Литмир - Электронная Библиотека

Stanęła wyprężona na baczność i zaczęła recytować.

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznurek…

– Wróć! Jaki znowu sznurek, do rozwolnionego gówna? Jeszcze raz!

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznurek…

– Bogowie! A może od razu wstążeczka?!!!

Dziewczyna była zbyt otępiała ze zmęczenia i upału.

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, sznu… rzemień – tym razem udało jej się wymienić wszystkie dwadzieścia osiem przedmiotów, które miała w worku na plecach.

– A nie zapomniałaś przypadkiem o czymś? – spytał drugi oficer.

– Nie proszę pana!

– No to przebiegnij wokół placu razem z tym swoim plecakiem, może sobie przypomnisz.

Ruszyła biegiem choć była pewna, że niczego nie przeoczyła. Kiedy zalana potem stanęła znowu przed taktykami, skandowała jeszcze raz:

– Kubek, miska, łyżka, koc, drewniany, zaostrzony palik, krzesiwo, rzemień… – wyrecytowała wszystko, robiąc tylko dłuższe przerwy na zaczerpnięcie oddechu.

– To wszystko?

– Tak, proszę pana!

– No to jeszcze jedno okrążenie!

Historia powtórzyła się z dziesięć razy. Achaja straciła rachubę okrążeń, słaniała się na nogach i biegła zygzakiem.

– Co masz w plecaku?

– Kubek, miska, łyżka, koc… – gorączkowo zastanawiała się, o co może im chodzić. Kiedy dotarła do końca listy dodała jeszcze: – i powietrze!

Obaj wytrzeszczyli oczy, a potem ryknęli śmiechem.

– Powietrze! Cha, cha, cha… Powietrze… sprytna jesteś. Jeszcze raz wokół placu.

Nie mogła już biec. Zataczając się, powłóczyła nogami. Widziała jednak, że jej pomysł wyraźnie spodobał się taktykom. Miała wrażenie, że odtąd, następne pokolenia rekrutów będą dręczone również tym nieszczęsnym „powietrzem”.

– No? – usłyszała, kiedy z trudem stanęła przed nimi wyprostowana. – Co masz w plecaku?

Wymieniła wszystko.

– I co jeszcze?

– Już nic, proszę pana.

– Masz jeszcze coś…

– Tak, proszę pana.

– Wiesz co?

– Nie, proszę pana.

– Buławę stratega!!! Cha, cha… Nie słyszałaś jak sam król mówił, że każdy żołnierz nosi w plecaku buławę stratega, idiotko? Cha, cha, cha…

Czasem miała chwilę drobnej satysfakcji. Ich dziesiętnik pokazywał na czym polega zasłona wykonana krótkim mieczem.

– Tym nie wywijać jak cepem – krzyczał. – Trzymać tak! – przycisnął łokieć do boku. – Tera wam, psiamać, nikt miecza z ręki nie wybije… a wy za to możecie od razu ciachnąć! No! A jak żeśta się nauczyli, pokaże… – powiódł wzrokiem po obecnych – Reena!

Smukła dziewczyna wyszła z szeregu i przyjęła pozycję. Podoficer bez trudu wytrącił jej miecz i walnął mocno w tarczę, aż dziewczyna się wywróciła.

– Eeeeee… Dupa jesteś i do dupy umiesz – ocenił. – Jazda wokół placu! Achaja! Tera ty, psie nasienie!

Na książęcym dworze nauczyciele od fechtunku pokazywali jej sztuczki z mieczem, przy których cała wiedza podoficera była jak umiejętności dziecka. Kiedy dziesiętnik zaatakował, Achaja ugięła się lekko, ruszyła skręcając rękę i to ona, bez żadnego trudu, wytrąciła mu miecz.

– Cooooo?!!! – ryknął. – Kazałem stać, a nie gibać! Dziesięć razy wokół placu!

Kiedy długo potem wróciła skonana, czekał już na nią, wrzeszcząc z daleka.

– No to tera się popróbujem! To nie cyrk ino wojsko! Stawaj w pozycji i nie skacz, psiamać, na boki! Ciekawym gdzie uskoczysz, stojąc w linii razem z kolegami, co? To nie cyrk, mówię!

Zaatakował od razu, kiedy przyjęła pozycję. Tym razem się nie ruszała. Opuściła miecz, kiedy świsnął swoim i sparowała uderzenie tarczą. Kiedy zaskoczony podniósł ramię do następnego ciosu, mogłaby go zabić jednym pchnięciem. Wzniesione ostrze zalśniło w słońcu, potem opadło, napotykając tak zwaną „trzecią zastawę”, przez chwilę zawirowało znowu odbijając słońce, tym razem w świetlistym kręgu i opadło na piasek. Dziesiętnik po raz drugi pozostał bez broni.

– Dziesięć razy wokół placu – syknął. – I na następny raz rób, jak stoi w regulaminie, bo…

Ledwie trzymając się na nogach po zrobieniu kolejnych okrążeń, nie ryzykowała następnego razu. Dała sobie wytrącić miecz i obrugać przez dziesiętnika. Oddział patrzył na to obojętnie.

Achaja czuła, że się zmienia. Wyraźnie tępiała, obojętniała na wszystko, było jej wszystko jedno czy robią z niej popychadło, czy wzorowego żołnierza… Najdziksze rozkazy przyjmowała spokojnie, nie dziwiło ją, kiedy kazano im przerobić ścianę baraku na talerz z gulaszem (co polegało na uporczywym wcieraniu własnych porcji w spróchniałe deski), nie dziwiło jej, kiedy chwilę później kazano im przywrócić barakowi „dawny blask” (co polegało na zeskrobaniu gulaszu). Nie pytała, dlaczego całymi dniami musieli nosić wodę z dość oddalonej rzeki i wylewać na suchy plac, potem maszerować w błocie, potem czyścić sandały i oporządzenie, a potem znowu nosić wodę, bo błoto już wyschło. Właściwie przywykła nawet do tego, by uważać wzorowe układanie pojedynczych słomek we własnym sienniku za najważniejszy element szkolenia bojowego (zresztą faktem jest, że gdyby tylko uznać siennik za wroga, to taka czynność deklasyfikowała go zupełnie – po ułożeniu słomek nie nadawał się już do niczego).

Nie wszystko jednak poddawało się zobojętnieniu. Pamiętała jak ustawiali ostrokół – rzecz jak zwykle w wojsku bez sensu – dawno ociosane, ba, wyślizgane od dotyku dłoni całych pokoleń rekrutów, drewniane bale czekały przygotowane w rogu placu ćwiczeń. Mieli wykopać odpowiednie doły (gołymi rękami właściwie, w zeschniętej na kamień ziemi), włożyć w nie gotowe elementy, umocować, a potem wyjąć, zasypać doły i ubić ziemię… Robota w sam raz dla nowych żołnierzy, istniała nadzieja, że w palącym słońcu, w pełnym oporządzeniu, co najmniej kilku z nich wyzionie ducha.

Setnik, który doglądał robót, choć nic nie robił (przynajmniej w sensie fizycznym), ledwie trzymał się na nogach z powodu upału. Zdjął nawet swoją, wyszywaną złotem kurtkę, zawiesił na gałęzi i skrył się pod jedynym w całej okolicy, skarłowaciałym drzewem. Ostrokół był zbyt poważną sprawą, żeby powierzyć ją jakiemuś tam dziesiętnikowi, ale… Malutkie listki nie dawały praktycznie żadnego schronienia przed palącymi promieniami. Setnik cmokał, wzdychał, klął pod nosem, wreszcie machnął ręką i odszedł w kierunku swojego namiotu, żeby pokrzepić się czymś mokrym (niekoniecznie wodą, jak można było sądzić po tym, jak oblizywał spierzchnięte wargi).

Oddział pracował dalej, wszyscy wiedzieli już, że nawet pozostawieni samym sobie, bez opieki, nie zdołają wyrwać ani chwili dla siebie. Jakikolwiek zwierzchnik, który choć przypadkiem pojawiłby się w pobliżu, mógł bez trudu zamienić resztę dnia w najgorsze chwile ich życia. Nawet nadejście dwóch nowych rekrutów, którzy mieli dołączyć do ich oddziału nie oderwało nikogo od bezsensownego rycia w skamieniałej ziemi. Nikogo, oprócz Achai. Dziewczynę po prostu zaćmiło. Sama nie wiedziała, czy przez chwilę zdawało jej się, że znowu jest na dworze swojego ojca, czy to po prostu upał sprawił, że było jej wszystko jedno… Wyprostowała się nagle, przeciągnęła ziewając szeroko i podeszła do karłowatego drzewa, gdzie przestępując z nogi na nogę, stali przestraszeni rekruci. Bezczelnie zarzuciła sobie na ramiona kurtkę setnika.

– Wiecie jak to jest – mruknęła, patrząc gdzieś nad ich głowami. – Oficer musi dać przykład, musi pokazać swoim żołnierzom, jak się pracuje – ziewnęła znowu.

Obaj byli zbyt przestraszeni, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Wspaniały akcent Achai, jej dworskie maniery, sposób poruszania się i gesty w mgnieniu oka przekonały ich, że naprawdę jest setnikiem. Obaj od razu pochylili głowy.

– No co tam? – dziewczyna spojrzała na nich podpatrzonym u jednego z taktyków złowrogim spojrzeniem. – Za jakie zbrodnie was tu zesłali?

Chłopcy wybałuszyli oczy.

– My… my… Do wojska, proszę pani… – wydukał odważniejszy. – My nie za zbrodnie tutaj.

– No co ty opowiadasz! – warknęła. – Nic nie zrobiliście? To niby dlaczego skierowali was do karnego oddziału, co?!

22
{"b":"100632","o":1}