Литмир - Электронная Библиотека

Bogowie! Jak ma mu powiedzieć, że większość z jej ważniejszych mięśni jest w tej chwili nieczynna? Na plecy? A, dobra! Niech zginie, niech ją weźmie śmierć, przynajmniej nie będzie cierpiała… Rzuciła się, a właściwie upadła, na plecy, kalecząc skórę o drobne kamienie. Tak, jak ją nauczył, odbiła się nogami i rękami… cha, cha, cha… jedną czynną ręką i połową czynnej nogi i powróciła do pozycji stojącej. Poczuła, jak łzy ciekną jej po policzkach.

– Nooooo… no, no… – Hekke był jednak wyraźnie zdziwiony. – Dobra, a teraz pobiegamy po skałach.

– Nnnnnnnnnnnie – jakimś cudem udało jej się jednak rozewrzeć szczęki. Przynajmniej na chwilę.

– A cóż cię wstrzymuje? – zakpił Hekke. – No jazda.

Sam, mimo rwącej wątroby, wbiegł na pionową ścianę skalną, odbił się, wykonał salto do tyłu i stanął pewnie na nogach. A wszystkiego tego dokonał mając na nogach kajdany.

– No. Czekam – popędził dziewczynę.

Śmierć mogła być wybawieniem. Achaja mogła też odwrócić się i powlec do ziemianki. Ale nie mogła mu dać satysfakcji. Zagryzając wargi do krwi, ruszyła do przodu i robiąc z powodu kajdan niesamowicie małe kroczki, wbiegła na ścianę… Już, już, kiedy miała się odbić, poczuła, że biegła zbyt wolno, zamiast salta odpadła po prostu od skalnej ściany i runęła na ziemię, wbijając sobie pod łopatkę jakiś kamień. Zaczęła kaszleć, znowu nie mogła odzyskać oddechu.

– Eeeeee… I co to ma być? Plecy cię swędziały i chciałaś podrapać się kamieniem? No wiesz…

Zerwała się, ciągle kaszląc, odskoczyła od ściany, na ślepo, bo łzy nie pozwalały jej widzieć. Ruszyła do przodu, skała, kilka kroków, odbicie we właściwym momencie, jęk bólu, salto, wylądowała na nogach i… Koniec! Podparła się rękami. Ciało pulsowało takim bólem, że chciało jej się wyć. Ale nie ból był najważniejszy. Miała nieczynne mięśnie! Czy on tego nie rozumie??? Miała nieczynne mięśnie po skurczach!!! Psiamać, kurwa, no zobacz pacanie, co się ze mną dzieje! Miała nieczynne mięśnie!!!

– Eeeeeee… Słuchaj, widziałem faceta, który biegał po suficie. Cały sens tej sztuczki w szybkości. Jeśli się nie rozpędzisz odpowiednio – odpadniesz. Czyżbym ci tego nie tłumaczył wcześniej?

– Żeby cię – nie mogła dokończyć, musiała przełknąć ślinę pomieszaną z krwią przegryzionego języka. A on wykorzystał przerwę.

– Przecież ci mówię, że widziałem faceta, który biegał po suficie. Potrafisz się tak rozpędzić? Eeeeeee… Dajmy sobie z tym wszystkim spokój!

– Ale… ale on… – splunięcie krwią. – On musiał mieć wolne nogi…

– O kurwa! A ty chcesz być taka jak on? Chcesz być taka jak inni ludzie?!!! To hajda do „nawozu”! Tam twoje, psiamać, miejsce. A może jednak chcesz być lepsza? Lepsza niż inni? Co? Zdecyduj się, małpo! Albo mi tu zrobisz porządny bieg i skok, mimo kajdan, albo idę uczyć jakiegoś „psa”, może się bardziej nada!

Hekke odwrócił się na pięcie i dziewczyna zrozumiała, że mówi poważnie. Ale… Co miała zrobić, po tylu otrzymanych ciosach, po tylu skurczach, po upadku i wysiłku, żeby powtórzyć skok? Mogła tylko umrzeć. Nie miała już woli, nie władała już większością swojego ciała, nie mogła się zmusić do niczego.

Wstała i krzycząc z bólu, wyjąc i płacząc jednocześnie, ruszyła w stronę ściany. Rozbieg, prędkość, wtargnęła na pionową skałę, kilka kroków, żeby tylko nie stracić rozpędu, odbicie, skok, utrzymanie równowagi… jest! Bogowie! Kto tak krzyczy? Kto wyje pośrodku nocy?

– Przestań – Hekke podszedł do niej i poklepał po obolałym ramieniu. – No przestań już krzyczeć. No. Nieźle, nieźle. Chociaż tak już między nami, to nie najlepiej trzymałaś kij, bo zasłona… – spojrzał na jej twarz i błyskawicznie zmienił temat. – Wiesz, jesteś dobra. Naprawdę. Całkiem ładnie to zrobiłaś – skłamał.

Czekał cierpliwie aż dziewczyna się uspokoi.

– Posłuchaj mnie – powiedział po dłuższym czasie. – Jesteś silna i szybka. Teraz wiem, że także zdecydowana. Ale… Od jutra zaczniesz nosić nie tylko swój kosz z urobkiem, ale także mój i Krótkiego. Naraz. I wszystko biegiem. Taaaaak, to będzie dobre ćwiczenie.

Uśmiechnął się, a potem widząc nagłą zmianę na twarzy dziewczyny, odskoczył zręcznie na bezpieczną odległość.

ROZDZIAŁ 24

Mika rozłożył papiery na szerokim stole. Obydwaj z Zaanem siedzieli teraz w osobnym, odseparowanym od reszty budynku należącym do Biura Handlowego, gdzie znajdowała się hm… „administracja”. Ani staruszek będący nominalnie szefem biura, ani żaden z jego ludzi nie mieli tutaj wstępu. Zresztą po co? Nikt z nich nie znał się na administracji. Chociaż… Tak pomiędzy Bogami a prawdą, siedzący w samym sercu okazałej budowli Mika i Zaan również nie znali się na administrowaniu czymkolwiek. I właściwie nie musieli. Wypisana ślicznymi literami nazwa, zdobiąca główne drzwi, nie miała nic wspólnego z biegiem nadawanych tu spraw.

– Sytuacja przedstawia się tak – Mika przesunął palcem po wspaniałej mapie – dzięki pieniądzom Zyriona udało się kupić wielu ludzi w Luan. W Syrinx mamy ich także dużo, ale same płotki.

– A dwór cesarza? – spytał Zaan.

– Podobnie. Dużo ludzi, nawet zaufanych – tu Mika uśmiechnął się drwiąco. – Co z tego? Wiemy, co cesarz je na śniadanie, wiemy jak i co robił ze swoimi nałożnicami, wiemy ile wojsk jest w samym mieście, a nawet wiemy, co powiedział na oficjalnych audiencjach, ale… Nie wiemy, co myśli. Nie wiemy, o czym szepce z doradcami w zaciszu swoich prywatnych sal.

– Nic?

Mika skrzywił się, jakby nagle zabolał go ząb.

– Niewiele. Mamy tam świetnego człowieka. To szlachcic. Kiedyś w długach, zlicytowali mu majątek, on sam miał jakiś proces… mało głowy pod topór nie położył. Cesarz osobiście ujął się za nim, spłacił długi z własnej kiesy, ochronił go przed procesem i teraz ten człowiek nienawidzi cesarza jak psa. Jest bardzo aktywny, donosi o wszystkim. Ale dojścia do doradców nie ma.

– Przekupić ich? – zaproponował Zaan.

– Nasz człowiek odradza. Za duże niebezpieczeństwo.

Zaan niespokojnie poruszył się na prostym zydlu. Nie czuł się najlepiej w surowym wnętrzu pozbawionym jakichkolwiek sprzętów, poza stołem i tym, na czym obaj siedzieli. Co ten Mika? Cierpi na jakąś chorobę, która nie pozwala mu na wstawienie do pomieszczeń, w których przebywa nawet głupiej skrzynki z papierami? Pamiętał jego pokój w gospodzie, w którym stało tylko łóżko i nic więcej. Teraz siedział w jego gabinecie – tu Mika nie spał, więc nie było nawet łóżka – po prostu gołe ściany.

– Jakieś długi? Hazard? Impotencja? – spytał. – Może któryś przedkłada chłopców nad dziewczęta? Masz cokolwiek na nich?

– Nic – Mika znowu się skrzywił. Wiedział już, że jego pracodawca nie cierpi takich odpowiedzi.

– Przecież to ludzie, psiamać, nie Bogowie.

Milczenie przedłużało się nieznośnie. Zaan sapał, bo coś grało mu w płucach i coraz ciężej było mu oddychać. Wychylił kielich wina, ale nawet to nie przyniosło ulgi.

– Kurwa! – odkaszlnął z trudem. – Przecież muszą kupować, grać, pieprzyć się, ktoś daje im borg, kogoś lubią, kogoś nie lubią – zamilkł nagle. Jego mina świadczyła, że roztrząsa coś w głowie. Mika nie chciał przerywać tego żadną niewczesną uwagą. Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia.

– No dobra – powiedział cicho, pokonując kłujący ból w płucach. – Jak tam nasza wojna z Luan?

– Znowu gorzeje – tu Mika miał wiele do powiedzenia. – Nawet, o dziwo odnosimy sukcesy. Zupełnie jakby to nie nasza armia walczyła – roześmiał się z własnego dowcipu, ale umilkł, zaraz widząc skupioną twarz Zaana. – Zdobyliśmy kolejny port w spornym pasie, a teraz…

– Czekaj, czekaj – Zaan powoli rozmasowywał sobie twarz. – Ten port musimy szybko stracić.

– Co? – Mika z wrażenia usiadł na krześle. – Kurza twarz. Co zamyślasz?

– Zamyślam tak… – celowo przedrzeźniał Mikę. Od pewnego czasu nie znosił prostackiego języka. – Poślesz do Luan wróżbitę. A on będzie przewidywał nasze posunięcia militarne…

70
{"b":"100632","o":1}