Lorenzo zacumował i z rulonem pod pachą ruszył przed siebie.
– Wolniej! – Strażnik powstrzymał go stalowosilnym ramieniem.
– Taak…?
– Nie czuj się tu aż tak pewnie. Bądź uważniejszy. To nie jest twoje miejsce – opierzony olbrzym mówił głębokim basem.
– Dobrze… panie… – wydusił zaskoczony Lorenzo i poszedł już spokojniej.
Mónica czekała niedaleko bramy, jakby chowała się między cyprysami przed wzrokiem Strażnika.
– Tu możesz przypłynąć tylko sam – zaczęła z wyrzutem. – Dobrze, że nic wam się nie stało. Bubocco jak szalony wirował tamtej nocy. Bałam się o ciebie.
– Zdążyłbym na twoją galerę. – Uśmiechnął się.
– Przed tobą jest co innego. Lepiej patrz na serca, które cię otaczają, bo przegapisz swoje szczęście.
Nie zrozumiał. – Podesta przesłał ci plany galery. – Podał jej rulon. – To dla was. Skąd moglibyście mieć tutaj dobre projekty?
Mónica rozwinęła plan.
– Wygląda pięknie. Zaraz tu przyjdzie Gianluca.
– Zawołasz go?
– Nie muszę. Sam chciał z tobą porozmawiać o galerze. Rzeczywiście, nie poradził sobie z jej planami.
– A jest tu don Ermane, syn moroppo don Pasquale?
– Nie słyszałam o nim.
– Jak spisuje się cykada?
– Wypuściłam ją z klatki. Nie mogłam się powstrzymać.
– Nauczyła inne ćwierkać? Dalej cicho na tych cyprysach. – Rozejrzał się.
– Na wolności umilkła. Ćwierkała tylko w klatce. Może inne cykady przekonały ją, że tutaj ma panować cisza.
Pokiwał głową. – Pewnie już zginęła – powiedział. Drogą zbliżał się siwy starzec.
– To Gianluca?
Przytaknęła.
Stary zatrzymał się przy nich. Przetarł łyse ciemię, porośnięte rzadkimi siwymi włosami jak piórka.
– Gianluca, popatrz – Mónica zwróciła się do niego – Lorenzo przywiózł nam rysunki galery. Prezent od moroppo don Pasquale Derpu. Sprawdź, czy się przydadzą.
Szkutnik rozwinął rulon i oczy mu się zaświeciły. – Piękna – powiedział. – Ja już zapomniałem swojego fachu, ale według tego planu pokieruję robotą. Podziękuj swojemu mężowi, signora Mónica.
– On stoi tu obok.
– Dziękuję. – Stary pokiwał głową. – Kim ty jesteś, że zdołałeś do nas przypłynąć aż trzykrotnie…?
Lorenzo wzruszył ramionami: powtarzać mu, dla kogo tu przybywa? Przecież to oczywiste.
Gianluca zainteresował się szkicem: – Ale my chyba trochę zmienimy ten plan… – Zastanowił się. – Będziemy wiosłować al gusto veneto - powiedział. – Wioślarz za wioślarzem.
– Nikt tak nie wiosłował żadną galerą. Na planie jest poprawnie: wiosła idą al gusto classico, po dwóch wioślarzy przy każdym.
Stary pokręcił głową. – Spróbujemy to zmienić.
– Obawiamy się, żeby galera nie zapadła się w ziemi – wyjaśniła Mónica. – Pionowo ułożone wiosła ułatwią odbicie się w powietrze.
Lorenzo był przeciwnego zdania. – Zbudujcie ją chociaż tak, by możliwe były oba sposoby wiosłowania. Na wszelki wypadek – powiedział.
– Jesteś coraz bledsza – zauważył, gdy już pożegnali szkutnika.
– Tak się powinno dziać. Powinnam zacierać się w twoich wspomnieniach. – Uśmiechnęła się bardzo blado, po raz pierwszy, odkąd ją spotkał na Wyspie Umarłych.
Lorenzo próbował odpłynąć, jednak prąd czy może słabo wyczuwalny powiew wiatru skierował go ku bramie Czarnego Strażnika. Przybił więc do brzegu, mimo że chmurny olbrzym zawinął swoje światło nietoperzymi skrzydłami i mrocznie spoglądał na przybysza. Dzisiaj trzy pary rogów nad jego czołem tworzyły niemal wieniec.
„Nie wiem, czy powinienem tu wysiąść", zapaliło się w mózgu ostrzegawcze światło. „On jest niebezpieczny". Skoro jednak woda zaniosła go w to miejsce, Lorenzo wspiął się po śliskich stopniach.
Na Wyspie Umarłych ci, z którymi chcesz rozmawiać, jakby już czekali na twoje przybycie. Ledwie Lorenzo zastukał obcasami po białych kamieniach drogi, wśród cyprysów, niemal podbiegła do niego Giulia. Odruchowo odsunął się, wiedząc, że ich ciała nie mogą się zetknąć. Widział jej radość, niezwykłą u mieszkańców tej wyspy, domyślił się zaraz, co ona chce mu zakomunikować.
– Odnalazłam swoje serce! – to były jej pierwsze słowa.
– Jest tutaj, na swoim miejscu. – Położyła dłoń na piersi.
– Cieszę się.
– Ale na wszelki wypadek przestałam palić, żeby nie dymiło, póki rana się całkiem nie zabliźni.
– Na pewno trudno było je odnaleźć.
– Nawet nie. Ten, co mi je wyrwał, był tu całkiem blisko. Paru innych też. Wystarczyło poszukać. On nadal trzymał je w kieszeni. Zaraz poznałam, bo kurtka mu w tym miejscu całkiem przesiąkła krwią.
– Oddał je po dobroci?
– A co mógł zrobić? – Zachichotała. – Oni już są po pas w ziemi. Takiemu trudno się ruszać.
– Zapadają się?
– Tak. Dla nich poziom gruntu jest znacznie niżej, ale każda próba poruszenia się wymaga przezwyciężenia oporu, jakby właśnie przepychał się przez ziemię.
– Ty też się zapadałaś.
– Tylko trochę. Odkąd zaczęłam szukać swojego serca, znów stąpam normalnie. Natchnąłeś mnie nadzieją.
Urwała na chwilę, zamyśliła się. Lorenzo też milczał.
– Wiesz, kiedy on wyrywał moje serce, kiedy umierałam, stale patrzył na mnie, a ja marzyłam, żeby wydłubać te jego wredne ślepia – powiedziała wreszcie.
Spojrzał na nią.
– Teraz nie mógłby się obronić. Jego dłonie były głęboko w ziemi. Bez trudu mogłabym to zrobić. Choćby patykiem.
– Nie zrobiłaś tego.
– Właśnie. Ani trochę tego nie chciałam.
Lorenzo uśmiechnął się. – Już nie nosisz się na czarno – powiedział.
– Zmieniłam to. Pragnę polecieć, ale nikt tutaj nie zbuduje galery. Każdy z nich co dzień stąpa niżej. Gadać z głowami wystającymi z ziemi?
– Szukaj tych od Pióroskrzydłego Strażnika. Oni budują galerę. Może wezmą cię ze sobą.
– Skoro radzisz, spróbuję do nich trafić. Ale ty nie przychodź już do tych wrót. Czarny Strażnik mógłby cię zatrzymać w zamian za mnie. Kiedy przysłania skrzydłami swoje światło, bywa naprawdę groźny.
– To już pójdę.
Lorenzo chyłkiem przemknął obok zgarbionej czarnej postaci. Usłyszał za sobą gwałtowny ruch i groźny ryk. Nie odwracając się, zrobił instynktowny unik, odbił od nabrzeża i wskoczył na barkę, aż zakolebała się dziko. Czarny Strażnik za nim nie pobiegł – widać jego funkcja nie pozwalała opuszczać posterunku. Teraz warczał tylko groźnie i szczerzył ostre, długie kły.
XVIII.
Po powrocie Lorenzo zdołał jedynie dowlec się do chaty Bócline, by ten sporządził opis jego aktualnego wyglądu. Wezwana przez malarza Chiara nie mogła zabrać Lorenzo od razu: U grammatico był taki słaby, że nie był w stanie nawet pić zupy przez rurkę. Dopiero wieczorem dwóch opłaconych wieśniaków odniosło go do domu na drzwiach.
– Nawet już śmierdzisz jak trup – zrzędziła Chiara.
– Co się jeszcze z tobą stanie, U grammatico…?
Jego stan poprawiał się wolno. Przez kilka dni Lorenzo nie opuszczał łóżka, jednak wracał do normalnego wyglądu. Chiara nadal patrzyła na niego z przerażeniem. Jej spojrzenie było bardzo wymowne. Odetchnął, gdy znów popatrzyła na niego zwyczajnie. Stało się tak, gdy samodzielnie był w stanie unosić się na łokciach na łóżku. Potrafił już przełknąć łyk ciepłej zupy, przygotowanej przez Chiarę. Ordynowała mu gorące okłady, mówiła, że jest zimny jak zwłoki. Trupi odór ustąpił dzień później.
Chiara wyprowadzała go pod rękę, najpierw na balkon, potem gdy już dał radę zejść po schodach, na ławeczkę przed domem. Lorenzo popijał kawę, dobrzał. Dostrzegł troskliwość jej zabiegów. Gdy kosmyk ciemnobrązowych włosów opadł jej na nos, lekkim dmuchnięciem go przepędzała.
Podesta wezwał do siebie Lorenzo. Z jego oględnych wyjaśnień wynikło, że don Ermane został zasztyletowany przez człowieka, którego spadek po rodzicach przechwycił, wykorzystując swoje stanowisko. Często nadużywał pozycji dla własnego bogacenia się. Niegodziwiec był utrapieniem starego ojca. Lorenzo domyślał się, że mógłby znaleźć młodego moroppo jedynie u Czarnego Strażnika, jednak obawiał się tam zbliżyć raz jeszcze, a poza tym nie było gwarancji, że głowa don Ermane nadal wystaje z ziemi.