Литмир - Электронная Библиотека

Wstawał świt, kiedy skończyli. Zaan wziął gotowy formularz i pobiegł do Wielkiego Księcia Oriona prosić o pozwolenie przepytania ludności w wybranych kwadratach miasta. Orion, obudzony przedwcześnie odmówił, nie przebierając w słowach. Zaan powlókł się do swojego pokoiku i usiłował się uchlać. Nic z tego nie wyszło. Poszedł do Siriusa, kazał mu się nauczyć przemowy na pamięć i wysłał do Wielkiego Księcia. Sirius poszedł jak struty. Wrócił już po dwóch modlitwach opieprzony z góry na dół tak, że jeszcze długo po tym trzęsły mu się ręce. Jednak nie poddał się. Poszedł do swoich sióstr. Maghrea i Amaltea kochały swojego brata. Ziewając, jeszcze w nocnych koszulach, powlokły się do Oriona. Jedna, młodsza, usiadła mu na kolanach, druga gładziła włosy i uśmiechała się promiennie. Obie nie bardzo wiedziały, o czym mówią. Obie uzyskały zgodę Wielkiego Księcia w czasie krótszym niż ćwierć modlitwy.

Zaan przekazał formularz ścierwnikowi przywiązany do długiego drąga. Matematyk wykrzykiwał z murów odpowiednie instrukcje. Potem ukradł z pokoju Zaana dzban wina i poszedł się uchlać. W przeciwieństwie do właściciela trunku, jemu się udało.

Przez kilka dni nie było wiadomości. Zaan i matematyk, korzystając ze specjalnych, sowicie opłaconych złotem „stosunków”, urządzili sobie w gabinecie anatomicznym „trupiarnię”. Polegało to na tym, że nawalili się winem po dziurki w nosie aż zaczęli przypominać dwa trupy. Notabene matematyk tylko cudem przeżył to doświadczenie.

Kolejnego dnia przyszła wiadomość od Zyriona.

„Plotki o winie księcia Siriusa coraz bardziej rozpowszechniane. Ponoć dzięki jego bezbożności Troy zostało ukarane zarazą. Ktoś wyraźnie usiłuje upiec sobie przy okazji własną pieczeń.

Tu w Poa nareszcie spokój. Córka Dahrena, Nauzea dotarła do miasta z paroma setkami wojska. Ta trzynastoletnia dziewczynka szybko się uczy. Po obwieszeniu na rynku ważniejszych notabli, oficerów Armii Domowej i spekulantów zaprowadziła porządek w trzy modlitwy. Miarka owsa na targu kosztuje już tylko trzy srebrne. Należy dać dziewczynce jeszcze ze dwa dni. Młoda dupka, nie wszystko pojęła od razu. Ale za dwa, trzy dni ceny wrócą do maksimum podwójnej wartości sprzed zarazy. Nauzea spisuje się naprawdę dzielnie. Jąkając się i dukając, ogłosiła na targu wprowadzenie»przymusu wojennego«. A potem kazała spalić kilku wybranych na chybił trafił»wichrzycieli«… Zdolna małpa. Na pewno jej się uda. Żołnierze w każdym razie jej ufają. Poa przypomina teraz pustynię, ale za kilka dni wszystko powinno wrócić do normy. Jedyny jej błąd, to fakt, że kazała ograbić sklepy z łakociami. Ale prawdę powiedziawszy, żołnierze nie mieli nic przeciwko. Ciekawe, kiedy mała zdąży zjeść te góry słodyczy.

Milte ruszył na Południe. Podobno czołówki Armii Zachód spotkały się z czołówkami Armii Wschód pod Konte. Konte już nie istnieje, ale stosunki pomiędzy obydwoma armiami można określić jako»umiarkowanie przyjazne«. Troy będzie więc istnieć jako zorganizowana siła. Jeśli tylko Nauzea nie każe grabić wszystkich handlarzy łakociami w kraju, jest duża szansa na uratowanie sytuacji. Dziewczyna naprawdę sobie radzi. Milte i Tau jakoś się dogadali. Armia Domowa, praktycznie teraz już nie istnieje. Porty zamknięte na głucho, ale tu, w Poa, córeczka W. K. Dahrena zamierza zdjąć czarne flagi z nabrzeża już niedługo. Milte przydzielił jej naprawdę dobrego doradcę. Kupcy, ci, oczywiście, którzy przeżyli, zacierają ręce. Złoto może runąć tędy już nie strumieniem, ale rwącą rzeką niebawem. Oczywiście trzymam swoje palce wetknięte, gdzie trzeba. Dzisiaj byłem na posłuchaniu u córeczki W. K. Dziecko jest naprawdę na poziomie! Ziewnęło raptem ze trzy razy podczas naszej rozmowy. Przekonałem ją do odtworzenia drogi handlowej Yulle – Poa. Jej doradca chce tylko piętnaście od sta przy zwiększonych obrotach. Naprawdę kulturalni ludzie. Widać wielkoksiążęcą klasę. Zarobimy tyle, że na stu wozach tego się nie da przewieźć. Co za gest mają ci szlachetni urodzeni… Co za szyk, co za styl, co za szastanie forsą, z której większość nam przypadnie. Piętnaście od sta? Ja bym zażądał połowy albo i więcej. Ale oni mają gest i kiepskich księgowych, durnie. Klęczę w Świątyni Wszystkich Bogów i całuję posadzkę z wdzięczności. Krowy na ofiarę Bogom nie kupię, bo ja nie szastam złotem. Ja jestem nisko urodzony. Zabieram się za dostawy zaopatrzenia dla wojska. To jakiś nowy, bardzo modny teraz interes. Może na tym też zarobimy. Odpowiednie wejścia, dzięki doradcy, mam.”

Zaan nie miał czasu nawet przeanalizować znaczenia listu. Właśnie zaczęły spływać dane od ścierwników. Matematyk skrzętnie nanosił wszystkie liczby na wielkie płachty płótna rozpięte na blejtramach w gabinecie anatomicznym. Wiadomości jednak było wściekle mało. Dysponowali właściwie strzępami. Łączność rwała się coraz bardziej.

– I co? – Zaan z zaciekawieniem zaglądał mu przez ramię podczas kolejnego dnia wypisywania maczkiem na papierze sążnistych wyliczeń.

– Co, co? – matematyk w pierwszej chwili nie zrozumiał.

– Co powoduje zarazę?

– Morowe… – na szczęście zdołał ugryźć się w język. Zaczął mówić coraz szybciej, chcąc odwrócić myśli szefa od swojej wpadki. – Z grubsza chodzi o znaczącą matematycznie zależność pomiędzy jakimś czynnikiem, eeee… – podrapał się w czoło – nazwijmy go czynnikiem „X” – wydumał nareszcie, bo „X” była najmniej używaną literą w alfabecie – a ilością zachorowań. Jeżeli czynnik „X” ma zasadniczy wpływ na ilość nowych zarażeń, to będziemy mieli naszego sprawcę zarazy. Niestety, wychodzą mi same bzdury – zagryzł wargi, bo nie mógł uwierzyć w wyniki własnych obliczeń. – Kierunek, skąd wieją wiatry, nie ma istotnego wpływu na ilość zachorowań w wyznaczonych kwadratach.

Właściwie to nie mógł tego zrozumieć. Przecież od tysięcy lat mówiło się o morowym powietrzu. To był fakt. To był pewnik. O tym pisali wszyscy najwięksi mistrzowie nauki. Najznamienitsi filozofowie. A tu, z samych liczb wynikało, że to rzecz bez najmniejszego znaczenia. Nie mógł tego ogarnąć umysłem. Przecież dzielnice nadmorskie, w zgodzie z tą teorią powinny mieć mniejszą ilość zachorowań (z powodu morskiej bryzy) niż te w głębi miasta. A nie miały. Różnice były matematycznie bez znaczenia. Zerknął na Zaana. I po raz kolejny zaczął się zastanawiać nad dziwnym umysłem człowieka w czarnym płaszczu.

– Wychodzą mi same bzdury – powiedział.

– To znaczy jakie?

– No bzdury, brednie, debilizm kompletny.

– A konkretnie?

– Nie ma żadnej różnicy w domach, które korzystają z żywności dostarczanej przez ścierwników, a tymi, które miały własne zapasy. Nie ma żadnej różnicy, pomiędzy tymi domami, które…

Zaan położył mu rękę na ramieniu.

– Powiedz mi, czy jest jakaś różnica? W czymkolwiek.

Matematyk znowu przygryzł wargi. Po raz pierwszy w życiu nie mógł pojąć cyfr i liczb, które miał przed oczami. A może inaczej. Nie mógł w nie uwierzyć.

– Jest – szepnął.

– W czym?

– Dostawy wody. Te z domów, które dostają wodę z górnego ujęcia miejskiego notują pięć, sześć zachorowań na sto. Te, które biorą z dolnego ujęcia, mają trzydzieści, trzydzieści sześć na sto.

Zaan opadł na zydel.

– A więc to woda.

– Nie!!! – matematyk aż krzyknął. – Przecież oba ujęcia dotyczą tej samej rzeki. To ta sama woda. Zaan pocierał palcem koniuszek swojego nosa.

– Czym się rożni dolne ujęcie od górnego?

– Niczym.

– Dlaczego są dwa?

– Jedno nie nastarczy. A poza tym dolne jest tańsze. Tam czasem podczas przypływu dostaje się woda morska i trochę czuć sól.

– Sól jest winna?

– No skąd?! – matematyk aż załamał ręce. – Gdyby to sól albo woda morska, to ludzie bardziej powinni chorować w dzielnicach nadmorskich. A tak nie jest.

– Dobrze – Zaan zgodził się natychmiast. – Co jest pomiędzy dolnym ujęciem, a górnym?

– Porty rzeczne.

– Więc to porty trują?

– Niemożliwe. Przecież porty są także nad górnym ujęciem.

Zaan sięgnął po wojskową mapę. Jego kościsty palec powoli przesuwał się po linii rzecznych umocnień. I nagle się zatrzymał.

91
{"b":"100632","o":1}