Литмир - Электронная Библиотека

Zaan opadł z powrotem na ławę. Powietrze uszło z niego, jak z przekłutego pęcherza. Długo nie mógł się uspokoić sapiąc i mamrocząc coś pod nosem. Osuszył swój kubek i zaczerpnął nową porcję wina.

– Wiesz? – upił kilka łyków. – Wiesz… ta kraina… ten deszcz… to, że wszystko wokół jest inne…

Chłopak zrozumiał go dobrze.

– Ta samotność.

– To zagubienie.

– Ten strach.

– I te dwa śmiecie, które udają się na podbój świata.

Tym razem roześmieli się obaj.

– Aaaaaaaach!!! – Zaan wyjął z sakiewki złotego. – Dzierżawca! – krzyknął. – Wina, psiamać!

Tym razem krępa postać pojawiła się natychmiast.

– Wina szujo! Czystego!

– Tak, panie.

Dzierżawca prawie biegł do izby na zapleczu. Współbiesiadnicy nie tylko nie obdarzyli ich kąśliwymi uwagami. Na widok złotej monety pojawiło się nawet kilka uprzejmych uśmiechów. Kiedy tylko nowy garniec pojawił się na stole, zaczęli pić wprost z niego kolejno, ciskając kubki w kąt. Całe napięcie, przerażenie, przeczucie niemocy, fatum tkwienia w tym miejscu, które wyznaczyli im Bogowie spływało wraz z kroplami wina cieknącymi po brodach.

– Zrobimy to – szepnął Zaan. – Zrobimy. Kurwa, zrobimy to!

– Tylko nie płacz, jak cię będą łamać kołem.

– Ja? W życiu…

– He… Jak ci obetną wszystko, co masz do obcięcia, jak powoli obedrą cię ze skóry i wbiją na pal, tak, że wysrasz własne flaki… wtedy nie płacz, Zaan.

– A jakie to ma znaczenie?

Siedzieli obaj w ciszy, patrząc na siebie. Garniec był pusty. Deszcz siekący dachówki karczmy zdawał się przybierać na sile. Ich mokre ubrania parowały, konie na zewnątrz parskały co chwilę, protestując przeciwko rzęsistym kroplom moczącym im zady. Ta jasna, przestronna izba była im obca, obcy był brukowany gościniec. Nie mieli nic wspólnego z ludźmi siedzącymi wokół. A jednak ich świat, świat gór, zamków, warowni w przełęczach, małych grodów, już nie był tak do końca ich. Nie należeli już do krainy rycerzy, legend i klechd, bohaterów z mieczami i przedziwnych stworów rojących się w wyobraźni ciemnych ludzi. Nie należeli też do cywilizacji morza. Byli znikąd i po prawdzie zmierzali donikąd. Ot, dwóch zagubionych podróżnych w granicznej gospodzie.

– Wiesz… – Sirius oparł się o pokrytą równymi deskami ścianę. – Wiesz, jakie jest moje jedyne marzenie?

Zaan spojrzał na niego sądząc, że kpi, ale twarz chłopca była poważna.

– Chciałbym… – przerwał na chwilę. – Chciałbym znaleźć się w najbezpieczniejszym miejscu na świecie… w otoczeniu najlepszych, najbliższych przyjaciół.

Wyznał to jakoś miękko, aż Zaan spojrzał na niego z ukosa, ponownie sprawdzając, czy jest poważny. Patrzył dłuższą chwilę, potem nachylił się nad stołem.

– Ale… – ściszył głos. – My nie mamy żadnych przyjaciół – mruknął.

Sirius skrzywił wargi w uśmiechu.

– A… na świecie nie ma bezpiecznego miejsca! – rzucił głośno.

Roześmieli się obaj. W ich śmiechu było jednak coś, co pozwalało przypuszczać, że woleliby nie mieć racji.

ROZDZIAŁ 15

Pewnego dnia (nie wiadomo jakiego – Achaja dawno straciła poczucie czasu) zamiast niewolnika z poranną strawą, zjawił się w celi wysoki urzędnik. Delikatnie głaszcząc fałdy swojego bogatego stroju długo, spod przymkniętych oczu przyglądał się dziewczynie.

– Chodź – powiedział nareszcie cichym głosem, kończąc lustrację.

Dziewczyna czuła, jak krew uderza jej do głowy. Czarna rozpacz, osamotnienie, zaszczucie, nawet nuda przemijających, podobnych jeden do drugiego dni… To wszystko wyblakło teraz w jej głowie, ustępując miejsca uczuciu paraliżującego strachu.

– No już, już – urzędnik cesarstwa Luan lekko wydął wargi. – Nie zjem cię.

Podniosła się z trudem. On gestem wskazał jej drzwi. Przytknął do nosa perfumowaną chusteczkę, kiedy musiała przejść tuż obok. Dwóch niewolników zdjęło jej wojłokowe pokrowce na ręce. Po raz pierwszy od bardzo długiego mogła dotknąć swojej głowy, podrapać się… Bogowie! Jak strasznie może swędzieć niemyta skóra. Ktoś zdjął jej nawet kaganiec. Przykurczonymi palcami rozmasowała sobie twarz – mogła dotknąć swoich ust, nosa, oczu. Niewolnicy przygotowali kąpiel. Nie jakieś tam mycie, ale prawdziwą kąpiel. W zimnej co prawda wodzie, ale z prawdziwą oliwą, ze skrobaczkami i przygotowanym ręcznikiem. Bogowie! Nawet strażnicy oddalili się, żeby mogła zdjąć wreszcie tunikę (właściwie jej resztki) i zanurzyć się cała w dużej balii. Cztery niewolnice, kobiety okryte ledwie małymi fartuszkami, stały obok pilnując, żeby sobie niczego nie zrobiła. Ciekawe, co mogła sobie zrobić? Utopić się w balii? Przegryźć żyły? Wszechogarniająca rezygnacja opadła z niej jednak, przynajmniej w jakiejś części.

– Co teraz będzie? – spytała, ale widząc smutny wzrok czterech kobiet przypomniała sobie, że nie mogą mówić. Lekkie igiełki strachu kuły ją coraz częściej, ale nie miała żadnych szans na udzielenie odpowiedzi. Niewolnice wytarły ją, ubrały w nową, czystą tunikę – najwyraźniej zdobyczną – była identyczna jak ta, w którą wyposażyła ją armia Troy. Strażnicy zbliżyli się, ale nie byli wobec niej brutalni. Gestem kazali jej iść w środku, pomiędzy nimi i Achaja po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zrobiła więcej niż pięć kroków w linii prostej. Pięć kroków – tyle mniej więcej mierzyła jej cela. Nie oglądała się. Jeden ze strażników wskoczył na konia, pozostali pomogli jej zająć miejsce w siodle przed nim. Jej opiekun nie miał broni, pozostali jadący obok, przeciwnie, mieli miecze, sztylety, baty, sznury i sieci do łapania niewolnic. Uśmiechnęła się odruchowo. Nie chcą, żeby sobie zrobiła cokolwiek – w jej pobliżu nie może być ani sztyletu, ani noża. Natomiast, gdyby zdecydowała się na szaleńczą ucieczkę, reszta strażników dosięgnie ją z łatwością. Cóż za brak wyobraźni. Nawet, gdyby chciała, nie była zdolna do żadnego zdecydowanego działania po tak długim czasie spędzonym w celi. Rozpacz i strach zginął gdzieś w czeluściach upływających dni. Pozostała już tylko rezygnacja.

Achaja obojętnie patrzyła na mijane budowle. Nie wkraczali w obręb murów Syrinx, posuwali się obrzeżami miasta, ale nawet to, co znajdowało się na dalekim przedmurzu, stanowiło o wspaniałości stolicy Luan. Te wszystkie wspaniałe kolumnady, liczne i zadbane zagajniki dające schronienie przed prażącym słońcem, strumyczki, rzeki i kanały ze wspaniałymi, okładanymi marmurem mostami, te niesamowite rzeźby, często z wodą, a nawet fontannami ujętymi w kamień, malutkie winnice z jakby przyklejonymi do nich zajazdami, gdzie serwowano wino własnej roboty, te ryneczki, otwarte często patia bogatych domów. To wszystko stanowiło widok mogący porazić szaleńców podnoszących rękę na Syrinx. Takie bogactwo, taka potęga, największe miasto świata… Nawiasem mówiąc, Achaja nie mogła o tym wiedzieć, ale w tym czasie Syrinx nie było już największym miastem świata. To, które było, nie zachwyciłoby jednak nikogo z mieszkańców Luan czy Troy – płynące ulicami ścieki, wiecznie pełne nieczystości rynsztoki, walące się kamienice budowane byle jak, byle szybciej i więcej, nie mogły zachwycić nikogo z kręgu „oświeconej kultury morza”. Na szczęście miasto, o którym mowa, leżało tak daleko i w tak niedostępnym miejscu, że nikt z ówcześnie żyjących nie miał go zobaczyć na własne oczy.

Tymczasem strażnicy zatrzymali się obok niewielkiego, wspaniałego swą wyrafinowaną architekturą pałacyku tonącego w zieleni sprowadzonych z dalekich krain drzew, krzewów i kwiatów. Ukryte w gąszczu jeziorka, szemrząca w fontannach woda, jakieś kładki, przejścia, wijące się wśród lśniąco białych kolumn ścieżki, dopełniały obrazu niezwykle wytwornej rezydencji, której właściciel przedkładał uroki życia na wsi ponad miejski zgiełk stolicy. Wielki znak rodu na główną bramą pozwolił się dziewczynie zorientować czyja to rezydencja. Pamiętała cesarskiego posła L’atha bardzo dobrze. Wiedziała, że to człowiek o dużej kulturze, szanujący stare obyczaje – wiedziała, że zdoła się z nim porozumieć, jeśli tylko dopuszczają przed oblicze pana. Ale… Niby po co ją tu przewieźli? Układy? Wykup? Nie była naiwna. Plan rodziny jej macochy musiał być inny – nie mógł dopuszczać jej powrotu do Troy. A z drugiej strony, jeśli to ona właśnie była nagrodą za wysiłek cesarstwa, to przecież L’ath mógł mieć własne plany co do jej osoby, niekoniecznie zgodne z planami Asiji.

42
{"b":"100632","o":1}