Odchyliła się ze wstrętem.
– Coście mi zrobili?
– Pozbawiliśmy cię węchu. Bo to od zapachów te wszystkie obrzydzenia. No, jedz, jedz.
– Kiedy ja… Nie chcę!
– Chcesz, chcesz. Jesteś głodna, a na tym, co ci tu dadzą nie przeżyjesz. Jedz!
– Nie! Nie, ja…
– Hekke, pomóż – Krótki skinął na przyjaciela.
Ten chwycił Achaję za ramiona, unieruchomił i zadarł jej głowę. Karzeł przemocą otworzył jej usta, wpychając swoje zadziwiająco mocne palce, przez policzki między szczęki dzięki czemu nie mogła go ugryźć. Wepchnął jej ogromnego robaka do ust i zakrył dłonią wargi. To coś, ta szkarada ruszała się w ustach dziewczyny – myślała, że zwymiotuje wprost w krępującą jej oddech rękę.
– Gryź, bo ci wlezie do gardła!
Szarpnęła się, bezskutecznie jęcząc. Chciała powiedzieć, że nie może, że wcale nie jest głodna (co nie było prawdą), że…
– Gryź! Jak wejdzie do płuc – po tobie!
Robak rzeczywiście zaczął pełznąć w głąb, po języku. Szarpnęła się znowu, a potem w histerii, czując coraz większy strach, rozgryzła to paskudztwo, czując, jak coś rozlewa się w jej ustach. Wnętrzności targnęły nią w nowym odruchu wymiotnym, chciała się wyrwać, żeby klęknąć gdzieś w kącie i wyrzucić to z siebie, ale trzymali ją mocno.
– Żuj!
Pozbyć się tego! Pozbyć się tego!!! Jedyna myśl mąciła się jednak, bo brakowało jej powietrza. Uduszą ją!
– No żuj, psiamać!
Udusi się! Jęknęła znowu, mroczki przed oczami były coraz większe. Ugryzła to ohydztwo w ustach raz, potem drugi… Zaczęła żuć, płacząc i usiłując się wyswobodzić.
– A teraz przełknij!
Przecież zaraz się udusi! Jak można przełknąć cokolwiek, będąc pozbawionym powietrza?!! Bogowie!!! Przełknęła… Dłoń zniknęła z jej ust i nosa, Hekke puścił ręce. Myślała, że teraz, wolna, po odzyskaniu oddechu zaraz zwymiotuje. Ale nie. Robak był… Tak właściwie był bez smaku. Przejmujące obrzydzenie walczyło w niej z jakimś przekornym, zwierzęcym uczuciem nasycenia. Robak był pierwszą, naprawdę tłustą rzeczą, jaką zjadła przez ostatnie dni. Wstydziła się tego. Chciała włożyć sobie palce do ust, żeby zobaczyć, jakiego koloru jest maź na jej języku, ale Hekke chwycił ją za rękę.
– Po co ci to? – mruknął. – Zapachu nie czujesz, smaku prawie też nie. Łyknij ślinę kilka razy i spokój.
Ukryła twarz w dłoniach.
– No już, już… – powiedział Krótki. – Za dziesięć dni sama będziesz prosić, żeby ci dać.
Hekke uśmiechnął się nagle.
– A skoro już mowa o dawaniu… – oblizał wargi. – Czy nie czas na chwilę zabawy?
Achaja zrozumiała dopiero po dłuższej chwili. Chciała wstać i wyjść, ale nie była zdolna do zrobienia żadnego ruchu. Mężczyźni przekomarzali się, ożywieni nagle, czy ten drugi ma wyjść, czy zostać i patrzeć, a potem… A potem… To był pierwszy raz w jej życiu. Pierwszy i od razu drugi. Ale były i dobre strony. Po torturach Mistrza Anai te części ciała, które mężczyźni najbardziej sobie upodobali, u niej były właściwie pozbawione czucia. To, że miała skute nogi właściwie uniemożliwiało „pozycję klasyczną”, musiała klęknąć i za przeproszeniem wypiąć się, co może było i zwierzęce, ale za to pozwalało jej przynajmniej nie patrzeć im w twarze. A po trzecie obydwaj byli kiedyś na dworze, znali pewne zasady i ich zachowanie pozwoliło jej zachować resztki szacunku do samej siebie. Z całą pewnością była to rzecz znacznie mniej nieprzyjemna niż zjedzenie robaka.
Hekke poklepał ją potem po ramieniu, zdając się nie widzieć, że senność walczy w niej z kompletnym zagubieniem.
– Nie bój się nic, mała. Z nami będziesz żyć!
– Pewnie! – zawtórował mu karzeł. – Już my cię nauczymy, co i jak.
– No! Nie wierzyłem ci, ale ona… naprawdę jest mądrzejsza niż nasza poprzednia dziewczyna.
– Mieliście poprzednią? – Achaja czuła, że myśli mieszają jej się w głowie. – Co się z nią stało?
– Aaaaaa… Pewnego dnia uznała, że ma dość. Że ucieknie, psia jej mać. I uciekła.
– I co?
– A jest tu w pobliżu. Chcesz ją zobaczyć?
Achaja podniosła głowę zaskoczona.
– Chcesz? To chodź – Hekke pomógł jej się podnieść i wyjść z ziemianki. – Tu, niedaleko – poprowadził ją na szczyt łagodnego wzgórza. – Widzisz? O tam – ręką wskazał kierunek.
O kilkanaście kroków dalej, w cieniu wielkiego nawisu skalnego widniał słup z nabitą nań dziewczyną. Achaja przymknęła oczy, żeby nie widzieć jej twarzy, nie widzieć wiszących z tyłu wnętrzności, nie widzieć… Otrząsnęła się za wszelką cenę, nie chcąc pokazać, jakie wrażenie wywarło to na niej.
– Aaaaaa… I tak wiedziałam, że jest martwa jak tylko powiedziałeś – postanowiła grać kogoś naprawdę twardego.
– Martwa? – zdziwił się Hekke. – Będzie dopiero dwa dni, jak ją nawlekli. Pewnie jeszcze żyje bidna.
Achaja poczuła, że oczy uciekają jej gdzieś w głąb czaszki. Z całą pewnością nie czuła już rąk, które ją podtrzymują przed upadkiem. Tak skończył się pierwszy dzień spędzony wśród budujących cesarską drogę niewolników.
ROZDZIAŁ 18
Cały dzień zajęła pielęgnacja młodego księcia tak, by przestał nareszcie przypominać barbarzyńcę. Zaan mógł go zobaczyć dopiero wieczorem. Stał właśnie przed prowadzącymi do jego komnat rzeźbionymi drzwiami, kiedy te uchyliły się, przepuszczając starszego już dworzanina.
– Książę prosi – cichemu głosowi towarzyszyło westchnięcie.
– Jak nastrój? – odważył się spytać Zaan.
– O Bogowie – dworzanin wzniósł ręce i szybko ruszył wzdłuż korytarza. – Jeśli tylko możesz, lepiej tam nie wchodź.
Zaan przełknął ślinę. Zaciekawiony otworzył drzwi szerzej i przekroczył próg.
Zmieniony nie do poznania Sirius stał przed lustrem i klął w żywy kamień. Na widok swojego „giermka” złość w jego oczach zamieniła się we wściekłość.
– O żesz twoja mać! No i coś narobił?!
Zaan zagryzł wargi. Widok był rzeczywiście niesamowity.
– No i czego nic nie gadasz? Ogłuchłeś?
– Ciiiii…
– Co „ciiii”, co „ciiii”? No psiamać dziewczynę ze mnie zrobili, psy!
– No nie przesadzaj.
Sirius rozjuszony rzucił się w jego stronę. – Żeby cię zaraza dopadła!!! A co to jest? – wskazał sięgającą do połowy ud spódniczkę, którą miał na sobie – Normalnie w kieckę mnie ubrali!
– No tu… południe. Sam widziałeś na ulicach, tu się ubierają inaczej.
Gdyby Sirius był psem, piana już dawno musiałaby pojawić się na jego ustach.
– Jak kto chce latać z gołym tyłkiem, niech lata. Ale nie może być, że mnie na dziewkę przerobili.
Zaan skrzywił się, usiłując powstrzymać uśmiech.
– No, widziałeś jak oni chodzą. To… eee… chitony i hlamidy… to ze starożytności się wzięło, te stroje. Oni tu spodni nie noszą.
– Co ty mi nie powiesz? Spodni nie noszą? Aaaaaaach! – ryknął nagle Sirius. – Ale mnie w spódnicę przebrali! A to? – wskazał na wystające spod bogato haftowanej spódniczki, lśniącobiałe koronki. – Normalnie baba! A to? – szarpnął na sobie wzorzysty, krótki kaftan z podbitymi ramionami. – Na północy mógłbym wyjść na róg ulicy, pod latarnię, pieniądze zarabiać.
– No nie przesadzaj.
– Ja przesadzam?! – Sirius szarpnął Zaana i pociągnął go przed wielkie lustro na ścianie. – To patrz! – przeczesał swoje pomalowane na czerwono włosy. – Jakieś warkoczyki, błyskotki, loczki, srał pies, a tooooo?!!! – chwycił najgrubszy warkocz upleciony z tyłu głowy i przesunął naprzód. – Co to jest?
– No… warkocz – powiedział cicho Zaan.
– A na końcu co, pytam?
– No… ta… – Zaan odkaszlnął, usiłując zapanować nad głosem. – No, kokarda – wypalił wreszcie.
– No i co? Nie przerobili na dziewczynę? Psia ich mać! – robił miny przed lustrem. – Włosy na czerwono, brwi na czarno, do rzęs coś przylepili, psy, mordę pudrem wysmarowali, na policzkach róż, na ustach szminka, co oni tu wszyscy, pederasty?
– Oj, no widziałeś księcia Oriona, nie? Taka tu moda. Starożytność.
– Stara rzyć, nie starożytność! – Sirius spojrzał z obrzydzeniem na własne dłonie o opiłowanych, pomalowanych na czerwono paznokciach. – Był tu jeden taki gnój, wszystkie włosy na nogach i rękach ogniem usunął.