzą, co się tu dzieje? Nie widzą, że nieznajomy robi mu krzywdę?

– Znalazłem dzieciaka w lesie – odezwał się nieznajomy podnieconym i dumnym głosem. – Można powiedzieć, że go uratowałem.

– Widzę – rzekł Hal.

Nie, to kłamstwo. Timmy chciał im powiedzieć, że to wszystko kłamstwo, że nie może oddychać, nie może mówić, bo nieznajomy go dusi. Dlaczego mu wierzą? To morderca. Są ślepi czy co?

– Pojedziecie z nami. Wsiadaj, Timmy, już nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny.

Z wolna uścisk na szyi Timmy’ego rozluźnił się. Chłopiec wyrwał się i pognał do Hala, kulejąc na spuchniętej w kostce nodze.

Hal chwycił chłopca za ramiona i delikatnie przesunął za plecy. Potem wyciągnął broń i powiedział do nieznajomego:

– No, Eddie, musisz nam wiele wyjaśnić.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY

Piątek, 31 października

Christine obudziła się w pokoju pełnym kwiatów. Umarłam, pomyślała. Przez mgłę zobaczyła matkę, która siedziała przy łóżku, i od razu wiedziała, że jednak żyje. Niebiesko-różowy dres jej matki nie zostałby zaakceptowany ani w niebie, ani w piekle.

– Jak się czujesz, Christine? – Matka uśmiechnęła się i dotknęła jej dłoni.

A więc matka nareszcie pogodziła się z siwymi włosami. Wyglądała z tym całkiem dobrze. Christine postanowiła powiedzieć jej to później, by przeciwstawić się nieuniknionej serii pytań.

– Gdzie jestem? – Głupie pytanie, ale naprawdę chciała wiedzieć. Powróciła z krainy halucynacji i musiała wszystko od nowa uporządkować.

– W szpitalu, kochanie. Pamiętasz coś? Miałaś operację, skończyła się niedawno.

Operację? Dopiero teraz Christine zobaczyła rurki, które tu i ówdzie z niej wystawały albo w nią wchodziły. W odruchu paniki zrzuciła kołdrę.

– Christine!

Nogi miała wciąż na miejscu. Dzięki Bogu. Mogła nimi ruszać. Jedna była co prawda zabandażowana, ale najważniejsze, że się ruszała.

– Nie chcesz chyba złapać zapalenia płuc? – Matka szczelnie ją przykryła.

Christine uniosła obie ręce, zgięła palce i patrzyła, jak jakiś płyn skapuje do jej żył. Kroili ją i zszywali, Bóg jeden wie, co z nią robili, ale jest cała, w jednym kawałku.

– Twój ojciec i Bruce poszli po kawę. Ucieszą się, że się obudziłaś.

– O Boże, Bruce tu jest? – Nagle Christine przypomniała sobie o Timmym i zabrakło jej powietrza.

– Daj mu drugą szansę, Christine – rzekła matka, jakby zupełnie nie czuła, że w pokoju brak powietrza. – Ten koszmar naprawdę go zmienił.

Koszmar? Czy tak się teraz nazywa zniknięcie jej syna?

Wtedy właśnie do pokoju zajrzał Nick i Christine wyraźnie ulżyło. Miał nową szramę na czole, ale siniaki i opuchlizna wokół szczęki prawie zniknęły. Ubrany był w niebieską wyprasowaną koszulę, granatowy krawat, dżinsy i granatową sportową marynarkę. Boże, ile czasu przespała? Mogłaby pomyśleć, że wystroił się jak na pogrzeb. Znowu przypomniała sobie o Timmym. Co właściwie jej matka rozumiała przez koszmar?!

– Cześć, kochanie – powiedziała matka, kiedy Nick pochylał się, żeby ją pocałować w policzek.

Christine przyglądała się im, rozpaczliwie szukając jakiegoś znaku. Czy będzie miała odwagę zapytać? Czy skłamią, żeby ją chronić? Czy sądzą, że jest za słaba na prawdę?

– Chcę znać prawdę, Nicky – wyrzuciła z siebie tak piskliwie, że ledwo poznała własny głos. Oboje popatrzyli na nią przestraszeni, zatroskani. Oczy Nicka mówiły jej, że wie dokładnie, o co pytała.

– Dobra, jeśli chcesz. – Podszedł do drzwi, a ona chciała krzyczeć, zatrzymać go, porozmawiać.

– Nicky, proszę! – krzyknęła, nie przejmując się, że brzmi to bardzo melodramatycznie.

Nick otworzył drzwi. Timmy stał w nich niczym zjawa. Christine przetarła oczy. Znów ma halucynacje? Chłopiec przykuśtykał do niej. Widziała jego siniaki i szramy, cięcie na policzku i czerwoną spuchniętą wargę. Ale jego twarz i włosy były czyste, ubranie świeże i wyprasowane. Miał nawet nowe adidasy. Czy to wszystko było tylko jakimś koszmarnym snem?

– Cześć, mama – powiedział Timmy jak każdego ranka. Wdrapał się na krzesło, które podsunęła mu babcia, i uklęknął, żeby popatrzeć na łóżko z góry. Christine pozwoliła sobie na łzy, nie miała zresztą wyboru. Dotknęła jego ręki, poprawiła mu kołnierzyk i pogłaskała go po policzku.

– Mama, wszyscy patrzą – powiedział, a ona już wiedziała, że jest prawdziwy.

72
{"b":"102241","o":1}