Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Nadal krwawisz.

Nie wziął chusteczki, otarł usta rękawem.

– Walczę jak baba – rzekł i znowu spoważniał. – Co to była za gra?

– Stucky zaczął grzebać w mojej przeszłości. Jakimś cudem dowiedział się o mojej rodzinie, o śmierci ojca i alkoholizmie mojej matki. Zdawało się, że nie ma przed nim żadnych tajemnic. Rok temu zaczęłam otrzymywać listy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale listy Alberta Stucky’ego były niezwykłe. Dołączał do nich zawsze jakąś część ofiary. Palec, kawałek skóry z tatuażem, albo, jak mu się kiedyś zdarzyło, sutek.

Nick bez słowa pokręcił głową.

– Rozpoczął swoje chore łowy – ciągnęła. – Podpowiadał mi, gdzie trzyma te kobiety. Jeśli udało mi się trafnie odgadnąć, w nagrodę podrzucał kolejną podpowiedz. Gdy się pomyliłam, karał mnie trupem. Wiele razy się myliłam. Za każdym razem, gdy znajdowaliśmy w śmietniku jego kolejną ofiarę, czułam się winna.

Zamknęła oczy, by ujrzeć tamte twarze. Wszystkie miały to samo przerażone spojrzenie. Potrafiła wyrecytować ich nazwiska, adresy, znaki szczególne. Brzmiało to jak litania świętych. Podniosła powieki, nie patrząc na Nicka, i podjęła opowieść.

– Czasami znikał, ale tylko po to, żeby zmienić teren. W końcu wytropiliśmy go w Miami. Byłam prawie pewna, że jest w opuszczonym magazynie nad rzeką. Bardzo chciałam mieć rację. Moje sumienie już by nie zniosło, tak to wtedy czułam, jeszcze jednej zamordowanej kobiety. Postanowiłam sama sprawdzić. Miałam rację, ale Stucky na mnie czekał. Wciągnął mnie w zasadzkę, zanim się połapałam.

Oddychała nierówno. Waliło jej serce. Dłonie pociły się. Już po wszystkim. Dlaczego ciągle tak to na nią działa?

– Przywiązał mnie do metalowej kolumny i kazał mi patrzeć. Widziałam, jak torturuje i okalecza dwie kobiety. Druga została ukarana z mojej winy, bo zamknęłam oczy, kiedy walił w czaszkę tę pierwszą. Wydawało się, że w ogóle nie widzi ich cierpienia, nie słyszy ich krzyków.

Boże, jak trudno oddychać. Kiedy przestaną do niej powracać te błagalne spojrzenia, kiedy przestanie słyszeć te nieludzkie wrzaski?

– Patrzyłam więc, jak bije, kroi i rozdziera na pół dwie kobiety i czułam… czułam się tak potwornie bezradna.

Podniosła wzrok na księżyc i gwiazdy.

– Byłam tak blisko… – potarła ramiona. Wciąż przeżywała to od nowa. – Byłam tak blisko, że ich krew opryskała mnie, byłam zbryzgana ich wnętrznościami, mózgiem, obrzucona kawałkami kości.

– Ale w końcu go schwytałaś?

– Tak. Złapaliśmy go. Tylko dzięki temu, że jakiś stary rybak usłyszał krzyki i zadzwonił na 911. Ja się do tego nie przyłożyłam.

– Maggie, nie jesteś odpowiedzialna za śmierć tamtych kobiet.

– Tak, wiem. – Jasne, wiedziała, ale co z tego, skoro nadal czuła się winna. Wytarła oczy, rozczarowana, że policzki ma już mokre. Potem wstała, zbyt gwałtownie kończąc temat. – To mi przypomina – powiedziała, pozornie wracając do normalności – że mam kolejny liścik. – Wygrzebała pogniecioną kopertę i podała ją Nickowi.

Wyjął z koperty kawałek papieru, przeczytał i oparł się ponownie o ścianę.

– Jezu, Maggie. Co to może znaczyć?

– Nie wiem. Może nic. Może ktoś dobrze się bawi.

Wyprostował nogi i gwałtownie wstał.

– Co teraz zrobimy?

– Co myślisz o obławie na cmentarzu?

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIĄTY

Timmy obserwował tańczący płomyk lampy. Zadziwiające, że taki maleńki płomyk oświetla cały pokój. Lampa przy okazji ogrzewała też pomieszczenie. Nie tak jak piecyk, ale czuło się ciepło. Przypomniał sobie wycieczki z namiotem, które urządzali sobie z ojcem. Ale to było dawno.

Tata nie był doświadczonym turystą. Dwie godziny mocowali się z ustawieniem namiotu. Jeśli chodzi o łowienie ryb, złapali tylko małe płocie, które w końcu, kiedy już bardzo zgłodnieli, zjedli, tracąc nadzieję na grubszą rybę. Potem tata spalił ulubiony garnek mamy, bo zostawił go za długo w ogniu. Timmy jednak wcale się tym nie przejmował. To była przygoda, którą przeżył z tatą.

Wiedział, że mama i tata często się kłócą. Nie rozumiał tylko, czemu tata wścieka się również na niego. Mama mówiła mu, że tata go kocha. Że nie chce, by ktoś wiedział, gdzie jest, bo nie chce im dawać pieniędzy. Ale to wcale nie tłumaczyło, dlaczego tata nie chce go widzieć.

Timmy wpatrywał się w płomień i starał się przypomnieć sobie, jak tata wygląda. Mama schowała gdzieś wszystkie zdjęcia. Powiedziała, że je spaliła, ale Timmy sam widział, że je oglądała parę tygodni temu. Była już noc, myślała, że on śpi. Piła wino i oglądała te zdjęcia, na których byli jeszcze we troje, i płakała. Jeśli tak tęskni za tatą, to czemu nie poprosi go, żeby wrócił? Czasem Timmy w ogóle nie rozumiał dorosłych.

Przysunął dłonie do lampy, żeby poczuć jej ciepło. Łańcuch, którym był przymocowany do łóżka, zadźwięczał głucho. Timmy spojrzał na niego. Wtedy znowu przypomniał mu się ten metalowy garnek, który tata zniszczył w ognisku. Oczka łańcucha nie były grube. Ciekawe, czy trzeba by je bardzo rozgrzać, żeby się wygięły? Nie trzeba by ich nawet bardzo wyginać, tylko troszkę.

Serce chłopca zaczęło szybciej bić. Chwycił lampę, ale szybko cofnął dłonie od gorącego szkła. Zdjął powłoczkę z poduszki i obwiązał nią ręce, sięgnął powtórnie po lampę, delikatnie zdejmując szklany klosz, żeby go nie potłuc. Nałożył na powrót powłoczkę na poduszkę. Potem postawił lampę na podłodze i podniósł nogę, chwytając łańcuch tuż przy kostce. Włożył kilka ogniw do ognia. Odczekał kilka minut, potem zaczął ciągnąć. Wszystko na nic. Potrzeba więcej czasu, musi się uzbroić w cierpliwość. Musi myśleć o czymś innym. Trzymał łańcuch nad płomieniem. Próbował sobie przypomnieć piosenkę, którą mama śpiewała rano pod prysznicem. Była z jakiegoś filmu. Tak, z „Małej syrenki”.

– „Na dnie morza” – zaczął. Głos drżał mu trochę z oczekiwania, nie ze strachu. Nie dopuszczał do siebie myśli o strachu. – „Na dnie morza… Kochanie, najlepiej jest tam, gdzie jest woda”. – Pociągnął łańcuch. Znowu nic. Zdziwił się, że pamięta tyle słów z tej piosenki. Zaczął udawać akcent z Jamajki. – „Naa dnie morza”.

Drgnęło. Metal zaczął się poddawać. A może mu się tylko wydawało? Pociągnął z całej siły. Tak, oczko się rozciągało. Powoli. Jeszcze trochę i będzie mógł je odłączyć.

Wtem na zewnątrz rozległ się odgłos kroków. Przeraził się. Nie, ma jeszcze parę sekund. Pociągnął i łańcuch pękł.

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SZÓSTY

Christine zapomniała już, kiedy ostatnio miała coś w ustach. Ile czasu nie ma Timmy’ego? Za długo. Cokolwiek się z nim działo, trwało to już za długo. Zebrała się i wstała ze starej kanapy, gdzie zostawiła ją Lucy, w jakimś pomieszczeniu, które wykorzystywano jako archiwum.

Kanapa śmierdziała dymem tytoniowym, chociaż wyglądała czysto. Nie widać było na niej żadnych ohydnych plam. Szorstkie obicie odcisnęło się na policzku Christine, czuła wgnieciony tatuaż na swojej skórze.

Oczy ją paliły. Włosy miała skołtunione. Kiedy je czesała po raz ostatni? Kiedy myła zęby? Była pewna, że robiła to wszystko przed porannym wywiadem. Boże, miała wrażenie, jakby od tego czasu minęło co najmniej ze sto lat.

Gdy drzwi nagle otworzyły się, przestraszyła się. Wszedł jej ojciec, przynosząc wodę. Jeśli wypije jeszcze jedną szklankę, chyba zwymiotuje. Z uśmiechem wzięła od niego wodę, pijąc tylko łyk.

– Lepiej ci?

– Tak, dziękuję. Nic dziś nie jadłam. Pewnie dlatego zrobiło mi się słabo.

– Tak. Pewnie.

Pozbawiony szklanki ojciec nie wiedział, co robić z rękami, w końcu wsunął je do kieszeni. Odruch, który Christine znała u Nicka.

– Może ci zamówię jakąś zupę? – odezwał się. – Albo kanapkę?

– Nie, dziękuję. Chybabym nic nie przełknęła.

– Dzwoniłem do twojej matki. Postara się dostać na jakiś wieczorny samolot. Powinna tu być jutro rano.

63
{"b":"102241","o":1}