– Wziąłeś na mnie?
– Chciałem, ale się nie zgodził, żeby nie wyglądało na popieranie swoich. Ken jest opłacany w połowie z tej forsy.
– Cholera, nie wiedziałam.
– Właśnie. Myślałaś, że przez zwykły pech trafiłaś do profesora rasisty?
– Nie pech – wreszcie otworzył się błękit jej oczu. – Przez trzy lata goniłam jak głupia, żeby najlepiej zdawać egzaminy, które będą się liczyć przy aplikacji na twój program.
– Przecież za trzy lata, jeśli twój program się powiedzie, sama zostaniesz profesorem piątej rangi. Nie warto było gonić za takim zwierzchnikiem.
Zmilczała.
– To właściwie, co złego w tym, że grant Ebahloma i granty innych zostały rozpożyczone? – zmieniła temat.
– On ma własny temat. Jeśli rozpożyczy całą forsę, to nie zrobi swojej roboty, na przyszły rok nie dostanie nic i będzie skończony. Wiesz, on ma sporo forsy od lotnictwa, od Sił Przestrzennych, a z wojskiem lepiej nie zadzierać.
Czyli wszystko zaczęło się ode mnie? – Na to wygląda. Muszę pogadać z Gino, bo wiesz, może ta cała sprawa nie ma znaczenia. Program Kena mieści się w ramach jego grantu i może ci inni profesorowie też pożyczyli na takie badania, które Gino później wykorzysta do rozliczenia…
– Wygłupiłam się, co?
– Och, to nie tylko przywilej profesorów piątej rangi. Musiałem wyjść na niezłego skurwiela, jeśli tak tam gadali, jak mówisz. Swoją drogą, skąd wiesz o brawach, o rezolucji? Przecież na zebraniu nie było ani jednego emigranta…
– Podsłuchiwali za zakrętem korytarza…
– Studenci pierwszej rangi?
– Wszystkich rang: od pierwszej do piątej.
X
Ebahloma zastał w jego biurze. Stary siedział po ciemku, przy oknie czytał jakiś maszynopis. Na widok Grahama odłożył papiery.
– Przyszedłem w sprawie wczorajszego zebrania, Gino. Dowiedziałem się, co zaszło – zaczął. – To znaczy, dla jasności sprawy: byłem na pierwszej części, ale potem wyszedłem.
– Wiem, że wyszedłeś, Uijthof mówił mi o tym. Prawdopodobnie wykorzystali to, że cię nie ma i nie możesz się sprzeciwić. To wyglądało na zaplanowaną akcję.
– Dlaczego się zgodziłeś i oddałeś im tę forsę?
– Zwyczajnie. Dałem się zastraszyć. Jak dziecko. Gdybym został wcześniej ostrzeżony, zareagowałbym mądrzej. Wstyd mówić.
– Co teraz zrobisz?
– Przez rok mnie nie wyrzucą. Forsy starczy mi na piętnaście minut komputera codziennie przez dwa miesiące. To nie jest mało. Może ten twój Kennedy Hsiu zrobi jakieś wyniki. Jeśli ostro wezmę się do roboty, może nie być całkiem źle.
– Ale że Martinez nie utrzymał tego pod kontrolą. Myślałem, że to jest rozsądny facet.
– To nie jest rozsądny facet. Jak stracę grant, to Uniwersytet straci z tego swoje pięćdziesiąt procent. Będzie musiał zwolnić paru urzędników. Choć może Martinez jest zwyczajnym tchórzem, jak ja.
– Powiedz, co się stało? Dlaczego nagle tyle nienawiści?
– Ogólny kryzys. Wiesz, kiedy jest mniej do podziału, to każdemu bardziej patrzy się na ręce. Ty wiesz, co musiało się dziać na Heddehen, kiedy odlatywały ostatnie statki? Ja urodziłem się jeszcze w Heddehen, podróżowałem jako maleńkie dziecko i nic stamtąd nie zapamiętałem. Ale wychowywałem się w zamkniętej społeczności mojej rasy i nauczono mnie bardzo wiele z historii Heddeni. Już wtedy, gdy wylatywałem, stosowano selekcję, kwalifikację kandydatów do lotu, chociaż nikt nie wiedział, jakie cechy mają znaczenie w przetrwaniu lotu międzygwiezdnego. Przez to kryteria zmieniały się w zależności od tego, która grupa nacisku miała większe wpływy. Ostatnie statki jeszcze nie doleciały do Ziemi, ale na samą myśl, kto z nich wysiądzie, ogarnia mnie zgroza.
– Bardziej oskarżasz Heddehen niż to, co się tutaj wyprawia.
– Wszyscy pochodzimy z Heddehen, wy także, choć teraz jakbyście o tym zapomnieli.
– Nigdy tak nie myślałem.
– Tak. Ta planeta robi z nami wszystkimi coś niedobrego.
– Planeta?
– No, Ziemia. Wiesz, z początku wysyłano statki z kolejnymi rasami, o których sądzono, że lepiej sobie poradzą z aktualnie zastanym środowiskiem i przygotują grunt następnym. I co się okazało? Rasy, które zgodnie koegzystowały na Heddehen, na Ziemi wyrzynały się do nogi. Tylko, wiesz, przekaz informacji z powrotem trwał bardzo długo i późno się zorientowano. W końcu sztucznie wytworzono kilka ras przystosowanych do różnych rodzajów klimatu i zdecydowano osiedlić je w odseparowanych rejonach globu.
– Sztucznie wytworzono!?
– Tak. Nie uczyli was w szkołach tego? Oczywiście, że sztucznie.
– Jak? W jaki sposób?
– A jak tworzy się rasy? Zwyczajnie: krzyżuje się ze sobą osobniki o pożądanych cechach, a wyłącza z selekcji osobniki o cechach niepożądanych.
– Ależ to zezwierzęcenie, niesamowite barbarzyństwo!
– Wiesz, Graham – Ebahlom zamyślił się. Potem podszedł do nieodstępnego kociołka i nalał filiżankę ziółek. – Masz ochotę na trochę goryczy z Heddehen?
– Tak, chociaż po tym, coś powiedział, będzie inaczej smakowało.
– Hu, hu, hu… – zaczął tubalnie chichotać Ebahlom. Pierwszą czarkę podał Grahamowi, drugą nalał sobie.
– Pisana historia Heddehen liczy kilkaset tysięcy ziemskich lat. Sama lista najważniejszych postaci historycznych, nie mówię nawet – władców państw, jest zbyt długa, by którekolwiek dziecko było w stanie jej się nauczyć. To dość czasu na najwspanialsze wzloty i najhaniebniejsze upadki, i na najdziwniejsze systemy społeczne. I ty mi mówisz, że sterowane wytwarzanie ras ludzkich było czymś barbarzyńskim? A jeśli nie był to żaden przymus, jeśli oni wtedy byli dumni, że mogli płodzić dzieci bardziej zbliżone do zamierzonego celu: do mocno upigmentowanego mieszkańca tropiku czy albinotycznego mieszkańca północy? A jeśli wierzyli, że to jest właśnie rozwiązanie, które na zawsze zabezpieczy ich dzieci przed wzajemną agresją? Przed wzajemnym wyrzynaniem się? A jeśli Ziemia była marzeniem pokoleń? Wymarzonym Nowym Światem, na którym zaczniemy od nowa? Dla którego dobieraliśmy gatunki roślin i zwierząt najlepsze spośród tych, co żyły w Heddehen.
– Gino, to są fakty czy twoje domysły? – Graham łypnął na niego krytycznie.
– Hm, wiesz przecież, ile faktów zachowuje się po stu latach. Pomnóż te lata przez tysiąc. Nie wiem… Sztuczne wytworzenie waszych ras jest faktem, motywacja – moją hipotezą. Ale jeśli chcesz faktów, popatrz, co zaszło potem: Te troskliwie wytworzone rasy, szczególnie predestynowane do życia na Ziemi, od czego zaczęły? – Od bezlitosnego wymordowania rasy Zurlei przybyłej w poprzedniej fali kolonizacyjnej. Inna rzecz, że Zurlei w między czasie mocno podupadli; oni z natury są powolni i pasywni. Ugięli się przed przyrodą Ziemi. Zurlei nie byli głupi, mają mózgi półtora rażą większe niż wy. Znasz przecież osobiście profesora Zuda Zuriaqu, tego statystyka? To mózg pierwszej klasy, no nie?…
Graham skinął głową.
– A jednak nie dali rady.
– To jaki był mechanizm? – zapytał Graham. – Że co? Że mała grupa ludzi przeniesiona w nowe, wrogie środowisko, natychmiast zdobywa własną tożsamość i działa znacznie bardziej solidarnie niż wcześniej, gdy była umieszczona w dużym społeczeństwie – ziomków?
– Może to właśnie tak – jest.
– I właśnie dlatego robicie takie kariery i tak wysoko lokujecie się na naszej drabinie społecznej? Praca, walka ponad siły? Taki „syndrom emigranta”?
– Syndrom emigranta. Dobrze brzmi.
– Czyli że mają rację ci rasiści, co tak gardłowali na tym zebraniu? Że musimy się przed wami bronić, jak powinni byli neandertalczycy, czy jak ich zwiecie – Zurlei, bronić się przed ludźmi?
– Może masz rację, Graham. Po prostu nie wiem. Gdy byłem dzieckiem, sierotą, bo rodzice dobrowolnie zrezygnowali z – podróży, aby móc wysłać mnie na Ziemię, i zmarli, gdy ja przeczekiwałem lot, był we mnie taki ogień, żar, zapamiętanie, tak bardzo chciałem wiedzieć, rozumieć. Dlatego uczyłem się bez przerwy. Może ten pęd do nauki, do wiedzy, to była taka podświadoma agresja;, chęć zdobycia, podboju?… Dość, że szybko Wyciągnęli mnie z getta emigrantów w Bostonie. Wiesz, stypendium rządowe dla nieprzeciętnie utalentowanych dzieci… Wtedy była moda na pomaganie emigrantom. Widzisz, wiele zawdzięczam Ziemi i dlatego nie czuję solidarności z Heddeni też dlatego nie chciałem przyjąć panny Hawahhahenne, Dopiero to, co się dzieje, uświadomiło mi, że jednak jestem obcym – umilkł. – Och, Haddam.