– Panie Ramsey, przecież pan wie, że jestem dziennikarką prasową. Nie…
– Pani styl doskonale do nas pasuje. Jestem pewien, że błyskawicznie się pani przestawi ze słowa pisanego na wizję. Oczywiście otrzyma pani od nas wszelką pomoc, by jak najprędzej wdrożyła się pani w obowiązki wydawcy. Wiem też, że jest pani bardzo urodziwą kobietą, a ekran, jak wiadomo, to lubi.
Była szczęśliwa. Marzyła o tym, szczególnie że przeszłość była dla niej bardzo niełaskawa. Ale to Corby i „Omaha Journal” dali jej szansę. Nie, nie powinna nawet myśleć o żadnej zmianie.
– Naprawdę czuję się zaszczycona, panie Ramsey, ale nie mogę…
– Jestem gotowy zaproponować pani sześćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, jeśli zgodzi się pani zacząć natychmiast.
Upuściła łyżkę, zupa prysnęła na jej kolana. Nie ruszyła się nawet, żeby to powycierać.
– Słucham?
Jej zdumienie musiało zabrzmieć jak odmowa, bo Ramsey pospiesznie dodał:
– Okej, niech będzie sześćdziesiąt pięć. I dodam jednorazowo dwa tysiące, jeżeli zacznie pani w ten weekend.
Sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów to było ponad dwa razy tyle, ile zarabiała w gazecie po skromnej podwyżce. Mogłaby spłacić wszystkie długi i nie zawracać sobie głowy gonitwą za Bruce’em, który nie chciał dawać na dziecko.
– Mogę do pana oddzwonić, panie Ramsey? Potrzebuję trochę czasu do namysłu.
– Oczywiście, musi pani to przemyśleć. Proszę się z tym przespać i zadzwonić do mnie jutro z rana.
– Dziękuję. Zadzwonię. – Wyłączyła telefon i siedziała osłupiała, kiedy Eddie Gillick przysiadł się do niej, przyciskając ją do szyby. – Co ty wyprawiasz?! – warknęła.
– Wpakowałaś mnie w kłopoty, wyciągając ze mnie ten cytat do swojego artykułu. Ale teraz twój braciszek dał mi naprawdę zasrane zadanie, więc pomyślałem sobie, że doniosłaś mu, kto był twoim anonimowym źródłem.
– Słuchaj no, Gillick…
– Jestem Eddie, zapomniałaś?
Poczęstował się jej kawą, dodając cukru i połykając łapczywie, chociaż była gorąca. Zapach jego wody po goleniu był odurzający.
– Nie powiedziałam Nickowi, on…
– Dobra, niech ci będzie, wydaje mi się tylko, że teraz ty jesteś mi coś winna.
Poczuła jego rękę na kolanie. Pogardliwe i pełne buty spojrzenie Gillicka zupełnie ją unieruchomiło. Przesunął rękę do góry, po jej udzie i pod spódnicę. W końcu go odepchnęła. Uśmiechnął się bezczelnie, był pewien swojej przewagi. Tamtej nocy nad rzeką ta dziwka pokręciła przed nim tyłkiem, a on dał się na to złapać i chlapnął za dużo. Teraz pora na rewanż.
Christine natychmiast zrozumiała, o co chodzi, i zaczerwieniła się.
– Podać ci coś, Eddie? – Angie Clark stanęła nad stołem. Świadoma tego, że im przerywa, nie miała zamiaru odejść bez zamówienia.
– Nie, kochanie – odparł Eddie, uśmiechając się wciąż do Christine. – Niestety muszę lecieć. Potem cię złapię, Christine.
Wyśliznął się zza stołu, przejechał dłonią po gładko zaczesanych czarnych włosach i włożył kapelusz. Potem ruszył do drzwi i zniknął.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście – odparła Christine. Trzymała drżące ręce pod stołem.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY
Drzwi otworzyły się, a zaraz potem Nick zobaczył, że Maggie pędzi do stolika.
– Wchodź szybko! – krzyknęła, siadając przy klawiaturze laptopa. Potem odsunęła się i wpatrywała się w ekran. – Ściągam informacje z bazy danych Quantico. To bardzo interesujące.
Powoli wszedł do małego pokoju hotelowego, minął łazienkę i natychmiast przyczepił się do niego zapach szamponu i perfum Maggie. Miała na sobie dżinsy i tę samą co zeszłej nocy bardzo seksowną koszulę drużyny Packersów. Koszula była spłowiała. Dekolt miała rozciągnięty, zniekształcony, zsuwała się, pokazując gołe ramię. Świadomość, że Maggie nie ma nic pod spodem, podnieciła Nicka. Starał się zająć swoją uwagę czymś innym.
Zerknęła na niego i kliknęła dwa razy.
– Co ci się stało w twarz?
– Christine nie wytrzymała. Był artykuł w porannej gazecie.
– I Michelle Tanner widziała go przed twoją wizytą u niej?
– Mniej więcej. Ktoś jej o tym powiedział.
– To ona cię uderzyła?
– Nie. Jej były mąż, ojciec Matthew, zostawił mi tę pamiątkę.
– Jezu, Morrelli, nie umiesz się bronić? – Gdy ujrzała w jego oczach złość, czym prędzej dodała: – Przepraszam. Zrób sobie okład z lodu.
Maggie, w odróżnieniu od Lucy, nie zaproponowała usług pielęgniarskich, tylko wróciła do komputera.
– Jak twoje ramię?
Znów na niego spojrzała. Jej oczy, pewnie pod wpływem wspomnień, były dziwnie łagodne. Potem szybko odwróciła wzrok.
– W porządku. – Podniosła rękę. – Ciągle trochę boli, ale to drobiazg.
Koszulka zjechała niżej z jej ramienia, odkrywając kremową skórę. Boże, jak chciał jej dotknąć. W dodatku tuż obok było niezasłane łóżko.
– Widzę, że jesteś fanem Packersów. – Starał się przerwać ciszę, podczas gdy Maggie przeglądała informacje na ekranie.
– Mój ojciec dorastał w Green Bay – oznajmiła, nie podnosząc wzroku. Na ekranie pojawił się nowy obraz. – Mój mąż nieustannie każe mi wyrzucić tę szmatkę, ale to jedna z niewielu rzeczy, która przypomina mi ojca. Należała do niego. Ubierał się w nią, kiedy chodziliśmy razem na mecze.
– To już czas przeszły?
Nick rozumiał, że milczenie, które po tym nastąpiło, nie miało nic wspólnego z danymi na ekranie. Patrzył, jak Maggie poprawia włosy, zakładając je za uszy. Wiedział już, że to jej nerwowy odruch.
– Został zabity, kiedy miałam dwanaście lat.
– Przykro mi. Czy też był agentem FBI?
Przerwała pracę i wstała, udając, że się przeciąga, ale wiedział, że chce w ten sposób zyskać na czasie.
Nietrudno było zauważyć, że napomknienie o jej ojcu przywołało falę wspomnień.
– Nie, był strażakiem. Umarł jako bohater. Chyba to nas łączy, ciebie i mnie. – Uśmiechnęła się do niego. – Tyle, że twój ojciec żyje.
– Pamiętaj, że nie był sam.
Patrzyła mu w oczy, szukając w nich czegoś. Tym razem to Nick odwrócił wzrok, żeby nie zobaczyła tego, co pragnął przed nią ukryć.
– Myślisz, że miał coś wspólnego z wrobieniem Jeffreysa?
Czuł na sobie jej spojrzenie. Specjalnie stanął za nią i wbił wzrok w ekran komputera.
– To on najwięcej zyskał na schwytaniu Jeffreysa. Sam nie wiem, co myśleć.
– Mam – powiedziała Maggie, widząc, że ekran zapełnia się czymś, co wyglądało na artykuł prasowy.
– Co to jest? – Pochylił się. – „Wood River Gazette”, listopad 1989. Gdzie jest Wood River?
– W Maine. – Poruszyła myszką, przeglądając tytuły. Przy jednym zatrzymała się. – Posłuchaj: „Okaleczone ciało chłopca znaleziono przy rzece”. Brzmi dziwnie znajomo.
Nick zaczął czytać artykuł, który zajął trzy kolumny na pierwszej stronie.
– Zgadnij, kto był wikarym w parafii kościoła katolickiego św. Marii w Wood River?
Nick przerwał lekturę, spojrzał na nią i potarł brodę.
– Nie mamy żadnych dowodów. To wszystko może być przypadkowe. Czemu ta sprawa nie wypłynęła przy okazji procesu Jeffreysa?
– Nie było potrzeby. Z tego, co zdołałam ustalić, wynika, że winę wziął na siebie pracownik sezonowy ze św. Marii.
– A może to zrobił. – Nickowi bardzo nie podobało się, dokąd to prowadzi. – Jak się o tym dowiedziałaś?
– Przeczucie. Kiedy rozmawiałam dziś rano z księdzem Francisem, powiedział mi, że Keller organizował podobne obozy letnie dla chłopców w swojej poprzedniej parafii w Wood River w stanie Maine.
– Czyli szukasz zabójstw popełnionych na chłopcach w okolicach tamtego miasta, w okresie kiedy Keller tam był.
– Nie musiałam długo szukać. To morderstwo pasuje jak ulał. Przypadek czy nie, ksiądz Keller jest podejrzany. – Zamknęła program i komputer. – Za niecałą godzinę spotykam się z George’em – powiedziała. – A potem z księdzem Francisem. – Zaczęła wyjmować ubrania z szafy i kłaść je na łóżku. – Dzisiaj muszę wracać do Richmond. Moja matka jest w szpitalu. – Unikała jego wzroku, wyciągając kolejne rzeczy z szuflad.