ROZDZIAŁ 21
Achaja zwinnie zeskoczyła z wysokiego piargu.
– Noż, psiamać – zrugał ją Hekke – mówiłem, że jak skaczesz, nogi razem!
– To se pokrwawię kajdanami – odkrzyknęła, uderzając oskardem w obrabianą skałę.
– Lepiej pokrwawić niż złamać, idiotko!
Dziewczyna zignorowała go. Uderzyła ponownie, wyszczerbiając kamień i jeszcze raz, w to samo miejsce… Potężny fragment oderwany od macierzystej skały potoczył się wprost pod jej nogi. Odskoczyła, żeby jej nie uderzył, potem kucnęła i zagarnęła go do olbrzymiego kosza, gdzie miała już poprzedni urobek. Schyliła się, zarzucając sznur na ramię i bez większego trudu wstała z ciężarem na plecach, który przecież, jeszcze nie tak dawno, nie dawał się w ogóle unieść z ziemi.
– Nie bierz tyle, bo kosz zniszczysz! – warknął za nią Krótki.
– Nie strasz! – ruszyła w stronę „wygładzaczy”, wyprzedzając wlokących się niewolników. „Nawóz” pomyślała pogardliwie. Już dawno skończył się dla niej czas, kiedy z najwyższym trudem wlokła się jak oni, kiedy czuła zawroty głowy przy większym wysiłku, kiedy czas pracy dłużył się tak, jakby graniczył z długością samego życia. Achaja była teraz silna, zwinna, gibka i sprawna. Zahartowała się dzięki pomocy swoich opiekunów, którzy umożliwili jej przetrwanie najcięższego, wysysającego wolę i siły okresu. Teraz bez przeszkód mogła pracować cały dzień. Było jej wszystko jedno, czy uderzeniami oskarda rozbija skałę, czy leży w zaciszu ziemianki, obserwując gwiazdy mrugające w wejściowym otworze. Już nie mdlała po zwaleniu się na swoje legowisko, nie zapadała w nicość, teraz normalnie zasypiała. Potrafiła skakać, biegać w kajdanach (no… nazwijmy to umownie „biegiem”), potrafiła sama o siebie zadbać, walcząc, przy pomocy oskarda, zwykłego kija czy choćby pięści.
Zrzuciła ładunek i przykucnęła przy omszałym kamieniu przyniesionym przez kogoś innego. Obróciła go z zaciekawieniem. Miała rację! Jakiś pacan nie zajrzał pod spód, a tam przecież… pełzały białe, grube i tłuste robaki. Roześmiała się, pakując je sobie do ust. Jeden z „psów” patrzył na to z pożądaniem. Rzuciła w niego kamieniem. Ach! Miała dzisiaj szczęście. Obok robaków wiła się duża gąsienica. Skąd ona tutaj, na pustyni? Achaja przyjrzała jej się pod światło. Wiatr przywiał? Włożyła ją do ust wraz z resztą robaków.
– No popatrz – Krótki i Hekke wywalili obok na ziemię zawartość swoich koszy. – Siksa znalazła jedzenie i nie podzieli się z nami.
– Mam dla was jaszczurkę – przerwał jej gwizd obwieszczający koniec pracy.
– Jaszczurkę. Akurat.
Zza opaski okręconej wokół bioder wyjęła martwe zwierzę.
– O! Znalazłam przy tym głazie, który rano rozbijaliśmy. Nie musiała tłumaczyć, dlaczego jej wcześniej nie pokazała. Błyszczące pożądaniem oczy patrzyły na nią ze wszystkich stron. Hekke rozejrzał się wokół i znacząco podniósł swój kij. Nikt nawet nie drgnął.
– No! – powiedział Krótki. – Ty idź po nasze porcje, a my z dziewczyną skoczymy do spichrza, żeby czymś okrasić tą jaszczurkę.
– Dobra, tylko nie bradziarzcie tam długo – roześmiał się Hekke. – Bo obiad wystygnie!
Karzeł machnął ręką.
– Codziennie powtarzasz ten sam dowcip. Dałbyś wreszcie spokój.
Skinął na dziewczynę i ruszyli w stronę prowizorycznych szałasów zajmowanych przez „sługusów”. Spichlerz wbrew pozorom wcale nie był tak niedostępny, jak wydawało się reszcie niewolników. Krótki znał wszystkich pracujących tu „ludzi” i prawie wszystkich „fagasów”. Kilku z nich zaproponował grę w kubki, ale ci odmawiali wiedząc, że jest wytrawnym graczem. W końcu znalazł jednak frajera. Oczywiście, nie miał co postawić przeciwko mące, którą proponował tamten, więc kupczył wdziękami Achai jak stary alfons z portowego burdelu. Dziewczyna uśmiechała się lubieżnie, pragnąc podbić stawkę. Nie było niebezpieczeństwa wbrew pozorom. Krótki grał dobrze i umiejętnie oszukiwał. Już po chwili wracali do ziemianki, niosąc pełne garście mąki.
– No i widzisz, mała – gderał po drodze. – Umiesz już żyć. A rok temu byłaś jak niemowlę odstawione od piersi…
– To już rok minął?
– Aaaaa… będzie z rok. Kto by tam liczył dokładnie.
Karzeł wskoczył do ziemianki, wysypując łup na malutką szmatkę. Systematycznie strącał z dłoni nawet pojedyncze ziarenka.
– Tak, żeśmy wczoraj o tobie rozmawiali – wyznał. – Mądra jesteś, silna, talent masz… No i żeśmy doszli, że może dobrze byłoby cię nauczyć. Znaczy jak przeżyć, jak walczyć i w ogóle…
– No, żesz szlag by was! – dziewczyna równie skrupulatnie wysypała na szmatkę swoją mąkę. – Przecież nic innego od początku nie robicie, tylko mnie uczycie.
– Aaaaaa… takie tam. Jak kogo zabić kijem, jak oskardem, jak gołymi rękami, jak nogami, jak łańcuchem na nogach… To nie wystarczy – karzeł usiadł, opierając się o ścianę ziemianki. – Posłuchaj mnie uważnie. Mówiłem ci kiedyś, że Hekke to szermierz natchniony. Jeden z kilku na świecie! On mógłby cię nauczyć, jak naprawdę walczyć. Ja mógłbym ci pokazać różne sposoby. Żebyś przynajmniej mogła sama chodzić po obozie. Póki co, twój tyłek jest zbyt cenny, żeby puszczać cię samą. A to zawsze kłopot.
– Poradzę sobie!
– Gówno sobie poradzisz. Jak się rzuci pięciu, samym kijem nie poradzisz. A jak cię zjedzą w jakim kącie, boś w końcu jedyna już, która została delikatna, dobrze wykarmiona i nie łykowata, to nawet potem nie będziesz mogła usiąść i zapłakać nad swoim losem. Hmmmm… możemy cię nauczyć… ale czy chcesz?
– Pewnie!
– Nie wiesz, co mówisz. To nie będzie ani łatwe, ani przyjemne, ani nawet… – Krótki zawahał się przez chwilę. – Nigdy nie będziesz już tym samym człowiekiem.
– W sensie, że nie będę niewolnicą? Świetnie!
– Niewolnicą będziesz zawsze! Widzę, że się nie dogadamy, więc pytam w ciemno: chcesz?
– Chcę!
– No dobra, żeby potem nie było pretensji – karzeł pokiwał smętnie głową. – Pokażę ci teraz pierwszy sposób.
– Świetnie.
– Nie przerywaj! Siedź i słuchaj. Od dzisiaj nasłuchasz się wykładów, oj nasłuchasz… – Krótki splunął zamaszyście. – Pamiętaj zawsze o jednym. Żebyś nie wiem jak była dobra, w mieczu, w sztylecie, czy truciźnie… Wygrywasz nie w walce. Wygrywasz tu – wskazał na swoje zniekształcone czoło. – Wygrywasz we własnej głowie, w sobie. Nie ma sensu walczyć, jeżeli z góry nie zapewnisz sobie wygranej. Oczywiście, każdego może na ten przykład chwycić wąż, znienacka, z tyłu… trudno coś poradzić. Ale jak cię bestia nie walnie w szyję, musisz przeżyć, choćby obcinając sobie nogę. Musisz chcieć zwyciężyć. Musisz nie bać się strat. Musisz w każdej chwili być gotowa poświęcić dokładnie wszystko, co masz, razem z samą sobą, by postawić to na jedną kartę… Ale tą kartą musi być tuz! Wygrywasz jeszcze przed samą grą albo po tobie. Nie ma sensu grać, jeśli nie wiesz, czy wygrasz! Widziałaś, jak grałem w kubki z „fagasami”. Gdybym był osłem, to bym stawiał twój tyłek w uczciwą grę, ale ja nie poszedłem tam, żeby grać, ja poszedłem tam wygrać. Nie ma sensu walczyć. Jest sens tylko zwyciężyć. Nigdy nie idź z nikim walczyć. Idź go zabić! I tyle mądrości…
– Miałeś mi pokazać jeden sposób.
– No to ci pokażę. Zamierzam zagrać, ale nie grać. Ja już wygrałem. Zapewniam cię, mała, że zjem jutro dwie porcje, a nie jedną! Bo już wygrałem. Wygrałem, zanim siadłem do gry.
– Jak to możliwe?
Karzeł westchnął ciężko.
– Przecież ci tłumaczę… No dobra, powolutku. Jak przyjdzie Hekke, zagram z nim w kubki. Pewnie nie będzie chciał, bo wie, że jestem w tym dobry. Ale się zgodzi, z tym tylko, że to on będzie wachlował kubkami. Ja go znam, wiem, że będzie oszukiwał, jak tylko się odwrócę. I w porządku, wykorzystam to. Ja się odwrócę, a ty będziesz patrzyła – tylko nie wprost, obserwuj jego ręce spod oka. I mi powiesz, co zrobił.
– To wszystko? – spytała dziewczyna nieco rozczarowana.
– Nie bój się. Jak powiedziałem, że zjem jutro dwie porcje, to zjem, cokolwiek się nie stanie na niebie i na ziemi. Wiem to z góry.