Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Znowu te ślady opon. Ile razy będzie mu przypominać, że skrewił?

– Znaleźliśmy ślady stóp.

Rozdrażniona spojrzała na niego.

– Ślady stóp? Proszę wybaczyć mój sceptycyzm, szeryfie, ale jak mogliście wyróżnić tu jeden ślad? Po tym miejscu deptało z kilkanaście różnych butów. – Machnęła ręką. – Skąd pan wie, że pańskie ślady nie należą do kogoś z FBI?

– Bo nikt z nas nie był boso. – Nie czekał na jej reakcję, tylko zbliżył się do rzeki. Chwycił się gałęzi i ześliznął na brzeg. Podniósł wzrok, O’Dell stała tuż za nim.

– Tutaj. – Wskazał na zagłębienia w błocie zaznaczone specjalnym proszkiem.

– Nie ma pewności, że należą do zabójcy.

– A komu by tak odbiło, żeby łazić boso?

Złapała za tę samą gałąź i zjechała bliżej.

– Mógłby mi pan podać rękę? – Wyciągnęła do niego dłoń. Ścisnął ją, a Maggie pochyliła się i przyglądała się śladom.

Jej dłoń była miękka i drobna, za to uścisk silny. Kiedy znaleźli się znów na twardym gruncie, Maggie zrobiła kolejne notatki. Nick przyglądał się w tym czasie ciężkim czarnym chmurom. Nagle zapragnął znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Po czterdziestu ośmiu godzinach bez snu był wykończony. Mięśnie łydek bolały go po biegu, do którego zmusił się tego ranka. A teraz stał tu, czując się jak ignorant, i miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje na wspomnienie bladego chłopca zapatrzonego w gwiazdy. Złapał się na tym, że zastanawia się, co było ostatnią rzeczą, którą widział ten mały. Danny patrzył do góry. Nick miał nadzieję, że widział na przykład lecące białe gęsi, coś spokojnego i przyjaznego.

– Cięcia na piersi chłopca były identyczne jak te, które robił swoim ofiarom Jeffreys – oznajmił, niechętnie powracając do obecnej chwili. – Skąd ktoś tak dobrze znałby te szczegóły?

– Jeffreysa stracono niedawno. W lipcu, zdaje się.

– Tak.

– Bardzo często lokalne media przy takich okazjach przypominają wszystkie detale zbrodni. Z takich informacji można się mnóstwo dowiedzieć.

– Stare dobre media – rzekł Nick, pamiętając cios, jaki zadała mu Christine swoim artykułem.

– Albo ktoś miał dostęp do akt sądowych. Zazwyczaj po zakończeniu procesu są ujawniane.

– Myśli pani, że to naśladowca?

– Tak. Zbyt wiele tu zbiegów okoliczności, żeby mógł to być przypadek.

– Dlaczego ktoś powtarzałby taki mord? Żeby się podniecić?

– Niestety nie wiem – rzekła, podnosząc wzrok i patrząc mu w oczy. – Mogę panu tylko powiedzieć, że zrobi to znowu. I to wkrótce.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Kostnica szpitalna znajdowała się w podziemiach, gdzie każdy dźwięk zwielokrotniało echo odbijające się o białe ceglane ściany. Rury kanalizacyjne huczały, obracający się wentylator świszczał. Drzwi windy zamknęły się za nimi. Coś zaskrzeczało, kiedy liny naprężyły się i pociągnęły wagonik w górę.

Szeryf Morrelli szedł na palcach, by poruszać się jak najciszej. Maggie spojrzała na niego. Udawał, że to dla niego normalka, ale nietrudno było odgadnąć prawdę. Już nad rzeką zauważyła, jak się skrzywił kilka razy, zdradzając, że jego spokój to tylko maska.

Uparł się jednak, żeby towarzyszyć jej w kostnicy, kiedy dowiedział się, że koroner wybrał się na cały dzień na polowanie i był niedostępny. Co za ironia, pomyślała Maggie, polujący koroner! Widziała wiele trupów i nie mogła sobie wyobrazić, jak po tym wszystkim można się relaksować, zabijając.

Morrelli otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą do środka. Musiała otrzeć się o niego. Nie wiedziała, czy zrobił to celowo, ale już po raz drugi czy trzeci tak to urządził, żeby musieli się dotknąć.

Zazwyczaj chłodem i wyniosłością szybko powstrzymywała niechciane męskie zaczepki. Morrelli jednak jakoś się tym nie przejmował. Pomyślała, że szeryf każdą spotkaną kobietę traktuje jako potencjalną zdobycz na jedną noc. Znała ten typ, wiedziała, że te flirty i pochlebstwa, wspomagane chłopięcym urokiem i urodą, zapewne pozwalały mu osiągać cel. Denerwowało ją to, ale jeśli o nią chodziło, Morrelli wydawał się niegroźny.

Musiała sobie radzić z gorszymi przypadkami. Przyzwyczaiła się, że mężczyźni, z zasady niechętnie współpracujący z kobietami, rekompensowali to sprośnymi komentarzami. Doświadczyła różnego rodzaju molestowania seksualnego, od łagodnych flirtów do gwałtownych oblężeń. Nauczyła się jednego. Najlepszą bronią była maska obojętności.

Morrelli znalazł kontakt i rzędy fluorescencyjnych żarówek zaczęły kolejno zapalać się nad ich głowami. Pomieszczenie było większe, niż się Maggie spodziewała. Zapach amoniaku uderzał w nozdrza i palił w płucach. Było czysto aż do przesady. Lśniący metalowy stół znajdował się na samym środku wykafelkowanej podłogi. Na jednej ze ścian umieszczony był podwójny zlew i lada, na której leżały rozmaite narzędzia: nieduża piła, kilka mikroskopów, buteleczki i fiolki przygotowane do testów. Po przeciwnej stronie mieściło się pięć lodówek. Maggie miała wątpliwości, czy tak mały szpital kiedykolwiek wykorzystywał je wszystkie równocześnie.

Zdjęła żakiet, położyła go starannie na stołku i zaczęła podwijać rękawy bluzki. Rozejrzała się, szukając laboratoryjnego fartucha. Spojrzała na swoją kosztowną jedwabną bluzkę, prezent od Grega. Gdyby musiała się jej pozbyć z powodu niezmywalnych plam, natychmiast by to zauważył. Oskarżyłby żonę zaraz o bezmyślność i nieodpowiedzialność, tak jak wtedy, gdy zgubiła obrączkę, spoczywającą teraz gdzieś na mrocznym dnie Charles River. Ale co tam. Podwinęła do końca rękawy.

Przyniosła ze sobą niedużą czarną torbę, w której miała wszystko, co było jej potrzebne. Otworzyła ją i wykładała zawartość na ladę, zaczynając od słoiczka Vickcs VapoRub i smarując się maścią wokół otworów nosowych. Nauczyła się dawno temu, że nawet zamrożone ciała mają zapach, którego lepiej nie wdychać. Zakręcała już wieczko, ale zawahała się, patrząc na Morrellego, który przypatrywał jej się spod drzwi. Rzuciła mu słoik.

– Jeśli chce pan zostać, radzę tego użyć.

Opornie poszedł za jej przykładem. Następnie wyjęła rękawiczki chirurgiczne, jemu także podała parę. Pokręcił głową.

– Naprawdę nie musi pan tu być – powiedziała.

Zaczął blednąć, a jeszcze nie wyciągnęli ciała.

– Nie, zostanę. Tylko… nie chciałbym pani przeszkadzać.

Nie wiedziała, czy Nick robi to z poczucia obowiązku, czy tylko dba o reputację twardziela. Zresztą wolałaby zostać sama, ale musiała pamiętać, że to jego terytorium i jego sprawa. I niezależnie od tego, co teraz czuł, formalnie był szefem.

Kontynuowała więc, ignorując jego obecność. Na stole pojawił się dyktafon. Sprawdziła, czy w środku jest taśma, i włączyła sprzęt. Tak samo dokładnie sprawdziła swój polaroid.

– Która szuflada? – spytała gotowa do pracy, z rękami wspartymi na biodrach. Spojrzała na Morrellego, który patrzył na lodówki, jakby nie zdawał sobie sprawy, że muszą wyjąć ciało.

Ruszył powoli, otworzył środkową szufladę i pociągnął ją. Metalowe kółka skrzypnęły, potem kliknęły i szuflada wyjechała na zewnątrz.

Maggie kopnęła hamulec, by zwolnić kółka metalowego stołu, i podsunęła go pod szufladę. Pasowało idealnie. Wspólnie odczepili tacę z zapakowanym drobnym ciałem, która znalazła się na stole, a potem przesunęli stół na środek pomieszczenia pod zawieszone w górze światła. Maggie znów kopnęła hamulec, by unieruchomić kółka, a Morrelli zamknął drzwi szuflady. Kiedy zaczęła ściągać w dół zamek błyskawiczny, szeryf wycofał się do kąta.

Chłopiec był tak drobny i mały, że rany na jego ciele sprawiały wrażenie większych. Był ładnym dzieckiem, stwierdziła Maggie. Rudawe włosy miał krótko przycięte. Na nosie i policzkach piegi kontrastowały z jasną skórą. Miał paskudną ranę na szyi, a zaciśnięty sznur pozostawił ślady tuż nad otwartym cięciem.

Maggie zaczęła robić zdjęcia, zbliżenia ran i wielkiego X na klatce piersiowej, sinych i czerwonych śladów na nadgarstkach oraz podciętego gardła. Czekała, aż zdjęcie wywoła się, by mieć pewność, że jest dobrze naświetlone. Systematycznie wszystko komentowała, mówiąc do leżącego blisko dyktafonu.

13
{"b":"102241","o":1}