Литмир - Электронная Библиотека

– W plecy, kurwa, się raził?!!! Nożem?!!!

„…następnie wyrwał z płotu pozłacaną sztachetę i dalejże się nią okładać okrutnie, co zeznali jak następuje świadkowie…”

– Dawaj – jęknął Hylen, wyciągając powtórnie dłoń.

„…następnie zawzięty okrutnie na swój żywot samobójca wdrapał się na mur okalający park i skoczył na trawę, oddając ducha…”

– Bogowie! – ryknął Hylen. – Przecież ten mur… Tfu!… murek, ma raptem dwa łokcie wysokości! Jak to się wdrapał i skoczył na… trawę? Nie mogłeś, pacanie, napisać chociaż, że uderzył głową w jakiś korzeń?

– Tam nie ma korzenia.

Hylen po raz trzeci wyciągnął dłoń po sakiewkę. Dopiero potem opatrzył dokument własnym podpisem, klnąc przy tym i złorzecząc.

– Następnym razem, półgłówku, napisz, że korzeń był, ale go zbójcy potem ukradli. Taaaaaaa… – Hylen po patrzył ciężkim wzrokiem na leżące przed nim sakiewki. – Taaaa… Samotność i zły los często do samobójstwa przywodzą, nawet i sześciu ludzi naraz – zerknął na swojego podwładnego. – Mniemam jednak, że po stronie samotności i złego losu żadnych strat nie zanotowano, co?

– A gdzie tam, szefie. Te samotności i złe losy poszli później chlać do knajpy.

ROZDZIAŁ 25

Achaja usłyszała cichy syk dokładnie w chwili, kiedy schyliła się po oskard. Zamarła w bezruchu, usiłując zlokalizować źródło dźwięku. Ostrożnie, usiłując nie poruszyć głową, omiotła wzrokiem teren wokół. Jest! Dwa, może trzy kroki dalej zauważyła zwiniętego w kłębek węża. Lekki sinawy odcień skóry wokół trójkątnej głowy świadczył, że ma do czynienia z jadowitym gadem. Małe, czerwonawe plamki przy oczach powiedziały jej, że gad jest jadowity jak najgorsza zaraza. Ktoś stojący z boku również musiał go zauważyć. Rozległ się krzyk, kilku najodważniejszych odskoczyło gwałtownie i stanęło, reszta niewolników rzuciła się do ucieczki. Achaja trwała nieporuszona. – Nie cały jesteś trujący – szepnęła. Powoli opadła na kolana. Ponieważ gad nie reagował, posunęła się lekko do przodu. Trójkątna głowa uniosła się nieco. Dziewczyna umiejętnie przenosząc ciężar z nogi na nogę, a właściwie z kolana na kolano, zbliżyła się do niego jeszcze i jeszcze… Po dłuższej chwili miała go w zasięgu rąk. Gdyby chciał ją zaatakować, miałby do wyboru wiele odsłoniętych miejsc. Poczuła dreszcz na plecach, a jednocześnie coś ciepłego rozlewało się w jej organizmie, pozwalając uspokoić oddech i skoncentrować się na czekającej ją walce. Śmierć tak blisko…? O wyciągnięcie ręki. Wystarczyło, żeby kichnęła i to byłby jej koniec. Uśmiechnęła się. Pochowają ją tutaj, pod zwałami przetykanego kamieniami piasku? Czy będzie żyć dalej? A co za różnica? Przypomniała sobie wizytę na cmentarzu, jeszcze w stolicy Troy, kiedy zauważyła na czyimś grobie napis: „Bogowie tak chcieli”. Bogowie… Nie mogła dzisiaj zrozumieć jak ktoś, kto przecież już dawno umarł, chciał się dalej tak płaszczyć? Pokora do końca, nawet po śmierci? Jacy Bogowie? Prawą ręką, powoli podniosła płaski kamień. Wąż zwrócił się w stronę wyciągniętej dłoni, sycząc. Achaja wyprostowała drugą rękę. Wąż zwracał się raz w jedną stronę, raz w drugą, wyraźnie zdziwiony, że ktoś najwyraźniej chce objąć go gołymi rękami. Dosłownie chwile dzieliły dziewczynę od śmiertelnego ataku. Poruszyła dłonią z kamieniem, przysuwając ją do głowy węża. Odsunął się trochę i uniósł. Był już zwrócony tylko w jedną stronę. Achaja przysunęła drugą dłoń, ale tak, żeby nie spowodować jego reakcji. I znowu kamień powędrował do przodu. Rozdwojony język węża wysuwał się i chował, drżąc coraz bardziej. I znowu ręka z kamieniem ruszyła do przodu, wąż cofnął się jeszcze trochę i uniósł głowę do ataku. W tym momencie Achaja chwyciła go za szyję drugą ręką.

– Aaaaaaaach!!! – wydała okrzyk radości, kiedy ciało o kolorze piasku okręciło jej się wokół nadgarstka.

Zerwała się na równe nogi i krzyknęła jeszcze raz. „Bogowie tak chcieli…” – brzmiał napis na cmentarzu. Nie dziś, panowie, jeszcze nie dziś!

Niewolnicy podchodzili uspokojeni. Większość starała się jednak obchodzić dziewczynę szerokim łukiem. Nie wszyscy. Kilku „ludzi” zdawało się ją otaczać, między nimi Rokhan.

– Noooo… Ładnie, ładnie – powiedział. – Ale wiesz, jesteś sama bez tych dwóch swoich… A my też byśmy coś zjedli – uśmiechnął się wrednie. – Dawaj go!

– Chcesz? – podskoczyła ku niemu. – Chcesz?!!! – przysunęła mu do twarzy rękę z wężem. Odskoczył zwinnie.

– Zabij go najpierw – rzucił.

– A po co? – roześmiała się. – Chcecie go zjeść? Proszę!

Podsunęła dłoń pod nos kogoś, kto stał z boku. Ten też się cofnął. Pozostali jednak podnieśli swoje kije.

– Ty się, kurwa, nie szarp! Zabij go i dawaj!

Dziewczyna uśmiechnęła się słodko. Kiedy jeden z „ludzi” Rokhana zamierzył się kijem, upadła na plecy, odbiła się i wstała skacząc do tyłu. Jednym ciosem pięści złamała szczękę komuś, kto właśnie podnosił swój kij, doskoczyła do Rokhana, chwytając go za kark i przysuwając drugą rękę do twarzy.

– Co? Co się tak odsuwasz, palancie? – musnęła jego twarz ciąłem węża. – Będziesz mógł podyktować wspomnienia: „Jak całowałem się z jadowitym wężem”. Tylko dyktuj szybko, ścierwo!

– W… W tył! – warknął Rokhan, czując na nosie drżący, rozdwojony język. – No jazda!

„Ludzie” cofnęli się. Achaja podskoczyła i kopnęła Rokhana obiema nogami, aż poleciał do przodu. Uderzyła plecami w ziemię, odbiła się i stanęła znowu na nogach, podnosząc jednocześnie swój kij. Teraz mogli jej, co najwyżej, napluć w oczy.

– Co chłopaki? – zakpiła. – Coście takie smutne?

Żadnego skurczu, żadnego bólu, perfekcyjne przejście. Była z siebie dumna. Zaczęła się cofać, potem odwróciła się i spokojnie ruszyła do swoich. Niewolnicy rozstępowali się przed nią, widząc, co niesie w ręce.

– Hej, Krótki – krzyknęła na widok karła. – Popatrz, co mam.

– O to, to, to… Jak ja lubię takie widoki.

– Dobra dziewczyna – pochwalił ją Hekke, odwracając głowę od grupy dyskutujących strażników, którą obserwował. – Tylko zabij go wreszcie.

Zrobiła to dwoma palcami.

– Co jest? – spytała.

– Jakieś poruszenie – szepnął. – Chyba przyszedł nowy transport niewolników, a oni nie wiedzą, co zrobić.

– W czym problem?

– Jest opóźnienie w budowie drogi, niewiele dzieli samych strażników od tego, żeby dołączyli do nas jako nowi niewolnicy. A wiesz, jak większość nadzorców pójdzie po nowych, robota stanie i…

Jak zwykle miał rację. Nie przewidział tylko jednego. Gruby strażnik ruszył w ich kierunku.

– Hekke! Achaja! Migiem do mnie! Ale juuuuuuuż…

Dziewczyna rzuciła węża Krótkiemu, który schował go błyskawicznie pod swoją przepaską. Oboje z Hekkem ruszyli w stronę wołającego.

– Mamy nowy transport mięsa. Macie ich doprowadzić do kowala, psia wasza mać. Jak wam się nie uda, na pal nadziejemy! No – głos strażnika złagodniał nagle. – Ale jak wam się uda, to… weźcie sobie, co tam chcecie.

– Uda się! – Hekke wyszczerzył zęby w uśmiechu oszołomiony wizją, w której sam będzie mógł zdecydować, co zabrać przyszłym „towarzyszom niewoli” bez żadnej konkurencji. – Uda się, panie strażniku.

– No. Ja myślę – pokazał im dwóch konnych. – Jazda za nimi!

Pobiegli za jeźdźcami, ale ci nie zamierzali się wyzłośliwiać i dostosowali tempo do możliwości ludzi ze skutymi nogami. Sytuacja rzeczywiście musiała być wyjątkowa. Zdaje się, że naprawdę strażnikom groziło pójście w niewolę, jeśli budowa znowu się opóźni. Na szczęście nie musieli biec daleko. Już za pasmem najbliższych wzgórz dostrzegli nowy towar, który nieliczni nadzorcy rozkuwali właśnie z desek łączących czwórkami ich szyje.

– No, brać się za nich – warknął wyższy strażnik, zsiadając z konia. – I żeby mi żaden buntu nie podniósł.

– Nie podniesie – Hekke runął pomiędzy siadających na ziemi niewolników, unosząc swój kij. Jego oczy prześlizgiwały się po otumanionych, nieludzko zmęczonych sylwetkach w poszukiwaniu, co lepszych rzeczy.

73
{"b":"100632","o":1}