VI
– Pieckyy! – zawołała Moosy.
– Przestań on śpi – zaprotestował Snorg.
– To podejdź tu i popatrz na Aspę – powiedziała. – Ona nie oddycha.
Powstanie o własnych siłach kosztowało Snorga kilka sekund strasznego napięcia. Wydawało się, że Aspe leży jak zwykle nieco zgięta, ze zmarniałymi rękami podwiniętymi pod wielką, płaską twarz.
Snorg przyjrzał się jej.
– Ona śpi, jak zwykle.
– Mylisz się, Snorg. Przyjrzyj się jej uważnie.
Odwrócenie Aspe twarzą do góry było ponad jego siły. Na szczęście w pobliżu pojawiły się wścibskie Dagsy. Wspólnymi siłami udało się ją ruszyć. Ciało było zimne i już sztywniało.
– Cholera, miałaś rację… To nastąpiło już dość dawno – powiedział głucho. – Nawet nie zamieniłem z nią jednego słowa… Zawsze spała… Obudzić Pieckygo?
– Nie, i tak się dowie… – odrzekła. – Nie rozumiem jej śmierci. To się nie zgadza z tym, co mówi Piecky.
Snorg siedział z twarzą ukrytą w dłoniach. Usłyszał za sobą cichy, bełkotliwy dźwięk i odwrócił się. Tavegner płakał. Łzy, jedna za drugą, ściekały po jego czerwonych policzkach.
– Odwróć mnie na plecy. Skóra na brzuchu pali mnie tak, że chyba dostałam już odleżyn – poprosiła Moosy.
– Leżąc na brzuchu, jesteś jakoś zabezpieczona przed Dagsami – zauważył.
– Dla nich to żaden problem odwrócić mnie na plecy, kiedy im przyjdzie ochota.
Ciało Aspe zniknęło, gdy wszyscy spali, i nikt nie był w stanie powiedzieć, jak to zostało wykonane. Widząc, że Piecky zmęczony siedzi nad klawiaturą, Snorg postanowił nawiązać do rozmowy z Moosy. Ułożył Pieckygo wygodniej i przysiadł się.
– Śmierć Aspe nie przeczy moim spostrzeżeniom – odpowiedział Piecky. – Prawa, które nami rządzą, działają statystycznie… Po prostu: najpierw nas wszechstronnie badali i wybrali zdolnych do przeżycia… a może po prostu inni zmarli… Potem odrzucili niezdolnych do nauki, takich zupełnych kretynów, a pozostałych uczyli intensywnie, na różne sposoby…
Snorg spojrzał na harcujące Dagsy, a potem na Pieckygo, który odpowiedział mu uśmiechem.
– No właśnie… – ciągnął Piecky – Aspe umarła, bo ich badania nie są dość precyzyjne. A może po prostu dalsze przeżycie jest testem…
– Co dalej? – zapytał Snorg.
Piecky wyrażał całym sobą kompletną bezradność.
– Jestem przekonany, że nic dobrego… W każdym razie sobie nie wróżę nic dobrego – powiedział, jakby z wahaniem. – Widzisz, Snorg, udało mi się wejść do systemu informacyjnego, który nas obsługuje. Widziałem różne pokoje. W każdym z nich są ludzie – mówiąc słowo „ludzie”, rzucił szybkie spojrzenie na Snorga – ludzie w naszym wieku lub niewiele młodsi od nas. Gdy są bardzo młodzi, to siedzą przed ekranami i ładuje się w nich wiedzę; gdy w naszym wieku, to robią to, co my teraz robimy: żyją, obserwują, komunikują się… Ale jeszcze nie znalazłem pokoju z ludźmi dużo starszymi… Jest jakaś barierą informacyjna… Na bezpośrednie pytania system odpowiada milczeniem… Ale to wszystko się już wkrótce wyjaśni. Czuję to, Snorg.
VII
W oczy Snorga uderzył silny blask. Przez chwilę nie był w stanie zogniskować wzroku. Uświadomił sobie, że opuścił Pokój. Leżał na czymś twardym w pomieszczeniu, które wydało mu się olbrzymie. Odczuwał osamotnienie, gdyż nie było tu nikogo spośród jego współmieszkańców. W drugim końcu pomieszczenia siedział nieznajomy mężczyzna. Wydał mu się niezwykle stary, choć po prostu był starszy od tych, wśród których Snorg się dotąd obracał. Mężczyzna zauważył przebudzenie Snorga i podszedł, wyciągając rękę.
– Nazywam się Bablyoyannis Knoboblou – powiedział.
Snorg powoli, z wysiłkiem woli gramolił się z posłania:
– Gratuluję, Snorg. Z dniem dzisiejszym stał się pan człowiekiem. Był pan najlepszy… – Snorg tym razem zdążył i uścisnął prawicę tamtego. Bardzo chciał wiedzieć, jaka ta ręka była w dotyku… -
– Mam tu świadectwo centrum informacyjnego – tamten podniósł z pulpitu kilka kartek – oraz pozytywną decyzję komisji złożonej z ludzi.”… Otrzyma pan dowód tożsamości i może wybrać sobie nazwę.
– Cco?… – wybąkał w końcu Snorg.
Tamten sprawiał wrażenie życzliwego urzędnika, który załatwia dość miłą, lecz rutynową sprawę.
– Przeglądałem pańskie wyniki… – Bablyoyannis nadal wpatrywał się w trzymane papiery. – 132 punkty… Nieźle… Ja w swoim teście kiedyś miałem 154… – pochwalił się. – Ten Piecky niebezpiecznie zbliżył się do pana miał 126 punktów, ale brak kończyn, narządów rozrodczych… To bardzo trudno nadrobić wyłącznie inteligencją… Swoją drogą, to lepiej, że ktoś, zbudowany tak jak pan, został wytypowany, a nie jakiś tam kadłubek…
Chciałbym ci rozbić ten twój nadęty pysk, gnojku – pomyślał Snorg.
– Piecky jest moim przyjacielem – powiedział, czując znajome odrętwienie szczęk.
– Lepiej nie mieć przyjaciół, zanim nie zostanie się człowiekiem… – zauważył Bablyoyannis. – Chce pan znać ich wyniki?… Moosy – 84, Tib – 72, Dulf – 30… Reszta prawie zero: Dagsy – po 18, i ten wór, Tavegner – 12… – Bablyoyannis odpowiedział na swoje pytanie.
Snorg słyszał pogardę w jego głosie i czuł narastającą nienawiść do tego człowieka. Wydawało mu się, że mógłby nawet go zabić.
– Co teraz będzie ze mną? – zapytał. Skurcz szczęk nie ustępował.
– Jako człowiek ma pan możliwość wyboru. Wkracza pan w normalne życie w społeczeństwie. Krótkie przeszkolenie… a potem może pan nadal się kształcić lub podjąć pracę. Od dzisiaj uzyskuje pan kredyt finansowy w wysokości 400 pieniędzy, przysługujący każdemu, kto staje się człowiekiem. Ale osobiście odradzam panu robienie operacji kosmetycznych przed uzyskaniem stałego źródła dochodów. Ostatecznie małżowiny uszne nie są aż tak ważne… – posłał Snorgowi porozumiewawcze spojrzenie. – Później też znajdzie pan coś ekstra… Zawsze jest duży wybór.
Snorg poczuł zimny pot spływający po karku: przed oczyma stanęła mu Tib.
– Co będzie teraz z innymi?… – wydusił w końcu.
– A; tak, to też ma pan prawo wiedzieć – Bablyoyannis był zniecierpliwiony. – Zawsze rodzi się znacznie więcej osobników niż potem zostaje ludźmi. Oni pójdą na materiał na przeszczepy. Można przecież z nich wybrać niezłe uszy…: oczy… wątroby… Chociaż z niektórych nawet tego nie będzie. Taki Tavegner nadaje się chyba wyłącznie jako materiał do kultur tkankowych…
– To nieludzkie – wyrwało się ze ściśniętych ust Snorga.
– Co nieludzkie?! – Bablyoyannis poczerwieniał. – Nieludzkim było rozpoczęcie wojny. Teraz sto procent populacji rodzi się upośledzone fizycznie, a trzy czwarte – psychicznie. I to z reguły rodzi się dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Pretensje może pan mieć tylko do naszych pradziadów.
Widocznie Snorg nie wyglądał na przekonanego, więc Bablyoyannis wyjaśniał dalej.
– Liczbę narodzin zwiększa się do maksimum, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo powstania osobników zbliżonych do normalnych – popatrzył badawczo na Snorga. – A inni… To najtańszy sposób wytwarzani a materiału. Przecież ci wybrani też nie są zupełnie normalni, prawda Snorg?… Pracuję w tej branży już siedem lat – ciągnął Bablyoyannis – i jestem przekonany, że właśnie ta droga jest jedynie słuszna.
– Pan też nie jest całkowicie poprawny, powłóczy pan lewą nogą, a pańska twarz jest chyba częściowo sparaliżowana, Bablyoyannis – zauważył Snorg.
– Wiem, że to widać – tamten był przygotowany na tę uwagę – ale solidnie pracuję i odłożyłem pieniądze prawie na całą rękę… na przeszczep.