– Pamięta może pani, czy jest tam blisko jakieś większe miasto? – przerwał jej Nick.
– Nie, tego nie mogę powiedzieć. Te wszystkie obce nazwy tak trudno zapamiętać i trudno wymówić. Ksiądz Keller wraca za tydzień, nie może pan poczekać?
– Nie, niestety nie mogę. A numer lotu albo linie?
– O rety, nie wiem, czy coś wspominał. Może TWA… nie, United, chyba tak. Odlatuje o drugiej czterdzieści pięć z Eppley – dodała, jakby tylko to chciał wiedzieć.
Nick spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do trzeciej. Rozdzielili się z Maggie przy kasach biletowych, bijąc w oczy odznakami, żeby przedostać się przez tłum i bez kolejki podejść do lady.
Na wysokiej kobiecie z TWA odznaka prowincjonalnego szeryfa nie zrobiła wrażenia. Nick żałował, że nie jest z FBI, jak Maggie. Pomógł sobie uśmiechem i komplementem. Surowa mina pracownicy TWA odrobinę złagodniała, chociaż zmiana była ledwo dostrzegalna. Kobieta miała mocno ściągnięte do tyłu włosy, co nadawało jej oficjalny, nieprzystępny wygląd. Być może dlatego też miała tak wąskie usta, które ledwie się poruszały, kiedy się odzywała.
– Przykro mi, szeryfie Morrelli. Nie mogę zdradzić panu listy pasażerów ani informacji o żadnym z nich. Proszę, zatrzymuje pan kolejkę.
– Okej, okej. A loty? Macie teraz jakiś lot do Wenezueli, powiedzmy… – Szybko sprawdził godzinę. – W ciągu dziesięciu, piętnastu minut?
Sprawdziła na ekranie komputera, nie przejmując się westchnieniami i szuraniem butów w kolejce za Nickiem.
– Jest lot do Miami, z którego można się przesiąść na międzynarodowy do Caracas.
– Świetnie. Które wyjście?
– Wyjście numer jedenaście, ale ten samolot poleciał już o drugiej piętnaście.
– Jest pani pewna?
– Zupełnie pewna. Mamy znakomitą pogodę. Wszystkie odloty są zgodne z rozkładem. – Spojrzała za niego, na niskiego siwowłosego mężczyznę, który chciał oddać swój bilet.
– Może pani sprawdzić, czy na pokładzie była trumna? – spytał Nick, czując łokieć mężczyzny na swoich plecach.
– Słucham?
– Trumna, nieboszczyk. – Tym razem poczuł na sobie wzrok z nagła zaciekawionych kolejkowiczów. – Pewnie była nadana jako bagaż. Jestem przekonany, że nie naruszam praw nieboszczyka. – Przywołał na twarz kolejny czarujący uśmiech. Ktoś zachichotał za jego plecami.
Kobieta była niezadowolona. Jeszcze mocniej zacisnęła wąskie usta.
– Nie wolno mi wyjawiać żadnych informacji. A teraz przepraszam pana.
– Wie pani, że mogę wrócić tu z nakazem sądowym jeszcze dziś po południu. – Koniec z panem Przyjemnym. Szybko tracił cierpliwość, a czas uciekał.
– To dobry pomysł. Następny, bardzo proszę, kto z państwa następny? – powiedziała, przesuwając się, żeby obsłużyć starszego mężczyznę, który podszedł do lady, rzucając Nickowi spojrzenie pełne złości i zniecierpliwienia.
Nick zbliżył się do Maggie.
– Bardzo dziękuję – mówiła właśnie do kasjera United, po czym poszła za Nickiem do rogu sali, z dala od tłumu.
Wyglądała kiepsko, była jeszcze bledsza, jeśli to w ogóle możliwe. Chciał ją zapytać, jak się czuje, ale kiedy jechali na lotnisko, co najmniej z pięć razy usłyszał, że świetnie.
– TWA ma lot do Miami, który ma połączenie do Caracas – poinformował Nick, patrząc na jej twarz.
– Chodźmy. Które wyjście? – Nie ruszyła się, opierając się o ścianę, jakby chciała złapać oddech.
– Poleciał dwadzieścia minut temu.
– Spóźniliśmy się? Keller był na pokładzie?
– Nie chciała mi powiedzieć. Chyba będzie nam potrzebny nakaz sądowy. Co teraz robimy? Warto tam w ogóle lecieć, próbować go szukać, zanim się przesiądzie? Jak doleci do Ameryki Południowej, możemy go nigdy nie znaleźć. Maggie?
Słucha go czy nie? To nie ból odwrócił jej uwagę. Wbiła wzrok gdzieś nad jego ramieniem.
– Maggie? – spróbował raz jeszcze.
– Chyba znalazłam Raya Howarda.
ROZDZIAŁ STO DRUGI
Maggie natychmiast zauważyła, że Nick jest zakłopotany. Jej też to uczucie nie było obce. Zakłopotanie było bliskie frustracji, a może to frustracja była bliska paniki.
– Pewnie odwoził Kellera na lotnisko – powiedział Nick niskim, ściszonym głosem, chociaż Howard był daleko od kas i nie mógł ich słyszeć.
– Raczej nie zabieram ze sobą bagażu, kiedy odwożę kogoś na lotnisko – odparła Maggie.
Duży marynarski worek musiał być ciężki, bo Howard pod jego ciężarem kulał bardziej niż zwykle. Był w swoim typowym stroju: uprasowane na kant brązowe spodnie, biała koszula i krawat. Granatowy blezer zastąpił kardigan.
– Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego go nie podejrzewasz – poprosił Nick, nie spuszczając wzroku z Howarda.
Maggie nie mogła sobie przypomnieć żadnego powodu, w końcu jednak powiedziała:
– Utykanie. Morderca prawdopodobnie niósł chłopców do lasu. Timmy jest pewien, że facet nie utyka.
Patrzyli, jak Howard studiuje rozkład lotów, a następnie rusza ku ruchomym schodom.
– Nie wiem, Maggie. Ten worek musi sporo ważyć.
– Tak, faktycznie – potwierdziła i szybko pomaszerowała w stronę ruchomych schodów, a Nick za nią.
Howard zawahał się, zanim ostrożnie postawił stopę na pierwszym stopniu.
– Panie Howard! – zawołała Maggie.
Howard zerknął przez ramię, chwycił się poręczy i błyskawicznie przeskoczył dwa stopnie. W jego jaszczurczych oczach pojawił się lęk. Zaczął zbiegać, torując sobie drogę workiem, uderzając i popychając ludzi po drodze.
– Pobiegnę schodami – rzucił Nick i pognał do wyjścia bezpieczeństwa.
Maggie ruszyła za Howardem, wyciągając rewolwer przed siebie.
– FBI! – krzyknęła, przebijając się przez tłum.
Zdumiało ją tempo Howarda. Przedzierał się, omijając wózki bagażowe i przeskakując zapomnianą przez kogoś klatkę z kotem. Odsuwał podróżnych, przewrócił niewysoką kobietę o niebieskich włosach i wpadł w grupę japońskich turystów. Wciąż odwracał się, sprawdzając, gdzie jest Maggie, oddychał przez otwarte usta, na czole lśnił mu pot.
Zbliżała się do niego, chociaż i ona miała kłopot z oddychaniem. Zdawało jej się, że jej chrapliwy oddech wydostaje się z wentylatora, a nie z jej własnych płuc. Nie zważała na piekący ból w boku, który zaczął znowu jej doskwierać.
Raptem Howard przystanął, przechwycił wózek bagażowy od osłupiałego pracownika lotniska i szurnął nim ku Maggie. Walizki pospadały. Jedna z nich otworzyła się, wyrzucając kosmetyki, buty, ubrania i posegregowaną bieliznę na podłogę. Maggie pośliznęła się na parze koronkowych majtek, straciła równowagę i upadła, rozbijając kolanem buteleczkę płynnego podkładu pod makijaż.
Howard ruszył w kierunku parkingu, uśmiechając się do niej przez ramię. Już prawie minął drzwi, tuląc worek. Znowu utykał. Pchnął drzwi w momencie, kiedy Nick chwycił go za kołnierz i odwrócił. Howard padł na kolana, zakrył głowę rękami przed spodziewanym uderzeniem. Ręce Nicka wciąż trzymały go za kołnierz.
Maggie podniosła się z trudem, a pracownik lotniska zbierał rozsypane bagaże.
– Nic mi nie jest – powiedziała, zanim spytał ją o to Nick. Kiedy wsadziła broń na miejsce, poczuła przez bluzkę lepką wilgoć. Jej palce były umazane krwią.
– Jezu, Maggie. – Nick odnotował to natychmiast. Howard też, i uśmiechnął się. – Co tu robisz, Ray? – spytał Nick, zaciskając uchwyt i zmieniając uśmiech kościelnego w grymas bólu.
– Przywiozłem księdza Kellera. Spieszył się na samolot. Czemu mnie gonicie? Nic nie zrobiłem.
– To czemu uciekałeś?
– Eddie mi powiedział, żeby na was uważać.
– Eddie tak powiedział?
– Co jest w worku? – przerwała Maggie.
– Nie wiem. Ksiądz Keller powiedział, że nie będzie tego już potrzebował. Żebym to zabrał.
– Można zajrzeć? – Zabrała mu worek. Jego opór tylko ją zachęcił. Worek był ciężki. Maggie przeniosła go na krzesło i oparła się o aparat telefoniczny, żeby przestało jej się kręcić w głowie.
– To na pewno nie twój bagaż? – spytała, wyciągając znajomy brązowy sweter i kilka starannie wyprasowanych białych koszul. Howard okazał wielkie zdumienie.