Chyba zrobi się jeszcze zimniej – pomyślał. Usłyszał człapanie na schodach. W otworze pojawiła się zabandażowana główka Sheilli. W garnku śnieg coraz szybciej topniał; już można było go dosypywać. Sheilla kucnęła obok i wyciągnęła ręce ku ciepłu.
– Umyjemy twój dzióbek – powiedział.
– Coraz gorzej mnie piecze – kiwnęła głową. – Tam chyba dzieje się coś niedobrego pod tymi bandażami…
– Nie mam nic lepszego… Resztę alkoholu wypiłyście przed spaniem. Nie mam nic na odmrożenia. Sądzę, że teraz zrobią się pęcherze. Twoje rany odkazi się wodą.
– Co będzie z Marion?
– Dałem jej alkohol. Powiedziała, że włada stopami, zanim usnęła, i że ją bolą… Więc może ich nie straci – dokładał do ognia kawałki krzesła.
Sheilla dosypała ostatnią porcję śniegu do garnka. Czekali, aż woda się zagrzeje.
– Pilnuj ognia, żeby się coś nie zajęło. Przyniosę więcej garnków – powiedział i poszedł na dół.
Marion zbudziła się, leżała bez ruchu. Aż do połowy łydek jej nogi były lodowate. Próbował pobudzić krążenie w jej stopach. Po kilkunastu minutach przerwał masaż.
Don zaniósł jeden z garnków na górę. Razem z Sheilla zestawili z ognia gar z wrzącą wodą. Ustawił nowy, wypełniony śniegiem. Sheilla pozostała przy piecyku, a on wrócił na dół, do Marion. Woda w garnku powoli stygła.
Gdyby mieć alkohol, chociaż nieco alkoholu… – myślał.
O innym środku rozszerzającym naczynia krwionośne nie można było marzyć. Rozpoczął poszukiwania. Marion zacięcie i milcząco pracowała nad swoimi stopami. Starannie przeszukał półki w kuchni, następnie przeprowadził drobiazgową rewizję szaf w pokojach. Przy okazji znalazł sporo zamrożonej żywności. Poszukiwania w piwnicy były utrudnione, ponieważ w dwóch kątach wznosiły się zaspy śniegu. Wreszcie, w kącie składziku z węglem odnalazł całą skrzynkę wódki. Zabrał do kuchni jedną z butelek.
Marion duszkiem piła zmrożony alkohol. Wyjął jej butelkę z ręki. Etykietka była krzywo przyklejona, ordynarna.
– Nie pij za dużo. Teraz jest to tak zimne, że nie poczujesz, a potem zetnie cię z nóg. Na razie wystarczy.
Miał rację: Marion szybko upijała się. Alkohol rozgrzewał się i działał coraz mocniej.
Don nie zwlekając, wsadził jej stopy do garnka i natychmiast wyjął, uważnie obserwując jej reakcję. Woda była tak gorąca, że parzyła dłonie. Marion nie reagowała. Znowu przywarła do butelki.
Pij, jeśli chcesz – pomyślał. – Albo ci pomoże, albo przynajmniej dłużej nie będziesz rozumieć…
Raz za razem zanurzał jej stopy w wodzie, przy okazji parząc sobie dłonie. Raz, przypadkiem, chlapnął jej na łydki. Wtedy wrzasnęła, dopiero wtedy. Gdy wreszcie jej stopy osiągnęły temperaturę zbliżoną do normalnej, Marion zaczęła wić się z bólu.
– Te cholerne mrówki!… Boli, jak cholera! – mówiła. Don roześmiał się. Nadal trzymał mocno jej nogi i co chwilę zanurzał stopy…
– Gdzie boli? – zapytał. – Palce?… Pięta?…
– Nie wiem. To takie mrówki chodzą… Cholera…
– Potrafisz ruszać palcami? – próbował nawiązać kontakt, wyginając jej palce, ale cały czas bełkotała wyłącznie o mrówkach, które chodzą jej pod skórą. Wypiła już za wiele i zasypiała, mimo że nieustannie wyginał jej udręczone stopy. Gdy zasnęła, wytarł jej stopy i naciągnął spodnie. Były wilgotne, przepocone, cuchnęły wielotygodniowym potem. Marion oddychała równo, jej oddech wionął oparami alkoholu. Zlepione, czarne włosy wiły się wokół twarzy, która miała charakterystyczny, szarawy odcień skóry, zwykle śniadej i łatwo opalającej się, lecz od dawna pozbawionej kontaktu ze światłem słonecznym.
Zawlókł ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na kanapie. Przykrył jakimś burym kocem wyciągniętym z szafy, na stopy naciągnął jakieś znalezione, też bure skarpety. Palce jej stóp już stygły. W świetle świecy większość kolorów wygląda buro.
Zaniósł na górę garnek z ciepłą wodą, nadawała się jeszcze do mycia W łazience odłamał z wanny przymarzniętą kostkę mydła. Sheilla zniecierpliwiona czekała na zmianę opatrunku. Wcześniej musiał jeszcze ustawić nowy garnek ze śniegiem.
Zabrał się do odwijania gazy przesiąkniętej wydzieliną. Syczała z bólu, gdy kolejne zwoje rozrywały przyschnięte pęcherze. Pokryta rozległymi pęcherzami jej twarz wyglądała bardzo złe, nawet po umyciu przegotowaną wodą. Don próbował je ostrożnie zdezynfekować wódką. Następnie założył jej świeży opatrunek. Przy tych zabiegach zachlapała się jej kurtka, bluza i reszta odzieży Sheilla po zmoczeniu i ogrzaniu się cuchnęła nieznośnie. Ostatni raz mieli okazję umyć się ponad tydzień temu. Ona też to czuła lub tylko zauważyła.
– Jest na dole łazienka? – zapytała.
– Tak. Na dole w szafach jest też sporo odzieży – powiedział. – Ale ciepłej wody tylko dwa garnki.
– Starczy – zadecydowała. – Będziesz mnie polewał. Piecyk zagasił resztką wody. Znieśli garnki z wodą do łazienki Sheilla wybrała z szaf nieco odzieży. Nie było wielkiego wyboru, gdyż najlepszą gospodarze zabrali ze sobą. Bielizny zostało więcej, ale w ciemności trudno cos wybrać Sheilla rozbierała się i starannie układała odzież w kostkę, W łazience było bardzo zimno, a marny płomyk świecy rzucał słabe odblaski na glazurę Pogłębiało to uczucie chłodu i nieprzytulności. Podziwiał jej samozaparcie. Sheilla odwijała właśnie onuce.
– Cuchnę? – zapytała głosem przytłumionym przez opatrunek – Jak Marion. Może trochę więcej – wyszczerzył zęby. – Jesteś cham. Czemu więcej? Ona myła się wtedy, kiedy, i ja – Sheilla nadal się rozbierała. Miała gęsią skórkę.
– Bo zimne mniej cuchnie – odpowiedział. Miał to być dowcip, ale nie zrozumiała. Rozebrała się do naga, stanęła w wannie i niezręcznie próbowała upiąć przetłuszczone, pociemniałe włosy.
– Nie myjesz włosów? – zapytał.
– Myję. Pod pachami i w kroku – usiłowała się roześmiać, ale nie pozwoliły na to pęcherze na twarzy i gaza opatrunku. Wyszedł niezdarny grymas twarzy. Polewał ją wodą pozostałą po rozgrzewaniu stóp Marion. Sheilla namydlała się, oszczędnie wykorzystując wodę. Starannie wcierała rękami mydliny. Ujęła od spodu piersi i podniosła je do góry, a następnie pozwoliła im obsunąć się nieco pod śliskimi dłońmi. Prychnęła głośno.
– Nareszcie sobie pooddychają – powiedziała.
– Wyprostują się… – znowu był złośliwy. Zamachnęła się, jakby chciała go uderzyć.
– Żartowałem – wycofał się. – Wyglądają pięknie – dodał z uznaniem.
– Lepiej niż twarz – powiedziała. – Wiesz… Przydałby się pumeks.;
Sheilla stojąc na jednej nodze, usiłowała obejrzeć swoją drugą stopę. Kiwała się na wszystkie strony i w pewnym momencie przechyliła się tak, że omal upadła. Przytrzymał ją mocno. Była zimna i śliska jak ryba.
– Lepiej nie szorować grzyba po ciemku – zauważył. – Łuszcząca się skóra jest osłabiona, a lepiej nie ranić się do krwi w stopę.
– To nie grzyb… To tylko się tak łuszczy – przypatrywała się swoim stopom.
– Skończą się antybiotyki, to skończą się grzybice – zauważył.
– Myślisz? – wyginała się i masowała plecy. – Chyba wcześniej dojdziemy na południe, co?… Don wzruszył ramionami…
– Nadal się pogarsza – powiedział. – Nadal się oziębia. Często chodzimy w kółko. Czasami bierzemy namiar na takich, jak my… Bez sensu.
Spłukał ją wodą i obserwował, jak namydla się drugi raz. Sheilla była bardzo zgrabna i nic z tego nie straciła, pomimo trudów i wysiłku. Była tylko szczuplejsza niż dawniej. Spłukał ją po raz drugi, tym razem staranniej.
– Niezła jestem… Umyć się w tak małej ilości wody – powiedziała.
– Rzeczywiście, jesteś niezła – zauważył i po pauzie dodał: – To żadne osiągnięcie, wody było z dziesięć litrów.
Sheilla nałożyła znaleziony biustonosz i nieco się wyprężyła.
– Leży jak ulał.
– Marsha nosi większy numer – zauważył Don.
– Chodzi o jakość, a nie o ilość – nadal była pewna siebie.
– Po co się tak spieszyłaś z myciem, jeśli ona nosi inny numer?
– Za mały też by wzięła. Jest zachłanna. Ty nadal śmierdzisz jak cap – stwierdziła triumfująco.