Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Poszedł do swego biura. W zasadzie nie lubił swojego biurka, swojego krzesła, koślawej szafy na książki. Zaraz potem, gdy wprowadził się do tego gabinetu, zginęła Jeanette i odtąd stale te meble kojarzyły mu się z tym faktem. Pamiętał, jak razem cieszyli się, gdy uzyskał pozycję profesora, jak cieszyli się z tego gabinetu i pustego laboratorium, a zaraz potem ona zginęła w wypadku i został sam. Przez dziesięć godzin dziennie sam na sam z tymi brzydkimi meblami w pustym laboratorium.

W zasadzie pogodził się już z utratą pracy, jednak zupełnie nie wiedział, co powinien zadecydować, co powinien zrobić. Trzymiesięczna odprawa i zasiłek korciły, by pozostać w Maratheon i zaczekać – może decyzja zostanie zmieniona. Z drugiej strony, po roku bezskutecznego oczekiwania będzie musiał i tak wyjechać, bo innej pracy tu nie znajdzie, a wtedy nie będzie miał pieniędzy na rozpoczęcie czegokolwiek nowego, gorzej – nie miałby nawet pieniędzy na podróż. Ponadto nic nie wskazywało, że decyzja podjęta przez komisję zostanie zmieniona.

Wyciągnął się wygodnie, kładąc nogi na biurku zawalonym notatkami, i podłożył pod głowę splecione dłonie. Różne myśli chodziły mu po głowie, ale ta najważniejsza: jak wybrnąć z sytuacji, jakoś nie chciała przyjść.

Przyszła natomiast Agnes: Taka jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz. Teraz była lekko ubrana: w swoim sweterku i połatanych dżinsach, ale też usiadła tak jak wtedy – po tej samej stronie biurka i też jak wtedy spojrzeniami – i gestem zdradzała mieszanie się wrodzonej pewności siebie z niepokojem. Jakoś tak niepotrzebnie poprawiała sweterek, obciągała rękawy, mrużyła oczy ni to ironicznie, ni to bezradnie.

Nie, wtedy była bardziej pewna siebie… – pomyślał.

– Co zrobimy, Graham? – powiedziała wreszcie.

– O, jest wiele możliwości: możemy zejść do laboratorium i zaparzyć herbatę albo kawę, albo twoje ziółka…

Swoja drogą nie dorobiłem się przez te lata palnika, trójnogu i jakiegoś garnka w swoim gabinecie… – pomyślał.

– …możemy iść na lunch do stołówki, bo już zaczęli wydawać – dalej nudził. – Albo iść na giełdę i pokibicować, jak idzie moim kolegom, chociaż podobno jest jakaś lista i wszystko zostało już dawno ustalone, albo możemy pojechać do miasta i połazić za dnia wśród ruder, albo pojechać do siebie i spędzić popołudnie na kanapie. Dużo tych możliwości.

– Mów poważnie. To nie są żarty.

– Pewnie, że nie. To są słabe dowcipy.

– Mówisz, jakbyś był załamany – odzyskiwała pewność siebie i rzeczowość.

Zaraz pewnie zacznie mi lekko docinać… – pomyślał. – Zresztą, pewnie wszystkie kobiety są takie. Jeanette była jeszcze gorsza: kiedy mi coś nie szło, robiła awanturę, jakby usiłowała mnie dobić. Niechcący.

– Pewnie trochę jestem załamany, ale nie tak bardzo jak pomyślałbym, że będę, gdybym wyobraził sobie taką sytuację tydzień temu.

– A mówiąc poważnie: co zrobimy, Graham?

Huśtnął się z fotelem, co groziło tym, że krzesło straci równowagę i Graham runie do tyłu.

– Siądź porządnie. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby coś złego ci się stało.

Zignorował jej uwagę.

– Możemy pozostać i czekać na odmianę losu lub wyjechać i szukać szczęścia gdzie indziej…

– Nic szczególnego mnie nie wiąże z tym miejscem – powiedziała. – Brzydkie miasto na równinie. Tyle że dobry uniwersytet. Tu umarła moja matka, a potem mój ojciec. Nie lubię tego miasta.

– Tu zginęła moja pierwsza żona – dopowiedział. – Wciąż z uniwersytetem łączy mnie sentyment, bo tu robiłem w miarę szybką karierę. Do dzisiaj.

– Ale prawdopodobnie na innych uniwersytetach też przeprowadzą albo już robią redukcję – powiedziała. – Będzie trudno o pracę.

Jakoś tak szybko zgadało się i rozważali tylko jedną możliwość – wyjazd.

– Mogę pracować w szkole, ty też. Ale gdzie naraz potrzeba aż dwóch nauczycieli chemii? Z jednej pensji trudno będzie wyżyć…

– Mogę pracować gdziekolwiek.

– Nie chcę, żebyś pracowała gdziekolwiek. Myślałem, żeby przenieść się zupełnie daleko.

– Wyemigrować?

– Właśnie. Wiesz, w tym kraju robi się coraz gorzej… Nie to chciałem powiedzieć – robi się coraz paskudniej… Coraz trudniej być dumnym z tego kraju, wiesz?…

– : Rozumiem, o co ci chodzi. Wiesz, mnie przez cały czas wychowywano tak, abym wtopiła się właśnie w to społeczeństwo.

– A ono teraz stara się ciebie odepchnąć – dopowiedział. – Jak woda odpycha kawałek korka.

– Ale ja nie chcę być całe życie emigrantką.

– Już jesteś. A ja też się nim stanę. Chwilę oboje milczeli.

– Do Republiki Środka? – podsunęła.

– Nie. Stamtąd przenoszą się do Ameryki, żeby studiować, czyli że tam są jeszcze gorsze uniwersytety albo jest ich mało, albo jedno i drugie. Żadna z tych możliwości mnie nie pociąga. Za dobry jestem, żeby rezygnować łatwo ze swoich szans – urwał na chwilę dla wzmożenia efektu.

– Do Zjednoczonej Europy, Agnes – powiedział głośno. – Tam powinniśmy spróbować. To może być kraj wielkiej szansy. Wiele dobrych uniwersytetów, ostra konkurencja, to coś dla nas.

– : Może masz rację, chociaż tak mało wiadomo o Zjednoczonej Europie oprócz przemówień jej miodoustych kanclerzy -. urwała na chwilkę. – Ale czy starczy nam pieniędzy na bilety? – zatroskała się.

XXIII

W ciągu kilku dni przekonał się, jak mało wiąże go z Maratheon i tamtejszym uniwersytetem, jeśli nie przysługuje mu dofinansowana stołówka i talony na miejski autobus.

Agnes została oficjalnie powiadomiona o tym że jej program został zawieszony i wypłacono jej dwumiesięczną odprawę. Przeniesienie wszystkich swoich rzeczy z laboratorium i opróżnienie biurka zajęło jeden dzień. Nie było tego tak wiele. Książek nie niósł do siebie, lecz na kiermasz studencki na campusie.

Zaczęli zgłaszać się różni koledzy, którym przekazano aparaturę i wyposażenie Grahama. Podobnie działo się z wielu innymi grupami badawczymi, ale jeszcze nikt inny nie zdecydował się na opuszczenie Maratheon.

Z początku, z przyzwyczajenia, od świtu do zmierzchu przesiadywali na campusie, ale wkrótce okazało się, że Agnes może lepiej gotować i jest to o wiele tańsze niż pełnopłatny posiłek w uniwersyteckiej stołówce. Zaczęli więc przebywać znacznie rzadziej w likwidowanym laboratorium. Weryfikowano właśnie profesorów czwartej rangi.

Pan Hsiu, załamany, też coraz rzadziej pojawiał się na campusie. Graham próbował znaleźć mu gdzieś miejsce, ale dopóki oficjalnie nie wyrzucono Ebahloma, Hsiu był związany połową umowy i tematyką pracy i nikt nie chciał zgodzić się na takie warunki. Inna rzecz, że obecnie nikt na wydziale nie miał pieniędzy, żeby zatrudnić studenta.

Sprzedawali wszystko, czego nie zamierzali wziąć ze sobą, ale nie było to zbyt łatwe. Właściciel nie chciał zgodzić się na jakąkolwiek zmianę umowy. Dopiero gdy Graham wprost powiedział mu, że opuszczają kraj i nie zdoła im nic zrobić, zgodził się za pięćdziesiąt tysięcy zwrócić fotografie, ale zażądał z powrotem ramek i szybek, ponadto zatrzymał telewizor i lampę.

Część książek udało się sprzedać znajomym z wydziału, część w klubie studenckim, resztę pozostawili. Okazało się też, że mają znacznie więcej walizek niż rzeczy do wzięcia. Wiedzieli, że linie lotnicze bardzo mocno ograniczają wagę przewożonego bagażu, więc starali się ograniczyć go jeszcze bardziej. W końcu byli gotowi do wyruszenia.

W tym czasie akcja weryfikacji zwolniła tempo, rozeszły się słuchy, że ktoś gdzieś usiłuje zrobić z tego skandal, ale były to tylko plotki. Dzień, który wybrali na wyjazd, zbliżał się bardzo szybko.

Obecnie Eurolinie utrzymywała tylko kilka regularnych linii do Ameryki. Dawno już zamknięto wielkie porty lotnicze jako nieopłacalne. Ruch na liniach krajowych zamarł zupełnie, bo mało kto miał pieniądze na latanie samolotem, a kilka połączeń międzynarodowych nie było w stanie utrzymać tych wzniesionych kiedyś, monstrualnych kompleksów architektonicznych. Nie konserwowane instalacje szły w ruinę, nie można było też używać pasów startowych większości lotnisk. Wiele z nich zniszczyły lądowania zbyt ciężkich promów, inne zgryzł ząb czasu.

62
{"b":"100694","o":1}