ROZDZIAŁ 7
Mówią, że w nowym miejscu najtrudniejsze są pierwsze dni. Achaja wątpiła w prawdziwość tego powiedzenia, a raczej nie miała kiedy się nad nim zastanawiać. Dzień za dniem mijał jej w jakimś otępieniu, w które popadł jej umysł. Wycieńczone ciało również ogarnął dziwny bezwład. Nie bolało już tak bardzo, kiedy bili ją koledzy. Nie bolało tak strasznie, kiedy zdejmowała z nóg zakrwawione sandały po biegu dwadzieścia razy wokół placu. Tak, wykonała taki bieg. Szczerze mówiąc niejeden. Pojęła nareszcie, do czego dążył dziesiętnik, wysyłając zamiast niej cały oddział. To, co oddział robił z nią potem w nocy, było o wiele gorsze od wszystkiego, co mógł wymyślić dziesiętnik. Ale nie płakała więcej. Była zbyt zmęczona na płacz. Kiedy po raz pierwszy przyniosła kubek wody, bo kazał jej zrobić to Durban… coś się w niej przełamało. Nie była już księżniczką, córką Wielkiego Księcia. Od tej chwili stała się materiałem na wzorowego żołnierza. Koledzy dalej bili ją, szturchali, kradli jej rzeczy, ale od kiedy zaczęła spełniać ich polecenia, robili to już bez złośliwości. Stała się popychadłem w oddziale – a w wojsku to nawet pewnego rodzaju awans.
Kiedy po jakichś dwudziestu, trzydziestu dniach (naprawdę straciła rachubę) pancerz wiecznego, wszechogarniającego zmęczenia zaczął się kurczyć (może się hartowała, może łapała drugi oddech) stwierdziła, że jest chyba jakiś cień szansy, malutki cień, że dożyje do końca służby. Po raz pierwszy pomyślała o tym, ile zostało jeszcze do końca, ale ponieważ wychodziła jej jakaś niewyobrażalna liczba dni, dała sobie z tym spokój.
W wojsku nie wszystko było złe. Natomiast (według jej wyobrażeń przynajmniej) wszystko było głupie. Na przykład takie jedzenie. Nie to, żeby było niesmaczne, wprost przeciwnie – ser, oliwki, raz na dziesięć dni mięso – było wydawane w ściśle odmierzonych porcjach, ale wcale nie najgorszego gatunku, jak mogła się spodziewać. Oczywiście, jeśli ktoś trafił na zgniłe, jego pech, więcej nie dostał. Za to suche placki leżały w koszach, przy długich korytach z wodą, gdzie jedli i każdy mógł wziąć dowolną ilość. Nie o to chodziło. Najgorszą rzeczą był brak jakichkolwiek przypraw. Nie jakichś wyszukanych bynajmniej – jakichkolwiek. Jeśli armia wydawała fortunę na całkiem dobre wyżywienie dla żołnierzy, dlaczego nie dorzuciła paru groszy na przyprawy? Nie mogła tego zrozumieć. Albo sandały. Dzień w dzień przecież wydawano jakieś horrendalne sumy na tłuszcz, którym każdy żołnierz wieczorem długo i uporczywie musiał je nacierać. Przecież taniej by wyszło, gdyby od razu kupić sandały z dobrej skóry. Problem krwawiących stóp wbrew pozorom dotykał nie tylko jej… Albo ćwiczenia. Zamiast uczyć się czegoś porządnego, dziesiętnik kazał im wykopać dół i zakopać, wykopać i zakopać, dwadzieścia razy wokół placu, wyrównać mieczami klepisko w namiocie, żeby było gładkie jak marmurowy stół, a potem długo ostrzyć stępione miecze… Czysty kretynizm. Nienawidziła dziesiętnika tak, że stawał się w jej oczach uosobieniem zła, zła wyjątkowo głupiego zresztą, choć… w tym poglądzie nie była bynajmniej odosobniona.
Nie wszystkie ćwiczenia były bez sensu. Kiedy prowadził je setnik, były po prostu nużące. Trzeba było trzymać drzewce długiej piki na ściśle określonej wysokości, oddychając przy tym rytmicznie. Płuca bolały, ale było to nic w porównaniu z rozdzieranymi bąblami na dłoniach. Potem bieg z tarczą, bez tarczy, z tarczą, mieczem i plecakiem, bez miecza, ale za to z piką, w hełmie i nagolennicach (kilka osób zemdlało i Achaja przez króciutką chwilę była dumna, że nie znalazła się wśród nich). Poza tym jednak przez cały czas robiła wszystko nie tak. Źle smarowała sandały (więc była sama winna temu, że ma obtarte stopy), źle myła naczynia (więc sama była winna temu, że staje na końcu kolejki po najgorsze porcje), źle ostrzyła miecz (więc sama była winna, że dostaje najgorsze warty), źle układała koc na sienniku (więc sama była winna… nie wiadomo już czemu). Prawie przekonano ją, że wojna pomiędzy Troy i Luan, która znowu rozgorzała na granicach, wybuchła z jej osobistej winy.
Pewnym wytchnieniem z otaczającej ją głupoty były ćwiczenia przeprowadzane przez taktyków (brali za to dodatkowe wynagrodzenie i dość często zjawiali się na ich placu). W każdym razie oficerowie wyższych szarż potrafili się przynajmniej poprawnie wysławiać.
– Żołnierz Achaja będzie teraz trzymać pikę, celując w tamten rondel zawieszony na drzewie.
Dziewczyna z najwyższym trudem uniosła ciężkie i niesamowicie długie drzewce.
– …wyobrażając sobie, że celuje w jeźdźca, który jest o dwadzieścia kroków od niej – ciągnął taktyk. – Źle! Musisz tego jeźdźca mieć przed oczami, dziecko.
„W prawdziwej bitwie niczego nie będę musiała sobie wyobrażać” – pomyślała Achaja, usiłując jednocześnie nie stękać z wysiłku.
– Pewnie myślisz sobie, że w prawdziwej bitwie nie będzie sobie musiała niczego wyobrażać? To błąd. Co by to było, jakby każdy z was trzymał pikę inaczej. Jazda rozniosłaby was… Hej, chcesz zabić jakiegoś komara?
Koniec drzewca rzeczywiście chwiał się coraz bardziej.
– Nieeeee… Nie tak. Pika nie służy do zabijania komarów.
Achaja zalewała się potem. Tego naprawdę nie da się utrzymać ani chwili dłużej.
– Wolałbym, żebyś celowała w rondel, a nie w mój brzuch – powiedział taktyk. – Chyba, że oczywiście masz jakiś powód, żeby czynić inaczej.
Koniec drzewca rzeczywiście zataczał coraz większe koła w zmęczonych rękach dziewczyny.
– Hmmmmm… Czy wiesz, czym się różni rondel od chmury?
– S… Słucham, proszę pana?
– Czym się różni rondel od chmury? Chyba potrafisz je odróżnić?
– Tak, proszę pana – Achaja nie mogła zaczerpnąć oddechu, miała wrażenie, że to straszne narzędzie tortur odpadnie jej razem z rękami.
– To dlaczego celujesz w chmurę? – zainteresował się taktyk.
– W rondel…
– Nawet w najtrudniejszej sytuacji żołnierz powinien odpowiadać jasno i całym zdaniem – taktyk z zainteresowaniem obserwował chwiejącą się na nogach dziewczynę. – Gdyby na przykład podczas wojny wysłano cię z meldunkiem, docierasz do dowódcy i mówisz: „pobili i przeszli linię!”. Ani kto kogo pobił, ani kiedy i jaką linię przeszedł. Wyrzuciliby cię z dowództwa na zbity pysk. I być może przez ciebie byśmy wojnę przegrali? A wtedy co? Nie byłoby już armii, w której mogłabyś służyć.
Achaja w pełnym oporządzeniu, hełmie, z tarczą i w nagolennicach marzyła już tylko o tym, żeby wreszcie przestał mówić. Byłaby w stanie celowo przekręcić każdy meldunek, byleby tylko nie było już armii, w której mogłaby służyć.
– Meldować trzeba całym zdaniem – ciągnął niestrudzony oficer. – No spróbuj.
– Melduję, że lancą celuję w…
– Wróć! – skrzywił się taktyk. – Jaką lancą, do śmiercionośnej dupy? Co to na chwilę zamknąłem oczy, a oni w międzyczasie przenieśli cię do lekkiej jazdy?
– Melduję, że kopią cel…
– Jaką kopią? Co to, przeniosłaś się do formacji rycerstwa na północy?
– Melduję, że dzidą…
– Jaką dzidą?!!! Co ty jesteś dzikus czy żołnierz królestwa Troy?
Dziewczynie ciemne płatki latały przed oczyma. Była tak skołowana, że na złość nie mogła sobie przypomnieć tego słowa.
– Oszczep? Tyka? Żerdź? Grabie? – podsuwał jej życzliwie oficer.
– Pi… pi…
– Pijana jesteś, więc będę cię miał – zaintonował początek wulgarnej piosenki.
– Pika! – wypaliła nareszcie dziewczyna, dumna, że w tym stanie pamiętała w ogóle, do czego służy język w ustach. – Pika!
– Bogowie – westchnął taktyk, wznosząc oczy ku niebu. – Czyż nie mówiłem właśnie, że melduje się pełnym zdaniem?
Innym razem postanowiło ją wyszkolić aż dwóch oficerów. Ponieważ znęcali się już wcześniej nad prawie połową oddziału, wiedziała, że są złośliwi, ale trzeba im przyznać, byli też dość pogodni. Najpierw jeden długo rozwodził się, że każdy żołnierz musi dokładnie wiedzieć, co ma przy sobie, żeby móc wszystko w odpowiedniej chwili wykorzystać, potem drugi kazał jej wyliczyć wszystko, co ma w plecaku.