Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Czy to coś poważnego?

– Raczej… będzie dobrze. Zostawię ci wiadomość na dyskietce. Masz u siebie Worda?

– Pewnie… taaa, tak myślę. – Jej rzeczowość mocno go wzburzyła. Stało się coś, czy naprawdę martwiła się o matkę?

– Notatki z dzisiejszej autopsji zostawię u George’a. Jeśli dowiem się czegoś od księdza Francisa, zadzwonię do ciebie.

– Nie wrócisz już? – Poczuł się, jakby dostał w szczękę.

Ona też znieruchomiała. Odwróciła się do niego, przeniosła wzrok na pusty ekran komputera, znów na niego i na bałagan na łóżku. Nigdy przedtem patrzenie w oczy Nickowi nie było dla niej problemem.

– Zrobiłam to, o co mnie proszono. Masz już profil mordercy, a może nawet podejrzanego. Nie wiem nawet, czy powinnam zajmować się tą drugą autopsją.

– Ach, tak. – Wsadził ręce do kieszeni. Myśl, że może więcej nie zobaczyć Maggie, była trudna do zniesienia.

– Na pewno Biuro przyśle wam kogoś innego do pomocy.

– Ale nie ciebie? – Zobaczył coś w jej oczach. Żal i smutek? Cokolwiek to było, nie chciała mu tego pokazywać. Zabrała się do pakowania. – Gzy to ma coś wspólnego z tym, co stało się rano?

– Rano nic się nie stało – rzekła i przestała wrzucać rzeczy do torby. Stała do niego plecami. – Przykro mi, jeśli odniosłeś takie wrażenie. – Potem zerknęła na niego przez ramię. – Nick, nie chciałabym być niewdzięczna. – Zajęła się znów składaniem, upychaniem i przekładaniem rzeczy w torbie.

Nie miał żadnych złudzeń. Zresztą sam chciał, by Maggie znikła z jego życia. Ale co z tym jej podnieceniem? Tego na pewno sobie nie wymyślił.

– Będzie mi ciebie brakowało. – Zdziwiły go te słowa, wcale nie miał zamiaru wypowiadać ich na głos.

Maggie wyprostowała się i powoli obróciła, tym razem patrząc mu w twarz. Jej brązowe oczy sprawiały, że miękły mu kolana, jak smarkaczowi, który oświadcza swojej pierwszej dziewczynie, że ją bardzo lubi. Jezu, co się z nim dzieje?

– Niezła z ciebie cholera, O’Dell, ale będę tęsknił za tym, jak dawałaś mi w kość – rzucił. Świetnie. Naprawił błąd.

Uśmiechnęła się. Założyła włosy za ucho. A jednak nie do końca nad sobą panowała.

– Podwieźć cię na lotnisko?

– Nie, muszę oddać wypożyczony samochód.

– Cóż, w takim razie szczęśliwego lotu. – Zabrzmiało to chłodno i patetycznie, a tak naprawdę chciał ją objąć i przekonać, żeby została.

Trzema długimi krokami dotarł do wyjścia, mając nadzieję, że kolana się pod nim nie załamią.

– Nick.

Przystanął z ręką na klamce i zerknął na Maggie. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że chce coś powiedzieć, ale musiała zmienić zdanie.

– Powodzenia – rzekła po prostu.

Skinął głową i wyszedł, czując ołów w butach.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Maggie patrzyła na zamykające się drzwi, zaciskając palce na jedwabnej bluzce.

Dlaczego nie powiedziała Nickowi ani o liście, ani o Albercie Stuckym? Nie dziwił się jej nocnym koszmarom, więc i to by zrozumiał. Że ona nie może sobie pozwolić, by kolejny psychopata szperał w jej psychice. Nie teraz, kiedy czuła się tak bezbronna, tak krucha, jakby miała rozpaść się na milion maleńkich kawałeczków. Tak jak wtedy na podłodze w łazience. Nie mogła podejmować takiego ryzyka. W takim stanie ducha straciłaby trzeźwy zawodowy osąd.

Może zresztą już tak się stało. Poprzedniej nocy w lesie zbyt późno spostrzegła mordercę, który ją śledził. Mógł ją zabić. Ale podobnie jak Albert Stucky i on chciał, żeby żyła, i to, o dziwo, jeszcze bardziej ją przerażało. Wiedziała, że gdyby się komuś z tego zwierzyła, czułaby się jeszcze bardziej bezbronna. Nie, tak będzie lepiej. Wyjechać, zostawiając Nicka i wszystkich innych z przekonaniem, że zrobiła tak wyłącznie z powodu choroby matki.

Dyrektor Cunningham miał rację. Potrzebny jej odpoczynek. Może powinni wyjechać gdzieś z Gregiem? Tam, gdzie jest odludnie, ciepło i słonecznie, gdzie zmierzch nie zapada o szóstej po południu.

Gdy zadzwonił telefon, Maggie podskoczyła jak na odgłos wystrzału. Rozmawiała już z doktorem Averym. Jej matka przeżyła próbę samobójczą i miała się niezgorzej. Wyżywała się w perfekcyjnie granej roli idealnej pacjentki, która zmusza wszystkich dookoła, by poświęcali jej maksimum uwagi.

Chwyciła za słuchawkę.

– Agentka specjalna O’Dell.

– Maggie, jeszcze tam jesteś? Myślałem, że wracasz do domu.

Ciężko usiadła na łóżku.

– Cześć, Greg. – Czekała na jakieś ciepłe słowa, a usłyszała szelest papierów i od razu wiedziała, że mąż poświęca jej tylko część uwagi. – Lecę dziś wieczorem,

– Dobrze, czyli ten osioł przekazał ci jednak moją wiadomość?

– Jaki osioł?

– Ten, z którym rozmawiałem. Odebrał twoją komórkę. Powiedział, że musiałaś ją upuścić i że nie możesz podejść.

Maggie zacisnęła pięść. Puls jej przyspieszył.

– O której to było?

– Nie wiem… ale dość późno. Tutaj dochodziła północ. A co?

– Co mu powiedziałeś?

– O rany, więc ten dupek nic ci jednak nie powiedział?

– Greg, co mu mówiłeś? – Jej serce tłukło się w piersiach.

– Co to za niekompetentne dupki z tobą pracują, Maggie?

– Greg. – Starała się mówić spokojnie, nie pozwolić, żeby krzyk wyrwał się z jej gardła. – Zgubiłam wczoraj wieczorem komórkę, kiedy ścigałam mordercę. Prawdopodobnie to z nim rozmawiałeś.

Cisza. Nawet papier przestał szeleścić.

– Na Boga, Maggie, skąd miałem wiedzieć? – powiedział dziwnie cicho.

– Nie mogłeś. Nie oskarżam cię, Greg, tylko proszę, spróbuj sobie przypomnieć, co mu powiedziałeś.

– Nic takiego… żebyś do mnie oddzwoniła i że z twoją matką jest niedobrze.

Położyła się na plecach, wciskając głowę w poduszkę i zamykając oczy. Milczała.

– Maggie, musimy porozmawiać, jak wrócisz.

Tak, porozmawiają na jakiejś plaży, sącząc owocowe drinki ozdobione papierowymi parasolkami. Będą rozmawiać o tym, co jest naprawdę ważne, rozpalą na nowo gasnące uczucie, zaczną się szanować, respektować swoje cele. Wrócą do tego, co ich kiedyś połączyło.

– Chcę, żebyś rzuciła Biuro – powiedział i od razu wiedziała, że żadna słoneczna plaża na nich nie czeka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Śnieg wylatywał w powietrze spod jego butów jak biały puder, kiedy stawiał ciężkie kroki, przebijając się przez zaspy. Śnieg przyklejał się do spodni i wpadał za cholewki, zamieniając stopy w lód. Wydawało mu się, jakby znalazł się w cudzym ciele, które pchało go do stóp wzgórza w takim tempie, że w każdej chwili mógł runąć głową w dół.

Potem ich usłyszał, jak chichoczą i piszczą. Gwałtownie stanął, zataczając się na krzaki i trawy otoczone śnieżną koronką, dzięki którym nie stoczył się na tor saneczkarski. Padł na śnieg, a biała śmierć zaczęła wysysać ciepło z jego ciała. Starał się zapanować nad przyspieszonym oddechem, nabierając powietrza ustami i tworząc chmurkę pary przy każdym wydechu.

Powinni byli iść do domu, kiedy nie słyszał w swojej głowie tego warkotu. Dlaczego nie poszli? Zaraz się ściemni. Ciekawe, czy zastaną w domach pełne talerze, czy tylko karteczkę, że obiad jest w mikrofalówce? Czy w domu będą rodzice, którzy dopilnują, żeby zdjęli przemoczone ubrania? Czy ktokolwiek położy ich spać?

Nie mógł zapomnieć, już nie próbował. Przytulił twarz do śniegu, ufając, że zatrzyma to warkot i tętnienie. Zobaczył siebie sprzed lat. Miał wtedy jedenaście lat. Ubrany był w zieloną wojskową kurtkę z podszewką, która miała chronić przed zimnem. Połatane dżinsy obcierały go. Nie miał ciepłych butów. Zaspy sterczały na pół metra, miasto zamarło. Ojczym mógł pójść tylko w jedno miejsce, do sypialni jego matki. Kazano mu wynieść się z domu, „pobawić się na śniegu z kolegami”. Ale on nie miał kolegów. Dzieciaki śmiały się z niego, że jest chudy i nosi na sobie łachmany.

Długo siedział na zimnym podwórku, przyglądając się, jak inne dzieci jeżdżą na sankach. Wróciwszy do domu, zastał zamknięte drzwi. Przez cienkie drewniane ściany słyszał jęki i lament swojej matki. Nie potrafił odróżnić bólu od rozkoszy. Czy seks zawsze boli? – zastanawiał się. Nie wyobrażał sobie, że tak wielki ból może sprawiać komuś przyjemność. Wstydził się, że czuje ulgę, ale wiedział, że dopóki ojczym będzie wbijał się w matkę, zostawi w spokoju jego drobne ciało.

44
{"b":"102241","o":1}