Odwrócił się i ujrzał Maggie, która szła ku niemu po schodach. Miała na sobie jego stary frotowy szlafrok, który rozchylał się przy każdym kroku, pokazując kształtne łydki, a zdarzało się, że i fragment mocnego gładkiego uda. No nie, to jednak wcale nie będzie takie proste.
Jej mokre włosy błyszczały. Policzki poczerwieniały od gorącej wody. Szła wolno, ociągając się. Woda zmyła z niej barwy ochronne. Ujawniła skrywaną bezbronność w brązowych oczach.
Jak tylko zobaczyła cały arsenał środków ratunkowych, potrząsnęła głową i odrzuciła je jednym machnięciem ręki.
– Wszystko już z siebie zmyłam. Nic mi nie jest. To zupełnie niepotrzebne.
– Albo to, albo zabieram cię do szpitala.
Zmarszczyła czoło.
– Daj spokój, Nick.
– Ustąp mi, dobrze? Te druty były zardzewiałe. Kiedy ostatnio szczepiłaś się przeciw tężcowi?
– Niedawno, nic mi nie będzie. Biuro każe nam się szczepić co trzy lata, czy tego potrzebujemy, czy nie. Słuchaj, Morrelli, doceniam twój gest, ale naprawdę nic mi nie będzie.
Otworzył buteleczki ze spirytusem i wodą utlenioną, ułożył waciki i wskazał jej miejsce na otomanie naprzeciw siebie.
– Siadaj.
Myślał, że znowu odmówi, ale była zbyt zmęczona, żeby się spierać. Usiadła więc, poluzowała pasek szlafroka, zawahała się, wreszcie spuściła szlafrok z ramion, przytrzymując go mocno na piersiach.
Jej gładka kremowa skóra z miejsca zniweczyła szlachetne intencje Nicka. Podobnie wzniesienia piersi, linia szyi, świeży zapach umytych włosów. Zakręciło mu się w głowie, miał erekcję. Jak ma teraz dotknąć Maggie i nie pragnąć więcej? Ależ idiota z niego. Czy nigdy nie wydorośleje? Musi się skupić, chociaż raz musi zapomnieć o erekcji.
Sześć krwawych trójkątnych śladów znaczyło jej mleczną skórę, zaczynając się na ramieniu, a kończąc na łopatce i rękach. Parę ran było głębokich i nadal krwawiło. W jednym miejscu skóra została paskudnie naderwana.
Zmoczył spirytusem wacik i lekko nim dotknął pierwszej rany. Maggie wzdrygnęła się i zacisnęła usta. Milczała jednak.
– W porządku?
– Tak. Tylko zrób to szybko.
Starał się być delikatny. Nie przestawała się mimo to krzywić i mrużyć oczu. Oczyścił wszystkie rany, mając nadzieję, że spirytus, choć boleśnie pali jej skórę, przede wszystkim dobrze ją odkaża. Następnie założył na krwawiące miejsca gazowe opatrunki, które przykleił plastrem.
Potem otwartą dłonią delikatnie przejechał po jej ramieniu i niżej, pozwalając swojej dłoni na podróż, którą chciałyby odbyć usta. Wyprostowała plecy, czując niebezpieczeństwo… albo odpowiadając na jego dotyk. Nie zabierał ręki przez dłuższą chwilę. Wreszcie lekko, z wahaniem, podciągnął jej szlafrok na ramiona, zakrywając piękną, mimo że tak okrutnie sponiewieraną skórę. Maggie jakby się zdziwiła, być może spodziewając się czegoś innego. Zebrała poły szlafroka i zacisnęła pasek.
– Dziękuję – rzekła, nie odwracając się do niego.
– Do rana mamy kilka godzin. Możemy odpocząć tutaj, przy kominku. Masz na coś ochotę? Gorąca czekolada, brandy?
– Poproszę o brandy. – Wstała z otomany i przeniosła się na dywanik przed kominkiem, na legowisko dla chorej. Oparła się na poduszkach i szczelnie zakryła nogi szlafrokiem.
– Zjesz coś?
– Nie, dziękuję.
– Na pewno? Musisz być głodna. Mogę zrobić jakąś zupę, może kanapkę?
Uśmiechnęła się.
– Czemu ciągle chcesz mnie karmić, Morrelli?
– Może dlatego, że nie wolno mi robić z tobą tego, na co naprawdę mam ochotę.
Jej uśmiech znikł w jednej chwili. Maggie nerwowo poruszyła się. Długo patrzył jej w oczy. Zarumieniła się. Wiedział, że znalazł się na granicy dobrych manier, niewiele brakowało, by jego zachowanie stało się całkiem niewłaściwe. Ale nie mógł myśleć o niczym innym. Obsesyjnie zastanawiał się, czy Maggie też jest podniecona. Odwróciła wzrok, a on wycofał się do kuchni, dopóki jeszcze był w stanie się ruszać.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Fotografia, którą Maggie wyjęła z kieszeni żakietu, była zmięta i pomarszczona. Ale przynajmniej nie utonęła w ciemnych wodach, jak jej komórka. Gubienie rzeczy na dnie rzek i jezior było chyba przeznaczeniem agentki specjalnej O’Dell.
Nick siedział długo w kuchni. Może robi tę kanapkę, pomyślała. Jego ostatnia uwaga mocno ją zaniepokoiła, a zarazem… no cóż, wywołała całkiem niechciane, choć zarazem przyjemne emocje. Musi jednak nad nimi zapanować. To dobrze, że Nick jest dżentelmenem, pomyślała. Nie ma powodu do niepokoju, nawet jeśli leży na stosie poduszek, które pachną jego kremem po goleniu. Nawet jeśli tkwi przed kominkiem w samym tylko szlafroku.
Gdy opatrywał jej rany, w sukurs przyszedł ból. Tylko dzięki niemu nie uległa przyjemnemu uczuciu, jaki sprawiał dotyk palców Nicka. A kiedy przesunął dłonią wzdłuż jej pleców i ręki, przeżyła szok, bo pragnęła, żeby pieszczota trwała dłużej. Teraz zastanawiała się, jak by zareagowała, gdyby te mocne dłonie prześliznęły się delikatnie po jej ramionach ku piersiom.
Gdy Nick wszedł do pokoju, mimowolnie podniosła rękę do twarzy. Znowu paliły ją policzki, ale można to było złożyć na karb ognia w kominku. Jednak na krótki oddech nie było już żadnej wymówki.
Nick podał jej kieliszek brandy i usiadł obok. Podciągnął pod siebie długie gołe nogi. Był tak blisko, że dotykał jej ramienia.
– O jakim zdjęciu mówiłaś? – Ściągnął ręcznie uszytą kołdrę z otomany i położył ją na ich nogach. Zrobił to tak naturalnie, jakby codziennie siadywali obok siebie. Tak intymnie, że gorączka z jej twarzy spłynęła na inne części ciała.
Być może nie uszło to jego uwagi. Być może to poczuł. Zażenowany zaczął się tłumaczyć:
– Palenisko się psuje. Muszę je sprawdzić. Nie przypuszczałem, że już w październiku zrobi się tak zimno.
Podała mu fotografię. Obejmując pękaty kieliszek obiema rękami, wprawiła w wir znajdujący się w nim płyn, wciągnęła aromatyczny zapach i wypiła łyk. Zamknęła oczy i oparła głowę o miękkie poduchy, delektując się piekącą mocą trunku. Jeszcze kilka łyczków i pozbędzie się niepokoju. Cudowny, delikatny szmerek w głowie… Alkohol w niewielkich ilościach wspaniale niwelował napięcie i przepędzał niechciane uczucia. Od tego musiała zacząć się ucieczka jej matki. Potem zwiększała dawki, bo gdy trzeźwiała, upiory wracały. I tak to już poszło jak lawina.
– Masz rację – powiedział Nick, przerywając Maggie miłą podróż w nicość. – To nie może być przypadek. Ale nie mogę tak po prostu wezwać Raya Howarda na przesłuchanie.
Podniosła natychmiast powieki i wyprostowała się.
– Nie Howarda. Księdza Kellera.
– Co? Straciłaś rozum? Nie mogę wezwać księdza. Chyba nie wierzysz, że katolicki ksiądz zabija małych chłopców!
– Odpowiada charakterystyce. Muszę tylko dowiedzieć się czegoś o środowisku, z jakiego pochodzi. Ale tak, myślę, że ksiądz jest do tego zdolny.
– To szaleństwo. – Łyknął brandy. – Ludzie powiesiliby mnie, gdybym wezwał księdza na przesłuchanie. Zwłaszcza Kellera. On tu jest jak jakiś Superman w koloratce. Jezu, O’Dell, strzeliłaś jak kulą w płot.
– Posłuchaj mnie przez chwilę. Wiemy, że Danny Alverez nie bronił się. A Kellera znał, ufał mu. Ksiądz Francis powiedział nam, że jest niemożliwe, aby po drugim soborze, a zakończył się on trzydzieści pięć lat temu, osoba świecka wiedziała, jak udzielić ostatniego namaszczenia.
– Ten gość jest dla dzieciaków bohaterem. Jak mógłby zrobić coś takiego i się nie potknąć?
– Ludzie, którzy znali Teda Bundy’ego, też niczego nie podejrzewali. Słuchaj, znalazłam podartą kartę baseballową w ręku Matthew, a kiedy byłam u twojej siostry, Timmy mówił mi, że ksiądz Keller wymienia się nimi z chłopcami.
Gdy Nick odgarnął wilgotny kosmyk z czoła, Maggie poczuła zapach szamponu, którym też umyła włosy. Oparł plecy o poduszki, postawił kieliszek na piersi i wpatrywał się w kołyszącą się resztkę brandy.