Nie musieli czekać długo. Hekke przyniósł ich porcje, przez krótką chwilę zapanowała cisza, a potem karzeł, wylizując swoją miskę, zaczął grę.
– Coś mała ta jaszczurka…
– Ty co? Smoka chcesz znaleźć na tej pustyni?
– Eeeeeee… Zaraz smoka. Mówię, że na trzech nie starczy, żeby się najeść.
– No to już. Kopnę cię w zadek, zanim spadniesz z powrotem, my już zjemy.
– Może zagramy?
Hekke roześmiał się na głos.
– W kubki? No nie ma sprawy, stawiam dwa pierdnięcia przeciw…
– Boisz się? – przerwał mu Krótki.
– Ja? Ja ciebie??? Dobra! Ale ja wachluję!
Karzeł prychnął lekceważąco.
– W ciemno: moja porcja jaszczurki, przeciwko twojej!
Hekke zebrał ich miski, odwrócił do góry dnem i pod jedną z nich włożył podniesiony z ziemi kamyk. Podniósł jeszcze cztery inne kamyki i dwa wręczył Krótkiemu. Swoje położył przy miskach.
– To jest moja jaszczurka i moja jutrzejsza porcja. Wchodzisz?
Karzeł położył obok swoje kamyki.
– Jestem. Moja porcja jaszczurki i moja jutrzejsza porcja z przydziału.
Hekke położył dłonie na odwróconych do góry dnem miskach.
– Patrz uważnie – zaczął je przesuwać, zamieniając miejscami. Szło mu to rzeczywiście sprawnie. Po chwili jego ruchy stały się jeszcze szybsze. – Patrzysz?… – nagle podniósł dłonie. – Teraz. Który obstawiasz?
Karzeł nie wahał się ani chwili. Wskazał środkową miskę.
– Tutaj.
Jakiś grymas pojawił się na twarzy Hekkego.
– Tu?
– Tak, wskazałem środkową! – Krótki wyciągnął rękę, żeby sprawdzić, ale Hekke chwycił go za nadgarstek.
– Czekaj. Stawiam dodatkowo… – podniósł jeszcze dwa kamyki i położył je obok tych, co już były w puli – jeszcze dwie porcje!
– Nie możesz dodawać w trakcie gry.
– Mogę! Jesteś mi winny dwie porcje. Pamiętasz jak się założyliśmy?
Karzeł przygryzł wargę. Nie wahał się jednak długo.
– Dobrze – schylił się, żeby podnieść dwa kamyki dla siebie, a w tym czasie Hekke zamienił środkową miskę z tą, która leżała po prawej.
– Zamienił! – krzyknęła Achaja. – Zamienił!!!
– Co? – karzeł podniósł się błyskawicznie.
– Zamienił środkową z prawą!
– Nieprawda – bronił się Hekke. – Coś jej się przywidziało.
– Która była w środku? – spytał Krótki.
– Ta! – dziewczyna wskazała na miskę, która teraz była po prawej. – Tą wskazałeś.
– Dobra. Trzymaj ją palcem! Trzymaj, żeby znowu nie podmienił.
Karzeł spokojnie już podniósł swoje kamienie.
– Stawiam…
– Niczego nie stawiasz – przerwał mu Hekke. – Jesteś mi winny dwie porcje. Przegrasz jeszcze dwie i przez cztery dni nie będziesz jadł. Umrzesz. Gówno z takim stawianiem.
– Ja wygram.
– To się jeszcze okaże. Nie możesz stawiać swojego życia.
Krótki przygryzł wargę. Potem spojrzał na dziewczynę.
– Jesteś pewna, że podmienił?
– Tak! Właściwą trzymam palcem!
Karzeł wyszczerzył zęby.
– No dobra! Achaja, stawiaj swoje dwie porcje, jeśli jesteś pewna.
Dziewczyna porwana hazardem schyliła się po dwa kamienie (ciągle jednak trzymając właściwą miskę) i włożyła je do puli.
– Stawiam. Stawiam dwie porcje!
Hekke uśmiechnął się smutno.
– No to odkryj – mruknął.
Dziewczyna podniosła miskę i zamarła w osłupieniu. Miska była pusta.
– Jjj… Jak to?
Krótki westchnął ciężko.
– Ano… tak to. W uczciwy sposób oszukaliśmy cię, mała. Byłaś przekonana, że gram z tobą, a tymczasem graliśmy, ja i Hekke przeciwko tobie. Obaj.
– Ale po co?
– Inaczej nie postawiłabyś swoich porcji przy tak doświadczonych graczach jak my. Musiałaś być przekonana, że lepszy jest z tobą. A ja celowo wskazałem pustą miskę, Hekke je zamienił, żebyś sądziła, że rozszyfrowałaś oszustwo. Obie miski, które zamieniał, były puste.
– Ale… przecież mówiłeś, że wygramy.
– Nie mówiłem niczego takiego. Mówiłem, że zjem jutro dodatkową porcję, jedną – bo Hekke zje drugą. Resztę dopowiedziałaś sobie sama i dałaś się poprowadzić jak na sznurku. A ja tymczasem cię nie okłamałem, tyle tylko, że nie powiedziałem całej prawdy. Gra toczyła się nie o nasze porcje, bo byliśmy umówieni, ale o twoje – reszta to tylko przykrywka.
Dziewczyna namyślała się dłuższą chwilę. Potem machnęła ręką.
– A niech was. Będę jutro głodna.
– I pojutrze też. Jeśli jednak jesteś mądra, wyciągnij z tego naukę!
Obaj roześmieli się. Krótki zabrał się za przygotowanie jaszczurki.
– Ja też coś ci pokażę – powiedział po chwili Hekke.
– Zwolnijcie z tą nauką – roześmiała się dziewczyna. – Inaczej umrę z głodu.
Krótki klepnął ją w tyłek.
– Uważaj na każde jego słowo – szepnął. – Warto!
– Słuchaj uważnie, bo ani mi się śni powtarzać – Hekke rozparł się pod, ścianą przyjmując wygodną pozycję.
– Wiesz już pewnie od Krótkiego, co to jest „szermierz natchniony”… Aaaaaa… i tak nie masz pojęcia, ale mniejsza z tym. Możemy wyróżnić kilka rodzajów ludzi władających mieczem. Abstrahując od chamstwa, najniżej stoi żołnierz. Ot, nauczyli parę chwytów, ze dwie zastawy, dwa, trzy ciosy i już puszczają w pole. Nie o to zresztą chodzi, żeby byle żołdak władał mieczem jak mistrz, po pierwsze nie ma prawdziwego miecza, po drugie pewnie zginie w pierwszej bitwie, więc nie opłaca się szkolić, po trzecie, w szeregu jest tłok, więc i tak nie ma gdzie popisać się swoimi szermierczymi zdolnościami. Żołnierz to dno szermierki. On ma się w kupie rzucić na wroga i zgnieść go masą, a nie fechtować. Ty jesteś księżniczką, uczyli cię mistrzowie, przy których instruktorzy fechtunku w wojsku mogliby, co najwyżej, podawać kalafonię do czyszczenia ostrzy. Każdego żołnierza pokonasz w czasie krótszym niż czas potrzebny na zaczerpnięcie oddechu. Pokonasz… ale czy wygrasz… to już inna sprawa. Nie sądzę, żebyś była w stanie pokonać dwóch, trzech żołnierzy naraz, mimo, że każdy z nich z osobna mógłby ci buty czyścić. Masz technikę, masz niesamowity talent, jesteś mądra, zdolna, ale… Pomimo twoich wszystkich przejść, nie jesteś w stanie powiedzieć, na przykład: „zjadłam śniadanie, zabijając w trakcie czterech ludzi, w tym osierocone, ślepe dziecko… Wino, które piłam, było lekko nadpsute…” Jeszcze nie. W związku z tym, trzech doświadczonych żołnierzy pokona cię, jeśli uderzą naraz. Ale idźmy dalej. Wyżej niż żołnierz w sztuce fechtunku stoi szlachcic z prowincji. Owszem, zdarzają się wśród nich samorodne albo i szkolone talenty, ale, ogólnie rzecz biorąc, można zaryzykować twierdzenie, że poradzisz sobie z każdym z nich z osobna. Dwóm już nie strzymasz. Zakładając normalny rozwój wypadków… Ale to dopiero drugi stopień wtajemniczenia, idźmy dalej! Wyżej stoją książęta, znaczniejsza szlachta i ci z prowincjuszy, którzy albo byli nauczeni przez zawodowców, albo sami rozwinęli swój talent po różnych rozróbach, płacąc własną krwią za naukę. Może wygrasz z jednym takim, może nie. To twój poziom. Mając dwa pojedynki z ludźmi tej grupy, zginiesz albo w pierwszym, albo w drugim. Wyżej dupy nie podskoczysz. Oczywiście możesz mieć szczęście i przeżyć nawet trzy razy, ale nie na szczęściu opiera się sztuka fechtunku! Ona opiera się na zabraniu szansy przeciwnikowi. Słuchaj uważnie. Wyżej ciebie stoją zawodowcy: czy to instruktorzy fechtunku na dworach, czy to najmici, czy szlachta, która zarabia „honorowym” zabijaniem na życie – ma się rozumieć własne, cha, cha… Taki człowiek załatwi cię, nawet nie pocąc się za bardzo. Widziałem ludzi, którzy zabijali wzrokiem. Podczas pojedynku popatrzysz mu w oczy i taki sukinsyn już cię ma! Jak wąż! Nie zna chwytów, nie zna parad, ani zwodów… Popatrzy ci w oczy i dzieje się coś dziwnego… on potrafi cię przekonać, że już po tobie. Samym spojrzeniem! Są też tacy, co jeżdżą po świecie, uczą się tu i tam, poznają różne takie tajniki… I lepiej się z nimi nie mierzyć. Ale powiem ci też, że taki człowiek nie żyje długo. Zawsze, prędzej czy później, trafi na lepszego od siebie i już po nim. Ale i oni nie stoją najwyżej. Nad nimi są mistrzowie szermierki. Mistrz załatwi cię, zanim zdążysz wyjąć miecz z pochwy, zanim zdążysz pomyśleć, że chcesz się z nim zmierzyć. Widzisz mistrza, który nie jest po twojej stronie, pisz testament, jeśli zdążysz. Dwudziestu żołnierzy cię nie ochroni. Ach, żołnierzy… Dwudziestu najmitów cię nie ochroni! Choćby wokół ciebie zebrała się sama śmietanka szlachty dobrej w mieczu, choćby to było dwudziestu rycerzy Zakonu, poleć swój los Bogom i wiedz, że nawet wstawiennictwo Bogów ci nie pomoże. Ale i nie oni najwyżej… Są jeszcze szermierze natchnieni… Ludzie, którzy nie przegrywają, których jest kilku na świecie, którzy nie mierzą się ze sobą, chyba, że absolutnie muszą. Wiesz, kto to jest szermierz natchniony? To człowiek, który nie liczy przeciwników. Wiem, co myślisz, jak dwudziestu rzuci się na takiego, toż przecież nawet ręką nie nadąży machnąć… Bzdura! Owszem, teoretycznie jakby dwudziestu, ach, dwudziestu, niech czterech rzuci się naraz – to po nim, nie ma tylu rąk po prostu… Ale to się nigdy nie zdarzy. Wiesz, co to jest rzucić się we czterech naraz? Tego nawet rycerze Zakonu nie potrafią. To znaczy, że dwóch z tych czterech umrze, a i trzeci pewnie nie przeżyje… Weź taki przykład. Znajdź tu człowieka, który zgodzi się z tobą uderzyć jadowitego węża gołą ręką. Uderzycie we dwójkę! Naraz! Wąż zginie, ale i jedno z was zginie… Przecież wąż dwóch naraz nie chwyci. Ilu chętnych znajdziesz? Powiesz pewnie, że nie ma zagrożenia życia, więc nikogo nie zmusisz do tej idiotycznej próby. He! Wyobraź sobie tak: stoisz we dwóch z najbliższym przyjacielem w jaskini, a do was wąż pełznie, a wy goli, bez szat, bez narzędzi. Wiadomo – śmierć. Ale po co we dwójkę macie ginąć? No to mówisz, że idziecie na węża i naraz go pięściami uderzacie. Jedno z was zginie, wąż zginie, drugie wychodzi swobodnie. Ile znasz osób, z którymi takie coś zrobisz? A ty sama… Nie cofniesz się w ostatniej chwili, dumając, że przyjaciel węża uderzy, a ty chyłkiem, chyłkiem, z boku i pa, pa… i jeszcze go popchniesz… Tak samo jest z tą teorią, że czterech naraz się rzuci. Dam sobie głowę uciąć, że się nie rzuci. A jeśli tego od razu nie zrobią, to szermierz natchniony czterech mistrzów wyrżnie, zanim pomyślą, że głupio jednak wybrali. Podejście do prawdziwego szermierza jest jak podejście do węża… Ktoś zginie. Jeśli za długo będą się napastnicy wahać, zginą wszyscy. A nie chodzi mi o czas mierzony modlitwami, nie o czas mierzony oddechami. O mrugnięcie oka mi chodzi!