Литмир - Электронная Библиотека

Achaja zatrzymała się niezdecydowana. To byli jeńcy. Sądząc po resztkach ekwipunku wszyscy byli żołnierzami Królestwa Troy, jak niegdyś ona sama. Pewnie z jednego oddziału. Ruszyła pomiędzy nich, czując jak obserwują ją z lękiem. Praktycznie naga dziewczyna, jeśli nie liczyć skąpej opaski na biodrach, o kredowobiałej skórze (to od wtartej glinki mającej chronić przed słońcem), o wygolonych włosach, z kajdanami na nogach i wielkim kijem w ręku. Nie wiedzieli, co o niej myśleć. Wreszcie ktoś się odważył.

– Hej, jak tu jest? – szepnął.

Zdzieliła go kijem po głowie. Niech znają mores, małpy. Hekke tymczasem zdobył już nowiutką, wojskową kurtkę, kościany grzebień, skórzaną pochwę od sztyletu. Achaja przyspieszyła kroku. Zdarła z jakiegoś chłopca czystą tunikę i zdobyła największy skarb – ułamek ostrza jakiegoś noża. Nie wiadomo, czy właściciel chciał się nim pozbawić życia, czy dzięki niemu uciec. Cokolwiek by nie zamierzał, czekał zbyt długo. Włożyła ostrze do ust, zerkając na boki, ale nikt ze strażników na nią nie patrzył. Hekke odebrał komuś prosty, drewniany flet i rzucił dziewczynie.

– Umiesz na tym grać?

– Nic a nic! – odrzuciła go z powrotem.

Hekke złamał instrument w palcach.

– Szkoda.

– Krótki chciał parę szmat, bierzmy się za tuniki.

– Mhm. Tylko nie bierz obsranych.

Dłuższy czas obdzierali jeńców do goła, zarzucając zdobycz na szyje. Achaja znalazła kilka kurtek, co prawda porwanych, ale wszystkie miały jeszcze metalowe guziki. Obrywała je i wkładała do ust. Jej prawy policzek wydymał się coraz bardziej. I znowu skarb. Skórzana spódniczka! Palnęła łokciem w twarz właściciela i zdarła ją równie szybko jak pozostałe części wyposażenia.

– Pomóż mi – cichy szept sprawił, że się zatrzymała. Tuż obok, na rozgrzanym piasku siedziała dziewczyna z długimi, czarnymi włosami, trzymając na kolanach głowę jakiegoś chłopca. Miał brzydką, jątrzącą się ranę na boku. Nie miał żadnych szans. Nie przeżyje w obozie nawet czterech dni, a w dodatku będzie umierał w bólu.

– Pomóż mi… proszę – obca dziewczyna patrzyła na nią z rozpaczą i ufnością kogoś, kto nie znał świata niewolników. Ale w Achai coś pękło. Przypomniała sobie nagle siebie samą przed trzema, czy więcej, laty. Jak siedziała tu i z przerażeniem patrzyła na rozgrywające się wokół dzikie sceny. Coś dziwnego działo się z jej głową.

– Pomogę ci – powiedziała wbrew sobie, czując coś, czego nie czuła od dawna. Żal. Współczucie dla rannego chłopca i dla pielęgnującej go dziewczyny. Zamrugała oczami, chcąc pozbyć się łez. – Pomogę ci – powtórzyła. Ujęła głowę chłopca i skręciła mu kark jednym szybkim ruchem. Nawet nie wiedział, że umiera. Majstersztyk błyskawicznej i łagodnej śmierci. Uśmiechnęła się smutno do dziewczyny. Ta jednak patrzyła przed siebie nieruchomo jak słup soli. Potem jej oczy zaczęły się rozszerzać.

– Ratunku!!! – wrzasnęła. – Ratunku! Zabiła go!!!

– Cicho, głupia.

– Ratunku!!! Morderczyni!!!

Dwóch strażników ruszyło w ich stronę. Achaja wstała szybko i rzuciła swój łup Hekkemu. Wypluła na dłoń to wszystko, co trzymała w ustach. Hekke podskoczył, przejął rzeczy i włożył do swoich ust. Potem postukał palcem w czoło. Strażnicy byli już blisko.

– Co jest, do kurwy nędzy?! – wrzasnął wyższy z nich. Zatrzymał się nad trupem chłopca.

– Coooo? Co tobie, Achaja? – był szczerze zdziwiony. – Co, kurwa, jesteś tu po to, żeby mi „nawóz” zabijać, czy co?

Nie odpowiadała bo nie miała niczego do powiedzenia.

– Głupia dupa! – strażnik nie zamierzał się bawić w żadne sądy. Nie miał na to czasu.

– Obydwu dwadzieścia pięć batów i koniec sprawy! – warknął, ruszając z powrotem w stronę mieszających transportowe papiery nadzorców.

– A… ale… – dziewczynie, którą przywiedli tu z nowym transportem coś nie mieściło się w głowie. – A ja za co?

– Milcz – drugi strażnik wyjął zza pasa bat. – Achaja, stawaj!

Kiedy odwróciła się plecami uderzył z całej siły.

– Raz!

Co ją podkusiło?

– Dwa!

A szlag z tym… Piekące razy spadały na jej plecy, powodując powstawanie na nich czerwonych pręg. Żadne z uderzeń nie rozcięło skóry. Achaja dłubała w nosie, patrząc z zazdrością jak Hekke zdobywa coraz to nowe łupy.

– Dwadzieścia cztery… Dwadzieścia pięć! No! I spierdalaj do swoich obowiązków, kurwo! A teraz ta druga!

Zapłakana dziewczyna, która właśnie straciła chłopca podniosła się z ziemi. Widząc, co dzieje się z jej poprzedniczką miała nadzieję, że przetrwa to wszystko, tym bardziej, że miała na sobie tunikę i resztki wojskowej kurtki. Nie miała pojęcia, że przetrwanie dwudziestu pięciu batów jest możliwe tylko po latach spędzonych w obozie, i tylko wtedy, jeśli ktoś jest w miarę dobrze odżywionym, zahartowanym „człowiekiem”.

– Raz!

Bat świsnął w powietrzu. Uderzona dziewczyna, wyjąc z bólu, upadła na ziemię. Strażnik nie zamierzał jej podnosić.

– Dwa! – stanął wprost nad nią. Krew pojawiła się na kurtce. Dziewczyna zachłysnęła się własnym rykiem. – Trzy!

Strażnik skończył szybko. Przechodzący obok Hekke uśmiechnął się do niego.

– Tylko czternaście razów, panie strażniku? – spytał.

– Przecież nie żyje – ten żachnął się zwijając bat. – Co będę bił trupa?

Reszta niewolników patrzyła na nich w oszołomieniu. Część z nich, ta część, która zachowała jeszcze zdolność logicznego myślenia, sądziła, że oprawca bił pierwszą z dziewczyn „łagodniej”. Ale to nie była prawda. Nikt z nich nie znał jeszcze życia niewolnika przy budowie cesarskiej drogi.

– Masz coś dla mnie?

– Mam, mam – Hekke podał mu zawiniątko. – Zaraz zbierzemy jeszcze.

– No! – strażnik ruszył w stronę dyskutujących z nadzorcami kolegów. – I przepędzić mi to tałatajstwo do kowala!

Zatrzymał się jeszcze przy Achai przeszukującej jakiegoś dziesiętnika.

– A tobie co? Odbiło? Nie wyspałaś się w nocy? – roześmiał się chrapliwie i ruszył dalej. – Ależ te baby głupie.

Nie zwróciła na niego uwagi. Kilka modlitw później, nawet nie musząc używać kijów przepędzili wszystkich do kowala i zadowoleni z łupów wrócili do ziemianki, gdzie czekał już Krótki, oprawiając węża.

– Ooooo… Co masz na plecach?

– Coś jej się pomieszało w umyśle – odpowiedział za Achaję Hekke. – Pomogła jednemu rannemu chłopakowi przenieść się na tamten świat.

– No co ty? Zdumiała? – karzeł wzruszył ramionami. – Następnym, razem jak ktoś cię poprosi o pomoc, walnij go w mordę.

– Wiem, Krótki – Achaja usiadła pod ścianą. – Coś się ze mną stało… Coś dziwnego.

– A sraj na to.

– Nie… Nie mogę… – nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. – Coś się ze mną stało – powtórzyła. – Nie wiem, ja… Ja muszę stąd uciec – wypaliła nareszcie.

– Uuuuuuuuuch – Hekke ukrył twarz w dłoniach.

– Naostrzony pal już czeka – mruknął Krótki. – Zapewniam cię, że siedzi się na nim niewygodnie. Ale za to dłuuuuuuugo.

Obydwaj wymienili się spojrzeniami. Obydwie twarze nie wyrażały ani jakiegoś szczególnego zdziwienia, ani złości. Wprawny obserwator mógłby z nich wyczytać jedną i tę samą myśl. „Nooo, czas na nią” – w domyśle: „Już po niej”.

– Ja… – myśli kołowały w jej głowie, nie mogąc przybrać konkretnego kształtu. – Ja muszę…

– No nieźle – Krótki odłożył węża i usiadł naprzeciw niej. – To mamy kłopot, nie?

– Ja muszę! – powtórzyła.

– Będzie mi bardzo nieprzyjemnie patrzeć, jak wysrywasz własne flaki nabita na pal, dziewczyno.

– Muszę – wyraźnie drżała. – Już nie mogę. Nie…

Obaj z Hekkem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Dłuższy czas panowała męcząca cisza.

– Słuchaj – powiedział wreszcie Hekke – na pustyni nie przeżyjesz. A jeśli nawet, to potem cię złapią.

Krótki jednak znacznie lepiej przyjrzał się jej twarzy. Widział to już wcześniej. Obóz to nie było miejsce dla kobiet. Dla mężczyzn, zresztą, też nie. No, ale mężczyźni mieli przynajmniej bardziej racjonalne umysły. W niczym to, co prawda nie pomagało, ale przynajmniej wiedzieli, że ucieczka jest wyborem jednej najbardziej z bolesnych form śmierci.

74
{"b":"100632","o":1}